Forum PFB Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Darkness' Arrive

 
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Tekst Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Darkness' Arrive
Autor Wiadomość
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post Darkness' Arrive
Moje opowiadanie o Toa. Co dwa dni będę dawać nową część. Albo codziennie, jeszcze zobaczę. Tylko błagam, nie oceniajcie tego od początku, bo jak zaczynałem to pisać, byłem młodszy i gorzej mi to wychodziło.Nic już nie chciałem zmieniać, niech pozostanie, jak jest. Tak więc oceniajcie od jutra/wtorku.


Dla tych, którzy to będą czytać: Bohaterowie tego opowiadania NIE SĄ Toa Nuva. Są to pierwsi i najlepsi Toa.






Kopaka jak zwykle bawił się dobrze w „barze pod soplem”. Gdy miał już wyjść, spotkał tam Turagę Nuju. Powiedział Kopace, że wyczytał wraz z Vakamą w Księdze Przyszłości, że nadchodzi niebezpieczeństwo dla Mata Nui. Kopaka odparł:
- Trzeba zawiadomić pozostałych Toa.
- Dobry pomysł – rzekł Nuju.
2 Godziny później wszyscy Toa się spotkali. Kopaka opowiedział im o wiadomości od Turaga. Gdy się o tym dowiedzieli, zaczęli rozprawiać o tym, co mają zrobić.
Coś błysnęło koło nich. Ze świetlistej poświaty, która wytworzyła się przed nimi wyszło coś potężnego. Był to wojownik w ciemnej masce. Wysoki i czarno-biały. W potężnej ręce trzymał ogromny ognisty miecz. Nazywał się Deikan. Powiedział metalicznym głosem:
- Przyleciałem tu żeby was zgładzić.
- Nie! -Krzyknął zdenerwowany Kopaka.
- Tak! - Wróg odrzekł znowu chrobotliwym głosem. -Dlaczego?!
Bo nie chcę abyście ochraniali lud na waszej nędznej wyspie. Jestem wysłannikiem cienia! Przybyłem zgładzić was, zabrać stąd waszych mędrców i proroków! Hihihahahahahahahha!
Pohatu rozgrzany do czerwoności ze złości ruszył do ataku. Skoczył na kark dla przeciwnika, po czym zaczął strzelać z karabinów. Było tylko słychać świst kul i dźwięk padania łusek od naboi. Ale z pleców nieprzyjaciela wydobył się tylko mały, szary, śmierdzący dymek. Przez to przeciwnik się zdenerwował i uderzył mieczem Pohatu. Pozostali Toa Nie wiedzieli, co robić, więc zaatakowali wojownika. Tahu wściekł się i ze swego miecza wypuścił lawę prosto w Deikana. Dla innych Toa zrobiło się bardzo gorąco.
Przeciwnik ledwo tego uniknął. Kawałek jego ręki stał się gorącym płynem. W tym samym momencie został trafiony wodą w maskę. Stała się zielonkowata przy oku. Wywrócił się z wielkim hukiem. Odpowiedział Gali atakiem laserami z oczu.
Poleciała na 10 metrów. Kopaka próbował zamrozić Deikana, lecz nie udało mu się to, gdy wróg odepchnął to mieczem w niego, po czym został zamrożony.
Nie!!!!!!!!!!!!!- Krzyknął Onua i wywołał trzęsienie ziemi. Wszyscy upadli, prócz niego. Następnie podniósł swą imponującą mocą potężny głaz. i rzucił nim z całej siły w Deikana. Kamień z łatwością roztrzaskał się o niego na 20 kawałków. Lewa przywołał tornado i skierował je w stronę Deikana. Prawie wchłonęło go, ale przed tym zaczął wysysać moc z Lewy, a tajfun zamknął się. Deikan poleciał prosto na wykończonego Pohatu, który próbował wycelować mu prosto w głowę. I w końcu wycelował. Wystrzelił. Z jego karabinów wydostały się ogień i naboje, a dla Deikana odleciała maska. Znów uderzył o ziemię. Sieknął mieczem próbującego zaatakować Tahu i rozciął rękę dla rozmrożonego przez Tahu Kopaki. Jęknął z bólu i wypuścił lasery z oczu, które poleciały w kierunku Deikana. Trafiły w niego z dźwiękiem tak głośnym, iż Toa stali się na moment ogłuszeni. Fala rozeszła się i zniszczyła wszystko, co spotkała na swojej drodze.
Po eksplozji Lewa podleciał na 3 metry i posłał wiatr do Deikana. Zdążył odskoczyć, zefir wyrwał dziurę w ziemi, a wróg wydobył ze swego miecza ognistą strzałę, posyłając ją w stronę Lewy. Trafiło w niego ze straszliwym hałasem. Toa Powietrza upadł na wznak na żwir. Tahu posłał w niego lawę, która roztopiła rękę dla Deikana. Krzyknął na cały głos. Podszedł do Tahu i patrzył na niego. Z zaskoczenia uderzył go w brzuch mieczem. Toa skulił się i nie wydał z siebie żadnego głosu. Upadł na ziemię. Deikan ucieszył się i podszedł do Lewy, który jęczał z bólu. Chcąc go walnąć, ręce z potężnym mieczem schował za głowę. Nagle broń wyleciała mu z rąk. Odebrał ją Onua. Uderzył nią Deikana. Odleciał na 10 metrów.
Onua upadł z wykończenia. Pohatu wstał i z ostatnich sił kopnął swoją piłkę w monstrualne głazy, które z wielkim hukiem zamieniły się w odłamki rozwalające się o Deikana.
Gali zebrała wodę z całego świata i zamieniła ją w małą kulkę. Wszyscy Toa poczuli chłód zimnej wody, a niebo też zostało nią pokryte. Poleciała prosto w prawie już zabitego Deikana. Poleciał hen daleko, gdzieś do kosmosu. Gali też upadła z wycięczenia. Po jakichś 10-ciu minutach nieżywy, rozgruchotany Deikan spadł na ziemię. Rozpadł się na 100 kawałeczków.

*

Jakiś mały, czerwony, z żółtą maską Kakama Matoran przechodząc zauważył sześciu poturbowanych Toa. Zawołał straże- Matoran. Po-Matorańscy żołnierze dotarli na pustynię, na której stoczono walkę. Zanieśli ich do szpitala, gdzie ich leczono.
Kawałki powgniatanych zbroi wyprostowano, maski wypolerowano. Rozcięte kończyny złączono, a spalone części ciała odnowiono specjalnymi metodami pustynnych tubylców.
Po 5-ciu godzinach Toa byli zdrowi.
Gdy wyszli ze szpitala, zobaczyli miasto. Kilkanaście kamiennych chat, jedna Turagi Onewy. Dalej znajdowało się boisko treningowe Kolhii, za nim zaś – wielka ściana chroniąca przed pustynnymi Rahi. Tam, gdzie stała brama wejściowa do Po-Koro można było zauważyć kilku matorańskich handlarzy.
Toa wyruszyli. Wyszli z miasta. Zobaczyli szlak prowadzący do Onu- i Ta-Koro. Był jeszcze jeden. Toa podnieśli głowy. Daleko w Ga-koro, z wielkiej świątyni wydobywał się czarny dym. Toa, więc udali się tam. Szli przez – jak się zdawało – bezkresną pustynię. Podróż zajęła im jakąś godzinę. Gdy dotarli, było za późno
Spotkali tam Matorana, który im wszystko opowiedział:
-Mieliśmy bal z okazji otwarcia tej nowej świątyni, póki nie zjawili się... Nie wiedzieliśmy, kto to był. Jakieś czarne postacie…! Jak sami widzicie wszystko zniszczyli. Chyba tylko ja to przeżyłem! Aha! Jeszcze coś! Oni porwali Turagę Nokamę...!-Powiedział ze łzami w oczach.
Toa zmartwili się.

*



Toa zaczęli śledztwo od Matorana, który zawsze miał najbliższe kontakty z Nokamą:
-Witaj!
-Emm…- Matoran przestraszył się, że to znowu potwory. Jednak, gdy zauważył, że to Toa uśmiechnął się lekko, ale też zasmucił witając się z nimi.
Miał błękitną maskę Huna i niebieskie ubarwienie pozostałej części ciała.
- Już wiem, o co chodzi. O to, co się stało tak? Przyszliście mnie wypytywać o wszystko?
- Strzał w dziesiątkę! - Zażartował Pohatu.
- Cicho, to nie są żarty. - Przerwał Tahu.
- No, więc?
-A, więc kiedy się ostatnio widziałeś z Nokamą, na balu tak? - Zapytała Gali.
-Yyy. No tak!
-a gdzie ją zabrali?
-Dokładnie nie wiem, bo mnie przygniotły gruzy, gdy we mnie strzelali. Ale chyba w stronę Doliny Długich Szeptów, a…
-Co powiedziałeś?! - Zapytał Pohatu.
No… Dolina Długich Szeptów! To miasto w Metru Nui. Nie słyszeliście nigdy o nim?! Wydaje mi się, że poszli tam…, bo mówili jakby coś w stylu… Mekrue Nui… Mekrue Nui… Stanid Morfin Bef… Kraatarav hahruaned… Krakuars - Naśladował potwory Matoran spoglądając podejrzliwie na Toa - nie znam w pełni tego języka, lecz kiedyś się uczyłem… jakby… - ciągnął Matoran szukając odpowiedniego słowa - podobnego. Słowo Hahruaned to jaskinia. Kraataraw – kolce. Myślę, że to „Stanid” znaczy: Długi. „Morfin” to liczba mnoga słowa: Szept. Więc z tego wynika, że poszli… do… - powiedział jakby przepytując Toa.
-Długich szeptów! - Dokończył Pohatu. Nie mamy pewności czy to Góra długich szeptów, czy Dolina długich szeptów, czy może „Długi cichy szept ”! Może, gdy szukali oni Matoran, któryś z nich powiedział, że słyszy czyjś szept… Poza tym Metru Nui to… Toż to miasto to już historia!!! Została opanowana przez Vahki i inne istoty.
-Już nie… To znaczy jeszcze trochę ich tam jest, ale trochę to nie dużo, prawda?
-A, więc na pewno tam zabrali Nokamę?- Przerwał Tahu.
-Ją i wielu innych…, czyli… wszystkich!
-Co?!?! A więc jeśli zabrali tam wszystkich, to znaczy, że wszyscy żyją!!! Przecież, gdyby chcieli, zabiliby wszystkich od razu!- Rozpromienił się Onua.
-Ale ty jesteś bystry…jak woda! - Odpowiedział Lewa.
-Zamknij się. Jestem o wiele mądrzejszy niż ty, PTASI móżdżku. Jak się wychowałeś u ptaków to i rozum ptasi!
Dla Toa zebrało się na żarty, gdy się tylko, co dowiedzieli się o tym, że Matoranie żyją, bo inaczej, byli smutni.
Trzeba było jednak przerwać kłótnię obu Toa.
- Przestać! - Zagroził Kopaka.
- Dobra, zbieramy się!
Wyruszamy na podróż do Metru Nui!!!


Rozdział II: Podróż

Cytat:

Gdy Toa pożegnali się z Matoranem, wyruszyli.
-Ci Matoranie muszą być do czegoś potrzebni tym stworom...-Rzekł Kopaka.
-Ej, żeby dostać się do tej… dziury, to chyba tam nie pójdziemy pieszo! Przecież to kawał drogi i to przez morze!- Wtrącił Onua.
-Hmmm…, który zwierzak pływa? Kikanalo nie, Ussal nie… A tak! Te pływające stwory! Marandus! Ale skąd je wziąć?! – Zapytał Pohatu.
-Hmmm… Wiem! Z Le-koro! – odrzekł Lewa – Przecież właśnie tam one przybyły!
-No tak!- Odpowiedziała Gali- Lecz ja nie będę potrzebowała jakiegoś tam stworka.
-Ale my musimy je znaleźć.
Po przebyciu długiej drogi z Ga-koro do Le-koro, Toa zatrzymali się na krótki odpoczynek.
Byli już w lesie. Zewsząd otaczały ich wysokie, stare drzewa, pamiętające przybycie Toa na Mata Nui. Liście wprawiały bohaterów w ukojenie i poczucie spokoju. Ich ilości dodawały uroku dla całego leśno-dżunglowego obszaru. Toa czuli się spokojnie i bezpiecznie. Drzewa otulały ich swymi zielonymi płaszczami. Grube pnie przyprawiały o zawroty głowy. Dzięki swoim imponującym rozmiarom. Gałęzie równie twarde, jak i wielkie sięgały na poziomy najwyższych osad Le- Matorańskich tubylców. Lecz do nich prowadziła długa droga.
Nagle coś połamało gałąź i przemknęło obok wojowników. Zaniepokoili się.
Gali zapytała:
- Co to było?
- Nie wiem siostro!- Odpowiedział podejrzliwym głosem Pohatu. Z jego rąk wysunęły się karabinki.
Poczekali pół godziny, lecz nic się nie zdarzyło.
- Nie wiem co to było- Rzekł Tahu.
-Ja też nie wiem- oznajmił Kopaka.
-Idziemy…-powiedział Lewa.
Mijali kolejne polany, zarośnięte dżungle i lasy. Niektórzy byli już znudzeni śpiewem ptaków, trzaskaniem gałęzi, szelestem liści, ale przede wszystkim – ciągłym milczeniem towarzyszy.
Nagle znowu coś ruszyło się w stawie… coś wolniejszego i większego… to było na pewno coś innego.
-TO TO!!! Stwór!- Krzyknął Onua.
-Bierzemy! Ale chyba to nie to samo, co wtedy na granicy Le-koro!
- Na pewno nie, Tahu. Tamto było szybsze i bardziej zwinne! – powiedział Onua.
- Szybko, bo nam uciekną, Gali! – krzyknął Pohatu.
Gdy Toa dobiegli do stworka i do niego się dosiedli, Onua zauważył:
- Zaraz… a… kto nim… będzie STEROWAĆ?!
- Ja jestem do tej roboty, nie przejmuj się- oznajmił Lewa.
- Dobrze. Jedziemy!
Toa byli zachwyceni nową przygodą, która na nich czeka. Nie wiedzieli, że czaiło się na nich też wielkie niebezpieczeństwo. Ich serca przepełniał zapał, chęć nowych przeżyć oraz odwaga.
Nagle coś zeskoczyło z drzewa. Toa wiedzieli, że to coś chce ich zabić. To coś takiego jak pół godziny temu. Czarna postać. Zgodna z opisem Matorana.
W następnej chwili broń tego czegoś zaświeciła się i wypuściła jaskrawą salwę w Toa.
Pohatu niemalże z prędkością światła odsunął się z miejsca potężnego wybuchu.
Wszystko pokryły dym i ogień. Toa nic nie widzieli przez te ciemne smugi dymu.
Lecz wróg był na to przygotowany. Doskonale widział w ciemnościach i w oparach.
Wypuścił kolejną salwę, tym razem w Gali. Ona miała szczęście, bo strzelała wodą na oślep.
Zgasiła ognisty promień. Następnie dym zniknął i było wszystko już widać.
Gali puściła wodę w bestię, lecz potwór uniknął to z łatwością. Odpowiedział Gali atakiem z miecza. Poleciała daleko.
Onua krzyknął:
-Nie!
-Musi mieć jakiś słaby punkt!- Krzyczał Tahu.
Skąd wiesz, że musi?!
-Nie wiem, ale się dowiem!
- Hej…!
Nagle dla Lewy przerwał wybuch czerwono-żółtego bukietu ognia.. Piorun ogłuszył wszystkich Toa. Fala rozeszła się w zastraszającym tempie. Lewa odniósł największe obrażenia. Niespodziewanie uderzył kolejny grzmot, lecz wszystkich wojowników otoczyła czerwona osłona świetlna stworzona przez Tahu. Onua zauważył Lewę, który był rozgruchotany. Maska była pęknięta. Kawałki zbroi leżały na ziemi. Szeptał coś, ale nie można go było zrozumieć.
-Co ty mówisz? - Zapytał Toa ziemi.
- L… Lewa…-wyjąknął Kopaka.
- Sł… uchaj… cie... Ja… to wszystko przeze mnie… teraz zgi… niecie.
- O czym ty rozmawiasz?- Zapytał Pohatu.
- Nie czas na pogawędki! Osłona słabnie!- Krzyknął Tahu.
- Lewa…! Umiera!
- Co???!!!- Zapytał Tahu patrząc na wroga strzelającego czystą energią w obronę Hau.
- To!!! Rozumiesz??? Umiera! -Krzyczał Onua.
-Przeze mnie… zginiecie…, bo ja… mogłem się osłonić… Wywołać tajfun. Ale byłem taki pewny siebie i miałem pewność, że go pokonamy...To przez moje...
Gdy wypowiedział te słowa, wszystko zgasło i przestało być czerwone. W następnej chwili z oczu przeciwnika wydobyły się lasery. Onua je odbił swoimi.
Lewie przyszło coś do głowy.
- Przecież Gali umie leczyć!!!
- No tak!- Rozpromienił się Onua. Tylko gdzie ona jest? -Onua odskoczył od promienia rozwalającego ziemię. Wypuścił lasery z oczu we wroga. - Tahu i reszta, zajmijcie go, a ja poszukam Gali!
- Dobra! Tylko szybko, błagam, nie pozwól nam tu zginąć!!!
Tahu skoczył na bestię jak tygrys. Spuścił mu miecz na twarz, ale ten zablokował cios i uderzył Tahu wielkim stalowym pazurem. Wykonał obrót, lecz udało mu się rozciąć jedynie powietrze. Toa Ognia kucnął, jednak został uderzony nogi w głowę, Poleciał, lecz udało się go złapać dla Pohatu, który był zdenerwowany. Kopaka wypuścił białą strzałę w potwora. Zanim dokonał uniku, zdążył jeszcze oberwać od piłki Pohatu.
Tymczasem Onua szukał Gali, która krzyczała z bólu. Nieoczekiwanie przestała jęczeć. Onua myślał, że ona umarła. Nagle coś się poruszyło między krzakami. Coś niebieskiego. To była ona.
-Kto tu jest?!- Zapytała wystraszona.
-To ja, Onua.
-A, to ty. Na szczęście w samą porę zdążyłam się wyleczyć.
-Lewa umiera! Musisz go uleczyć! Szybko!
- To straszne!
Gdy dobiegli Gali uleczyła Lewę.
-Dzięki Gali. Chodźmy pomóc naszym!
-Wokół Tahu, Pohatu, Kopaki i stwora wybuchały różnego koloru promienie.
Znienacka w czarną postać uderzyła woda, kamienie i wiatr. Odleciał na 2 metry.
-AAAAAAAH! -Krzyknął potwór. Leżał na ziemi. Nagle zerwał się z niej i zaczął uciekać.
-Gonić go! Szybko, bo ucieknie!- Wołał Pohatu. Lecz stwór był szybszy. Robił się coraz mniejszy oddalając się od Toa w niesamowitym tempie.
Toa byli już zdyszani, ale wróg dopiero się rozgrzewał. Po chwili stwór zniknął.
-Co to było?- Zapytał Kopaka.
-To coś było podobne do tych potworów, o których mówił Matoran - powiedział powoli Pohatu.
-Myślałem, że będzie już po nas- oznajmił Lewa.
-Ja też- powiedział Onua.
-To było straszne- rzekła Gali.
-Zamknąć się! -Krzyknął roztargniony Tahu.
-Stary, odbiło ci czy co?- Zapytał Pohatu.
-Wy sobie urządzacie pogawędki, a zaraz możemy zginąć!
-O co ci chodzi?- Zapytała przestraszona Gali.
-O to, że ich królem był być może Deikan, oni przyszli, zobaczyli, że nigdzie go nie ma, szukali go wszędzie, aż doszli do świątyni, tam go też nie było, zniszczyli świątynię rozdzielili się, jeden szedł naszym tropem, bo wiedział, że to my go zabiliśmy, wiedział, że jesteśmy dobrzy, ale sam chciał się o tym przekonać. Więc nas zaatakował. Przekonał się i przy okazji się dowiedział, że idziemy po Matoran. I nie dość, że poszedł to powiedzieć swoim, to jeszcze ich tu z pewnością przyprowadzi, bo sam się boi, skoro daliśmy radę pokonać Deikana. Chociaż sam mógł nas pokonać. Pewnie nie chciał ryzykować
-Wszystkich Toa zatkało.
- Zdaję mi się, że Tahu ma tu sporo racji…-powiedział Onua.
-No właśnie…-odrzekł Lewa.
-T-to, co robimy?- Powiedział dziwnym głosem Pohatu.
-Płyniemy czym prędzej na Metru Nui- oznajmił Tahu. -Może jakoś ich wyminiemy.
-Ale, co będzie, gdy oni się zdenerwują, że nas tam nie będzie i będą rozwalać Mata Nui?- Spytał Kopaka.
-Musimy zaryzykować. Idziemy!- Krzyknęła Gali.
-Niech wam będzie, ale jeśli coś się stanie, potem będziemy tego żałowali do końca swego życia- Rzekł Onua. Jego głos drżał ze strachu. W jego wypowiedzi Toa zauważyli trwogę. Jeszcze nigdy to się nie zdarzyło dla Wielkiego Pana Ziemi.
-Płyniemy- Powiedziała Gali.
Toa dosiedli się olbrzymiego stworka z długim pyskiem i dużymi łapami, zakończonymi pazurkami? Gdy wystartowali, pogoda zrobiła się pochmurna. Słońce się schowało i zaczęła się burza. To utrudniło Lewie sterowanie stworkiem. Nagle z wielkim trzaskiem piorun uderzył w wodę. Grzmot huknął bardzo blisko Toa. Ogłuszyło ich i oślepiło. Na szczęście tylko na chwilę. Przez moment nic nie słyszeli. Onua widział tylko jak inni Toa ruszają ustami. Nie mógł ich zrozumieć. Raptem wszystko zrobiło się normalne. Niestety nie do końca. Gwałtownie wszystko zaczęło się ściemniać. Wielka tafla wody, którą wyrzucił w górę piorun runęła na Toa. Jak tylko woda opadła na Toa, zaczęli się dusić Nie zdążyli nabrać powietrza? Na szczęście po chwili stwór się wynurzył z wody. Toa się krztusili, kaszleli i się dusili. Wszyscy byli zaskoczeni tym, co się stało. Nagle zerwała się burza i na niebie pojawiły się chmury! Lewa zapytał innych, wiedząc, że mu nie potrafią odpowiedzieć:
-Co to właściwie było? Jakim cudem w ciągu 1 minuty zaczęła się burza i zrobiło się pochmurnie?!
-To coś… to było coś dziwnego…- Wyjaśnił niepotrzebnie Kopaka.
-Tu się dzieją dziwne rzeczy- Powiedziała Gali. Nagle ktoś zaczął krzyczeć. Głos był przerażający. To dochodziło prawdopodobnie z Metru Nui, lecz nigdzie nie było widać wyspy! Ani skrawka lądu! Tu się dzieją naprawdę niesamowite rzeczy! Z zaskoczenia przed Toa w jednej sekundzie pojawił się potężny wulkan. Czerwona lawa buchnęła ze straszliwym dźwiękiem. Rozgrzane kostki lawy zaczęły spadać na Toa.
-Kryć się!!!- Wrzasnął Pohatu. Toa się schowali do środka pojazdu. Mała kostka wielkości 3 centymetrów mogła zrobić dziurę w stworku! Ze świstem kawałki lawy wypalały otwory w pojeździe. Po chwili kulki przestały dziurawić wehikuł. Toa powoli wyszli na świeże powietrze. Przed nimi oto pojawiła się monstrualna czarna postać, która do nich przemówiła przerażającym głosem:
-Im bardziej się zbliżacie do Metru Nui, tym bardziej narażacie się na niebezpieczeństwo! Nie radzę wam Toa!!!
-Co to jest?- Zdziwił się Pohatu. W pojeździe były jeszcze płomienie. Pohatu ze strachu oparł się o stwora i niechcący się poparzył od rozgrzanego do białości metalu.
-Co to, kogo obchodzi, kim on jest?! - Krzyknął Tahu. Wygląda jakby chciał od nas dostać!- Tahu z furią rzucił się na ogromnego potwora. Ze złości zapomniał, że jest nad wodą i może umrzeć, lecz mógł wylądować na wielkiej postaci. Przeniknął przez potwora i zaczął w zastraszającym tempie spadać do wody. W jednej chwili uniósł się w powietrzu, dzięki Lewie.
-Dzięki Lewa. Uratowałeś mnie.
-Nie ma, za co… -przerwał mu wybuch czarnej kuli. Wodę rozniosło we wszystkie strony. Z Tahu zaczął lecieć czerwony dym. Wyparowywał. Jęczał z bólu.
-Tahu, nie!- Nagle stwór zniknął z ich oczu.
-To bolało...-Wyjąknął Tahu.
-Mata Nui! Co tu się dzieje?!- Krzyknął Lewa. Po chwili się zorientował, że nadal jest w powietrzu, więc musi wracać do pojazdu. Niestety. Było za późno. Zaczął tracić moc, a wehikuł zaczął się powiększać, przybliżając się do dwóch malutkich postaci!
-Nie!
-Rób coś!!!- Krzyknął Onua.
-Rozjedziemy ich!- Jęczał Kopaka.
-Nie rozjedziemy!- Odezwał się Pohatu. Wyskoczył, a stwór się zatrząsł się. Jedną rękę wbił w jego ścianę. Zaczął robić okrąg wokół pojazdu, ale zanim dotknął drugiej strony ściany drugą łapą złapał Lewę, który trzymał Tahu. Chwycił ich mocno. Gdy skończył robić koło, dotknął olbrzymimi nogami ściany, a następnie odbił się od niej z wielką siłą. Teraz też zataczał kółko, tylko w inną stronę. Pohatu bezpiecznie odstawił ich na miejsce. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
-To było coś w rodzaju wizji…niebezpiecznej wizji! Przecież ten wulkan był taki realistyczny… On nam przedziurawił pojazd!!! Hmm, jak to możliwe? - Spytał Onua, nie oczekując odpowiedzi.
-Lepiej chodźmy już spać. Robi się już ciemno. Chciałbym dokopać temu…komuś. Lewa, zatrzymaj wóz. -Powiedział Tahu - Jutro czeka nas długi dzień.
Rankiem była piękna pogoda. Strumienie światła wlewały się przez zrobione wczoraj dziury do środka stworka. Pierwszym, który otworzył oczy był Kopaka. Nie lubi za długo spać, lecz po tym jak rozwarł ślepia od razu je zamknął. Słońce rzeczywiście nieźle grzało. Toa nie miał ochoty budzić innych Toa. Był samotnikiem. Tak jak inni z Ko-koro. Tylko czasami lubili z kimś pogawędzić. Zawsze walczyli z honorem. Jego ród był mężny. Zawsze, gdy jest sam wspomina dawne chwile, kiedy to razem z rodziną siedzieli w barze i wspólnie spędzali czas… dopóki nie zjawiły się Rahi. Tylko on wtedy przetrwał ten atak. Obyczaje jego narodu były odmienne, dlatego tak bardzo się wyróżniali z tłumu. Lecz coś zaczęło świtać mu po głowie...Teraz będzie miał okazję się zemścić na tych bezlitosnych potworach!
Nagle Kopaka się ocknął. Zauważył innych Toa.
- Na szczęście ta noc była spokojna - powiedziała Gali - Musimy startować żeby szybko dotrzeć na Metru Nui - Lewa odparł - Już startuję - Olbrzymi stwór wyruszył z miejsca. Woda błyskawicznie zafalowała.
Im bardziej Toa zbliżali się do Metru Nui, tym bardziej dziwne rzeczy działy się na morzu. Raz atakowały ich ryby, które się śmiały jak szalone, innym razem zobaczyli swoje maski wiszące w powietrzu. Onua był coraz bardziej zdenerwowany tymi zdarzeniami. Gali rozmyślała nad tym co się dzieje wokół nich. Tahu wolał się nie odzywać. Kopaka niebyt dobrze czuł się w tak ciepłym klimacie. Bezustannie narzekał. Pohatu chciał pożartować robiąc głupie miny do Lewy, który kierował pojazdem. Jak na życzenie nic już się nie działo, ponieważ przed Toa oto ukazała się piękna wyspa. Metru Nui.



Ostatnio zmieniony przez Toa Mahajło dnia Śro 20:03, 14 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Nie 20:15, 11 Maj 2008 Zobacz profil autora
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post
niech ktos skomentuje...
Wto 15:51, 13 Maj 2008 Zobacz profil autora
Nocturn



Dołączył: 10 Maj 2008
Posty: 607
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

Post
Komentujemy...w myślach Wesoły . Nie no żartuje, fajne ale mało postaci. Myślę że następne będzie lepsze ale to też jest OK. Jak na teraz to 9-/10. Powodzenia w tworzeniu!
Wto 16:42, 13 Maj 2008 Zobacz profil autora
ARES PRIME



Dołączył: 06 Maj 2006
Posty: 2291
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zabytek zwany Sandomierzem

Post
Nawet ci to wychodzi. Trochę mało akcji jak dla mnie ale może być. Zobaczymy co będzie dalej. To może ty oceń moje wypociny co ?
7/10
Wto 19:42, 13 Maj 2008 Zobacz profil autora
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post
ok, przeczytam później. Niedługo wrzucę nową część.

Wrzuciłem. Trochę dłuższa. Komentujcie i oceniajcie.


Ostatnio zmieniony przez Toa Mahajło dnia Śro 20:08, 14 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Śro 14:35, 14 Maj 2008 Zobacz profil autora
Dermis



Dołączył: 07 Lut 2008
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5

Post Re: Darkness' Arrive
Toa Mahajło napisał:

Pohatu rozgrzany do czerwoności ze złości ruszył do ataku. Skoczył na kark dla przeciwnika, po czym zaczął strzelać z karabinów.

Pochatu nie ma karabinów. To są palce.
Pią 16:10, 16 Maj 2008 Zobacz profil autora
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post
Specjalnie daję to w nowym poście...

Rozdział III: Metru Nui
Cytat:
Tahu się odezwał:
Jesteśmy na miejscu - W jego głosie było słychać zniechęcenie. Widocznie nie chciało mu się wysiadać.
-Naprawdę? - zażartował Pohatu.
-Pohatu… - zwrócił mu uwagę Onua.
Toa szczęśliwie dotarli. Zostawili stworka przy brzegu, by przypadkiem nie zginął podczas walki, bo jak Toa by wrócili? - Niech sobie zapoluje na mniejszą zwierzynę - pomyślał Lewa - przynajmniej będzie miał rozrywkę.
Miasto było gdzieniegdzie pozaśmiecane pajęczynami, jeszcze za czasów Visoraków. Toa dotarli Do Le-metru. Jednak musieli dostać się do ojczyzny Onewy. Potrzebowali dobrego obserwatora, na którego nadawał się Kopaka i Lewa. Ten pierwszy posiadał noktowizor w masce, dzięki czemu mógł widzieć przez ściany. Pan dżungli zaś miał świetny wzrok, niczym jastrząb. Rycerze postanowili ruszyć do centrum Le-metru. Lewa miał nadzieję że szyby służące do szybkiego przemieszczania się, nadal działają. W końcu Matau zawsze je tak zachwalał, że są niezawodne i tym podobne.
Nagle Toa usłyszeli wrzask. Gali bardzo się zaniepokoiła.
Lewa szybko spytał: Co to?! - wiedział, że w tej chwili mu nikt nie odpowie.
Dzielni wojownicy czym prędzej pobiegli do źródła głosu. Pohatu nagle zniknął z oczu braci. Tymczasem brązowy Toa znalazł się przy biednym, rannym matoraninie. Pohatu chciał zapytać co się stało, lecz w tym samym momencie został uderzony w kark tak mocno, że nie mógł utrzymać równowagi. Obraz przed nim się rozmazywał, kręcił i pojawiały się przy nim różnokolorowe, ale przede wszystkim czarniawe plamki. Zanim stracił kontrolę nad równowagą, obrócił się za siebie. Ktoś za nim stał. Wysoki i cały czarny. W potężnej ręce trzymał ogromny ognisty miecz.. Z ust Pohatu wydobył się tylko zduszony głos:
-Deikan... - Lecz to nie był on. Być może Deikan był tylko pachołkiem w rękach tych straszliwych upiorów.
Pohatu stracił przytomność. Niespodziewanie bestia obróciła się za siebie. Zobaczył tuż przed sobą lądującego Lewę, który zaatakował wroga toporem. Ten zablokował cios mieczem, ale nagle poczuł coś na brzuchu. Lewa przyłożył mu do żołądka swój karabinek. Stwór nie zdążył odskoczyć lub jakimkolwiek innym sposobem uniknąć wystrzału. Z brzucha przeciwnika począł wylatywać czarny dym i kawałki dymiącej zbroi. Bestia zajęczała. Uniosła swój potężny oręż do zadania śmiertelnego ciosu, przypadkiem obraniając atak zadany przez Kopakę. Czarny wojownik zaczął się naładowywać energią energetyczną, po czym wybuchnął biało-błękitnym wyładowaniem elektrycznym. Wielki błysk oślepił pozostałych przybyłych Toa, najeżając ich malutkimi cząsteczkami prądu. Kopaka i Lewa odlecieli w zupełnie przeciwne do siebie strony. Upadli bez żadnej oznaki życia. W tym momencie wróg został uderzony z potężnych haków Gali. Kawałek jego maski odleciał odsłaniając zranioną czaszkę. Dzielna Toa wody chciała przygotować gorącą wodę, by wlać ją do środka głowy przeciwnika. Nagle zobaczyła kolejny rozbłysk lecący wprost na jej nogi. W ostatnim momencie wyskoczyła w górę, pozostawiając pod sobą potężną, rozpaloną, dymiącą dziurę w ziemi. Wylądowała kilka metrów za postacią. Tymczasem Toa Tahu sprawił, że jego miecz stał się aż biały od gorąca jakie w nim panowało. Posłał falę ognistą w złowrogą bestię. Ta się schyliła, lecz na jej niekorzyść znajdowały się za nią stare drzewa, które niegdyś wyrosły w tym starym ogrodzie. Ogień dosłownie uciął pnie drzew, które błyskawicznie spadały na bestię. W tym momencie Onua odbił się od ziemi w bardzo szybkim tempie dzięki swojej imponującej sile. Przewrócił wroga, a sam ominął płonące drzewa, które wprost zmiażdżyły potwora.
Przynajmniej tak się zdawało dla Toa.
Płonąca bestia wyskoczyła z płomieni niczym gorąca iskra.
Od razu rzuciła się z zapałem na zaskoczonego Onuę. Upadli na wilgotną ziemię. Zaczęli się siłować. Niestety obcy okazał się sprytniejszy. Wystrzelił strugą promieni z oczu w Onuę. Ten wnet się złapał za swoją maskę. Potwór wykorzystał ten moment i uderzył Toa swoimi wielkimi szponami. Zobaczył na ziemi cień Tahu, więc w zastraszającym tempie rozciął zbroję i ciało ognistego Toa swym wielkim mieczem. Tahu upadł na ziemię z hukiem, po czym leżał na niej nieruchomo. Przybiegł też osmalony Kopaka, widocznie rozzłoszczony całą sytuacją. Atakował tajemniczego stwora jak najlepiej umiał. Pan Lodu wygrywał pojedynek. Zadawał ciosy wystarczająco szybko, by zaimponować dla Pohatu. Gali stanęła jak wryta. Nigdy nie widziała Kopaki w takim stanie fizycznym jak i psychicznym! Kopaka znalazł w końcu lukę w obronie wroga. Zadał mu dwie potężne rany. Potwór zajęczał straszliwie, a następnie zaatakował Kopakę. Jednak Toa zdążył obronić ten atak. Nagle usłyszał głos Gali:
- Odsuńcie się! - krzyknęła. Kopaka wykonał jej polecenie. Kucnął i się przeturlał pozostawiając stwora za sobą. Bestia nie bardzo wiedziała, co się dzieje. Pomyślała, że może Kopaka ucieka z pola bitwy. Z dezorientacji zapomniała, że Gali coś szykuje.
Zaczął lać deszcz.
Nagle niebo z potężnym, strasznym głosem zostało rozdarte przez jasną, błękitną błyskawicę, która uderzyła prosto we wrogą postać. Po krótkiej chwili światło zniknęło, a huk zamilkł. Stwór stał się jeszcze czarniejszy niż przedtem, jeśli to było w ogóle możliwe. Leżał już na ziemi, martwy. W końcu dla Toa udało się upolować tą bestię! Gwałtownie na pole bitwy wpadł Pohatu trzymający rannego Matorana, którego spotkał. Zapytali co się stało.
- Trzymali mnie na tej wyspie! Uciekałem jeszcze z trzema kolegami. Nie wiem gdzie oni są! Znikali podczas noclegów…
- Schowaj się na razie w tym ogrodzie. Tu nie ma żadnych niebezpieczeństw - powiedział z trudem Onua. Tam jest wnęka, której się ukryjesz. Matoran wypełnił polecenie. Pohatu podszedł bliżej braci.
- Wszystko mnie ominęło… - stwierdził smutno.
- Jakie tam wszystko - powiedział przed chwilą przyszedłszy Lewa. Był równie poraniony jak Kopaka. Wspierał się na swoim toporze. Onua położył się na ziemi. Tahu również.
- No, Gali… Do roboty - powiedział lekko się uśmiechając Pohatu. Gali odsapnęła, poprzenosiła z Pohatu rannych w bezpieczne miejsce, w ogrodzie porośniętym pajęczynami.
Minęły niecałe dwie godziny odkąd Gali zaczęła leczyć Toa. Właśnie skończyła uzdrawiać Onuę. Odezwał się:
- Cóż to za potwór silniejszy ode mnie, od wielkiego Onuy?
- Ha, wygląda na to, że nie tylko ty jesteś silny - odpowiedział mu Tahu.
- Chodźmy dalej, jeżeli wszyscy czują się na siłach - rzekł Lewa.
- Zgadzam się. Trzeba działać szybko. Jak ja. - mówił Pohatu idąc już całkiem szybkim krokiem - lepiej się pospieszmy! Żegnaj Matoranie! Będzie nam ciebie brakować! Dziękuję za informacje. Ale się nie martw, tutaj będziesz bezpieczny!
Toa ruszyli. Szli szlakiem prowadzącym do Po-Metru nieraz walcząc z dzikimi bestiami. Gdzieniegdzie nawet pojawiały się Visoraki albo Vahki. Jednak nie z takimi już potworami dzielni bohaterowie dawali sobie radę. Na szczęście jednak nie atakowały ich żadne czarne potwory.
Jednak Toa nie skorzystali z największego szybu Le-metru. Niestety wbrew ich oczekiwaniom przestał działać. Jego zasilanie było całkiem pokryte pyłami, a skamieniałe wiatraki nie chciały się ruszać. Lewa stwierdził, że być może tylko ten szyb nie pracuje, ponieważ jest on najstarszym ze wszystkich, więc inne są może odporniejsze na korozję i podobne reakcje.
Tym samym bohaterowie ruszyli w stronę innego szybu prowadzącego do Po-Metru. Nie spotykali oni żadnych niebezpieczeństw. Widocznie wszystkie bestie dostały nauczkę za czasów Toa Metru i Hordika, więc bały się atakować dzielnych Toa. Bracia dotarli na miejsce.
- Kto pierwszy? - spytała Gali wskakując bez namysłu do wody przypominającej galaretowaty płyn, który ją pochłonął zostawiając po sobie małe fale.
- Cała Gali - rzekł Onua. Zrobił krok w przepaść, po czym zapadł się do szybu. Tak samo uczynili pozostali, z wyjątkiem Tahu, który bał się wody.
- Nie wejdę - krzyknął - Choćby nie wiem co, to nie wskoczę tam! Na pewno nie! - Tahu wydawał się być bardziej zdenerwowany niż Kikanalo który zabrał swojemu kompanowi jedzenie. W tej samej chwili Toa zauważyli, że ktoś stoi za Tahu. Chcieli go ostrzec, lecz ten ich nie słyszał. Tahu obrócił się za siebie. Miał przed sobą nietypowego Vahki, który się zdawał być większym niż wszystkie inne. Toa ognia wyciągnął swój miecz. Zrobił to ale…
Za późno.
Został zepchnięty w dół przez robota, a przed tym Vahki oplątał go w jakąś sieć. Spadał w bardzo szybkim tempie. Trzeba było się pospieszyć! Ta sieć nie chciała się rozerwać żadnym sposobem niosąc Tahu niżej i niżej. W końcu Toa zdołał ją rozpalić za pomocą bardzo wysokiej temperatury wytworzonej w mieczu. W tym momencie rycerz poczuł na całym swoim ciele wilgoć. Gdy otworzył oczy zauważył wokół siebie pięciu swoich przyjaciół. Był zdziwiony, lecz woda nie wywierała na nim większych efektów, które mogłyby mu zaszkodzić. Wcześniej Toa trzymali się różnych przedmiotów, aby prąd wody ich nie zniósł. Jednak teraz mogli śmiało się puścić. Zostali poniesieni przez szyb w odległą dal…





*





Po jakichś dwudziestu minutach płynięcia Toa dostrzegli miasto Po-Metru. Było ono mroczne i jak się zdawało na pierwszy rzut oka opuszczone. Nie wywierało takiego wielkiego wrażenia swoim wyglądem jak za dawnych czasów. Jednak zawierało ono jakiś urok. Coś w nim było…coś przyciągającego. Tylko co? Porastały je potężne pajęczyny uplecione przez Visoraki. Czasem mijało się matorańskie kule za czasów Toa Metru. Rycerze przechodzili również obok miejsca, w którym Krekka spadł z olbrzymiego słupa. Na Toa spoglądały dziwnie Visoraki, jakby chcąc ich przed czymś ostrzec. Dokoła porozrzucane były kamienie oraz deski. Pełno tu było tajemnych zejść w podziemia, lecz herosi woleli tam nie wchodzić. Musieli znaleźć tajemne przejście prowadzące do… No właśnie. Toa sami nie wiedzieli do czego. Miasto było ogólnie nieprzyjemne. W niektórych miejscach można było zauważyć zwłoki Matoran. A to świadczyło tylko o jednym.
Zbliżali się.
Kopaka dostrzegł coś za skałą.
- Hm… Zdawało mi się… - przerwał w momencie, gdy zobaczył niskiego osobnika wychylającego się zza kamienia - Hej! Podejdź tu! Jesteśmy Toa!
Brązowy Matoran cofnął się o dwa kroki. Po chwili milczenia odezwał się:
- Nie powinniście tu przychodzić! Teraz wszyscy zginiemy! - gdy wypowiedział te słowa schował się do jamy obok tej skały. Toa ruszyli za nim wchodząc do tajemniczej dziury. Kiedy byli już w środku, zauważyli, że na końcu krótkiego tunelu znika sylwetka Matorana, pozostawiając po sobie wpadające do jamy blade światło. Wojownicy pobiegli za nim. Gdy wyszli na powierzchnię już go tam nie było.
- Gdzie on się podział?! - krzyknął Pohatu.
- Ciszej! - szepnął Onua - na pewno zaraz się znajdzie!
Toa ruszyli dalej. Nie było ani śladu po Matoranie. Czyżby zniknął? Nie, to by było niemożliwe. A może jednak? Toa nie wiedzieli co się stało. Jakim cudem schował się tak szybko? Pohatu wyjrzał za róg przy budynku. Nic. Wyszedł dalej. Nic. Za wszelką cenę musieli odnaleźć Matorana. Byli coraz bliżej celu. Po chwili poszukiwań usłyszeli jakieś chrobotliwe głosy. Nie sposób było je zrozumieć.
- AAAAAAAAAAAAHHHHHHHHHHHH! - przeraźliwy krzyk dotarł do uszu Toa. Czym prędzej pobiegli do źródła dźwięku. Dostali się do miejsca, w którym było mniej więcej dwadzieścia trupów Matoran. Lecz to było nic, w porównaniu z tym, co Toa zobaczyli później. Ujrzeli straszliwego potwora. Mierzył około pięciu metrów wysokości. Był dwa razy szerszy niż jeden Toa Kaita. Miał potężną czaszkę najeżoną kolcami, a w wielkiej mordzie trzymał rozszarpanego Matorana. Połknął jego szczątki, a następnie rzucił się z rykiem na Toa. W pierwszym momencie wszyscy byli zaskoczeni, a zarazem przerażeni. Jednak po chwili przypomnieli sobie kim są. Byli Toa. Nie mogli się bać. Więc ta myśl dodała im otuchy. Rzucili się zatem na potwora.
Pierwsza była Gali, która machnęła swymi hakami dwukrotnie, po czym odskoczyła. Stwór wprawdzie odczuł ból , lecz to było za mało by go zwalić z nóg. Natychmiast pobiegł przed siebie i staranował wszystkich Toa. Niektórzy zostali porozrzucani na boki niektórzy leżeli na ziemi podeptani. Kopaka wylądował na skale całkiem zręcznie, co mu pozwoliło szybko kontratakować. Uderzył bestię mieczem, ona mu oddała z rykiem uderzając szponami Kopakę. Jednak ten zasłonił się tarczą. Niestety się pokruszyła. Kopaka został wywrócony. Tahu przybiegł zaraz po nim i zadał serię ciosów dla wroga. Broń Tahu zaczepiła się o pazur potwora, lecz Toa miał jeszcze jedną, wolną rękę. Uniósł ją i skierował w kierunku głowy bestii. Wycelował i wystrzelił. Po jego pociskach w głowę przeciwnika trafiły naboje Pohatu i Lewy. Zraniły one powierzchnię głowy monstrum. Te jęknęło z bólu i wwaliło pazury w ziemię, tam gdzie stali Pohatu i Lewa. Na szczęście Toa, a na nieszczęście tej poczwary Pohatu w ostatniej chwili zabrał Lewę z miejsca ataku potwora. Potwór wyjął szybko pazury zagłębione w ziemi, sypnęło piaskiem i błotem. Onua, który dopiero teraz się wygrzebał z piachu, gdzie wylądował po ataku bestii, wyskoczył w górę i wylądował na głowie bestii z pazurami skierowanymi w dół. Biegnący nieopodal Toa skrzywili się nieco, słysząc trzask i chrupnięcie czaszki stwora. Onua wsadził swe potężne szpony aż do mózgu monstra. Toa Ziemi rozerwał głowę przeciwnika, kierując dłonie w dwie różne strony. Potwór zaczął biec czym prędzej przed siebie. W przepaść. Onua z łatwością wybił się od tego szatana, a ten spadł w głęboką, niemal bezkresną otchłań…



Ostatnio zmieniony przez Toa Mahajło dnia Nie 21:44, 18 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Nie 21:41, 18 Maj 2008 Zobacz profil autora
Shelaka



Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
Pierwsza część na początku może wydać się głupia i śmieszna. ALE im dalej ciągniesz opowieść tym jest lepiej całokształt: 7/10 oby tak dalej!
Wto 12:53, 27 Maj 2008 Zobacz profil autora
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post
Rozdział IV: Niski poziom
Cytat:
*
Zaraz po powrocie Onuy z urwiska Toa odpoczęli przy wejściu do tajemniczej jaskini. Nie wiedzieli, co ich zaatakowało. Nie rozumieli, dlaczego Matoran zginął. Żałowali go, ale cóż zrobić. Ta bestia na pewno nie znajdowała się tam przypadkiem. Być może czarne istoty były o wiele mądrzejsze i sprytniejsze niż się zdawało dla Toa. Nawet bali się myśleć z czym im przyjdzie się zmierzyć w jaskini. Nie mogli tracić czasu. Co jeśli te postacie zostały wysłane na Mata Nui podczas, gdy Toa sobie spacerują wolnym kroczkiem po Metru Nui? I przez kogo mogły zosta wysłane? Co jeśli wszyscy z Mata Nui zostali porwani? A jeśli rodzinna wyspa Toa została zniszczona? Pewnie, nie chciało im się tak szybko wykonywać swego zadania, kto wie, może nawet Przeznaczenia?
Tylko Mata Nui znał odpowiedź.
Wszystkie te pytania dręczyły Toa.
Bohaterowie byli zmęczeni, znudzeni całą podróżą. Ale obowiązek to obowiązek. Nie było na co czekać.
Weszli do czarnej jaskini. Jej ciemność przyprawiała o gęsią skórkę. Wydawało się że nie ma ona końca. Tunel ciągnął się i ciągnął. Drużynę prowadził oczywiście Onua, który znał się na tunelach, labiryntach, podziemiach oraz miał noktowizor w masce. O dziwo, Tahu miał problemy z rozpaleniem swego ognistego miecza. Wydobywały się z niego jedynie niewielkie iskry.
Kroki… Kroki… Dla odmiany…Kroki. Toa słyszeli tylko swoje kroki i oddechy. Głosy te odbijały się od ścian tworząc nowe okropne, przeraźliwe, niewiadomo co przypominające dźwięki. Wszyscy chcieli natychmiast się wydostać ze straszliwych czeluści tej jaskini. Nie mogli. Każdy trzymał za rękę drugiego, by się nie zgubić. Nie mogli nic znaleźć. Kompletnie nic. Jakby te labirynty prowadziły donikąd. Nigdzie nie było żadnego źródła światła. Ani jeden Toa, włącznie z Onuą nie wiedział, gdzie iść. Pohatu się zdenerwował. Zresztą nie on jeden. Po prostu zero orientacji - Zero! - pomyślał Toa Kamienia - Nie było co się łudzić. Pewnie cała jaskinia jest jednym, wielkim kwadratem. Trzeba było stąd czym prędzej wyjść. Jedno stanowiło wielki problem: którędy? Bohaterowie się zatrzymali.
- Niemożliwe - powiedział Kopaka - żeby się okazało, że ta jaskinia jest jedynie podpuchą. Przecież ona jest najbardziej podejrzana na całej wyspie. No i – ma kolce przy wejściu. Tak jak według Matoranina mówiły czarne postacie. On na pewno mówił prawdę.
- Może to sobie wymyślił - zauważył Onua - niewiadomo. Jak mówił Pohatu nie ma pewności czy to chodzi o to miejsce, czy o „Długie, ciche gówno Kikanalo”! - echo głosu Toa rozeszło się niemal po całej jaskini. Każdy z nich zamilkł przestraszony. Nagle herosi usłyszeli jakby odgłos spadającej na ziemię kropli. Wszyscy zwrócili w tą stronę głowy. Od razu ruszyli do źródła dźwięku. Ledwo zdążyli się połapać za ręce. Onua miał bardzo niespokojną minę, jednak Toa nie mogli tego zauważyć. Nie wiedzieli skąd dobiegał ten głos. Chyba znów stracili orientację. Gdzie oni byli?! Nie znali odpowiedzi. Kropla spadła na ziemię.
Znów.
I znów.
Pobiegli i na szczęście dotarli na miejsce.
Onua prawie się o coś wywrócił, lecz utrzymał równowagę. To było coś w rodzaju pochodni. Toa Ziemi podał ją dla Tahu. Ten wydobył z miecza jedynie te „iskierki”, ale i to wystarczyło.
Buchnął jasny płomień rozświetlając cały korytarz. Ściany były zrobione z czarnego materiału, podziurawione i zaniedbane. Podłoga była zasłana drobnymi kamieniami. Sufit ciemny jak maska Onuy.
Toa przed sobą zauważyli „sopel”, z którego kapała woda do wyżłobienia w ziemi. Dalej znajdowała się ogromna sala. Była dobrze oświetlona. Na jej końcu zaczepieni za sufit na linach byli Matoranie, różnego rodzaju Rahi, Vahki, Visoraki, a w końcu… Turaga Nokama i o dziwo Turaga Nuju. Wszyscy oni mieli pozabierane bronie i cokolwiek, czym można było się obronić. Toa natychmiast pobiegli do nich. Gdy znaleźli się na środku sali zauważyli, że całe pomieszczenie było okrągłe z wejściami dokoła. Wojownicy doszli już do wiszących i płaczących Matoran. Zobaczyli, że Nokama chce coś do nich powiedzieć, lecz mówiła to bardzo cicho. Lewa podleciał do niej i poprosił, by Turaga powtórzyła. Usłyszał głos przypominający syk:
- Są… tutaj… - nie dokończyła - Lewa przekazał tą wiadomość dla pozostałych.
- Kto? - spytała Gali.
- Chyba zaraz się dowiemy - rzekł spokojnie Kopaka. Jakieś szelesty poczęły się wydobywać z wejść dokoła pomieszczenia.
- To pewnie coś gorszego od wcześniejszych bestii - odezwał się nagle Onua ostrząc szpony.
- Chodźmy, uciekajmy stąd! Zabierajmy wszystkich! - spanikował Lewa, który nie cierpiał takich sytuacji.
- Spokojnie Lewa, damy im nauczkę, to się odczepią - powiedział z zapałem Tahu. Do pozostałych zwrócił się Pohatu ignorując wypowiedź Tahu:
- Słuchajcie, ja wszystkich pościągam z sufitu i wynosimy się… stąd?! - zatkało go. Było za późno.
Stanowczo za późno.
Ze wszystkich wejść do potężnej sali wbiegły skażone Rahi ze skażonymi maskami. Cała sala przesunęła się o odpowiedni kąt, by na miejscu wejść znajdowały się ściany. Nie było ucieczki. Musieli walczyć. Pierwsze wyleciały szalone jak dzikie Gukko, Nui-Rama przypominające wielkie muchy, z długimi skrzydłami pracującymi jak śmigła od helikoptera, ze skażonymi maskami Turaga Whenuy, wyposażone w pomarańczowe ostre pazury, z długimi jadowitymi ogonami. Zdolne do szybkiego zabicia, czyli plucia lawą. Zaatakowały Toa nie na żarty. Wściekłe jak za dawnych czasów, gdy pierwszy raz herosi z nimi walczyli. Natarły na Rycerzy plując, szarpiąc i ciągnąc ich za sobą trzymając w ogromnych szponach. Kopaka bił w jednego z nich przerysowując go mieczem o bok rozdzierając kawałek brzucha i odcinając rąbek pazura. Mucha zawyła zawracając i lecąc wprost na Toa plując żarem i lawą. Wykonywała obroty, zawroty, manewry powietrzne, jednak Kopaka zręcznie unikał strzałów ślizgając się na wytworzonym przez siebie lodzie. Za nim pozostawały wypalone dziury w tej ślizgawicy. Następnie Toa Lodu wyskoczył w górę, obrócił się i wypuścił w Nui-Rama salwę lodową. Poszybowała w stronę potwora zamrażając go. Bestyjka runęła na ziemię i niczym lodowa figurka roztrzaskała się o twardy grunt. Kopaka wylądował na ziemi i obserwował całą sytuację. Tahu i Gali uwalniali ze swych broni energię ognistą i wodną. Te nie mogły trafić w szybujące, pozostałe dwie muchy. Jedna z nich nie zauważyła lecącego na nią Lewy, który umiejętnie rozciął swoją siekierą skrzydło wroga. Potwór upadł na ziemię. Tahu do niego pod biegł i obciął mu ostatnie skrzydło. Kolejnym jego ruchem było zapalenie przeciwnika. Nui-Rama buchnął ogniem i jak iskra z dzikim skrzekiem wybił się w górę, spadł na ziemię, a na koniec zgasł. Pozostał jeszcze ostatni. Leciał na Gali. Ona stała w miejscu.
-Co ona robi? - pomyśleli Toa.
Nui-Rama plunął lawą. Gali trysnęła z haków wodą. Zgasiła salwę i skoczyła na muchę. Zaczęła machać swymi hakami bardzo szybko, przeleciała nad nieprzyjacielem, wykonała salto i wylądowała miękko na ziemi. Wróg upadł podziurawiony. Gali podeszła do stwora. Na szczęście już nie żył.
Skąd dla Kopaki wcześniej przyszła myśl, że będzie miał okazję się zemścić na tych bestiach?
Każdy był tak zajęty walką, że nikt nie zauważył, co się dzieje z Pohatu i Onuą. Nasi dwaj najsilniejsi towarzysze walczyli z dwoma potężnymi Tarakava. Każda z takich bestii była bardzo groźna. Wielkie uszy, czerwone ślepia i imponujące rozmiary dawały wystarczający efekt do wystraszenia nawet najpotężniejszego Toa. Uzbrojone w wielkie łapy z kulami na końcach, które wywołują trzęsienia ziemi. Zamiast nóg miały ogromne gąsienice pozwalające do szybkiego przemieszczania się po trudnych do pokonania terenach. Na głowach założone skażone maski Kakama.
Zaatakowały Onuę i Pohatu. Wielkie łapy poszły w ruch. Uderzały w ziemię, aż zaczęła się trząść. Wszyscy obecni w tej sali nie zdołali utrzymać równowagi.
Oprócz nich. Onua skoczył ku swojemu Tarakava. Chciał go uderzyć w głowę, lecz bestia chwyciła jego szpony w zęby i wyrzuciła Pana Ziemi na ścianę, która niemal się skruszyła.
Pohatu w błyskawicznym tempie unikał ciosów swojego wroga. W końcu przeszedł mu obok gąsienicy, a potwór uderzył w ziemię tak monstrualnym ciosem, iż całe pomieszczenie huknęło, jakby zaraz miało się rozpaść. Sufit zaczął się kruszyć. Wyglądało to tak okropnie, że wszyscy Toa myśleli, iż to już koniec. Jednak nie. Bitwa trwała nadal. Pohatu wykorzystał moment, w którym łapy ugrzęzły w ziemi dla Tarakava. Uderzył potwora nogą tak potężnie, że aż się wywalił z grzmotnięciem. Toa Kamienia skoczył na grzbiet stwora. Przyłożył karabiny do głowy Tarakava. Wystrzelił. Z jego broni zaczęły wydobywać się płomienie i dym. Naboje przedziurawiły potwora na wylot.
- Wracaj tam, skąd przybyłeś, śmieciu! - zawołał Pohatu uradowany zwycięstwem.
- Pohatu, może byś mi pomógł?! - krzyknął Onua - Nie dam rady! Nie pozwoli mi wstać! - niestety Onua miał rację. Tarakava przygniatał go łapami za każdym razem, gdy ten chciał się podnieść. Toa Ziemi leżał plecami do góry, lecz teraz się obrócił. Zanim przybiegł Pohatu, ten złączył pazury i wytworzył z nich białą kulę. Rozdzielił szpony. Świetlista kula poszybowała w górę. Tarakava obrócił się za siebie. Onua podbiegł z trudem do potwora. Wziął go za gąsienicę i pociągnął ją z całej siły. Monstrum wywróciło się, a Onua zdążył uciec. Kula energii uderzyła z całej siły w sufit. Jego większa część wprost odwaliła się od pozostałej, przygniatając Tarakava. Bestia nie wykorzystała mocy maski Kakama. Ale cóż. To i lepiej dla Toa.
Wszyscy spotkali się na środku sali.
- Już po wszystkim - odezwała się Gali. Zauważyć się dało, że sufit nie wpuścił światła do Sali. Tak jakby było tam drugie sklepienie. Jedynym źródłem światła były pochodnie pozapalane dokoła ogromnego pomieszczenia. Nagle sala znów obróciła się o kąt by zrobić wejście dla…
- Nie… - powiedział Onua - patrzcie!!! Nui-Jaga!!!
- Trudno! Damy im popalić! Dosłownie!!! - odezwał się Tahu.
- Słuchajcie, po trzech Toa na każdego z nich! Jeśli nie damy rady to... Zawiedziemy Mata Nui - rzekł Lewa - zobaczymy, czego się nauczyłem w tańcu z miśdźwiedziami. Do boju bracia!
- Nie dajmy się zhańbić! - krzyknęła Gali.
- Szybko! - zanim Pohatu wypowiedział do końca te słowo, Kopaka był już przy jednej z bestii. Zaczął zasypywać ją gradem ciosów, rozzłoszczony, jak w ogrodzie Le-Metru. Potwór zaparł się tylnimi nogami, a przednie uniósł wyżej obraniając jednocześnie ataki Kopaki. Przebierał łapami odpychając miecz lodowego Toa. W tym momencie podbiegł do walczących zawzięty Lewa oraz dzielna Gali. Zaatakowali Nui-Jaga swoją Świętą Bronią. Bestia jakby ostrzegając wojowników przed swą mocą machała złowrogo swym ogonem wbijając go przed Toa.
- On sobie z nas kpi! - krzyknęła Gali.
-Nie kpi, tylko ostrzega! Dysponuje potężną mocą! Poza tym trzeba go długo rozzłaszczać! Ma wielką cierpliwość! - wytłumaczył Onua biegnąc do drugiego Nui-Jaga. Pohatu razem z Tahu stawiali czoła właśnie drugiej bestii. Potężny skorpion nie okazywał cierpliwości. Machnął jadowitym ogonem dwa razy w powietrzu - a za trzecim - wbił go w ziemię rozsypując dokoła ciepły piach. Tahu wykonał podwójny obrót w powietrzu i ze świstem miecza przeciął łapę dla potwora. Jakby nie zwracając uwagi na ranę, przeciwnik wykonał ruch macką i tym samym uderzył Tahu. Pohatu w tym czasie szukał słabego punktu wroga. Jednak takowego nie znalazł. Zdenerwował się i wybił się w górę pozostawiając za sobą wybitą wyrwę w ziemi. Uderzył skorpiona kilkakrotnie w głowę, a ten błysnął oczami. Sala zalała się czerwonym światłem. Wielkie dwa promienie uderzyły Pohatu. Toa kamienia wylądował na ziemi z dymiącą dziurą w pancerzu. Stęknął ciężko, lecz zobaczył wsparcie. To był Onua! Złączył swe szpony i uderzył nimi wroga. Skorpion zaskowyczał, gdy ujrzał swój rozdrapany ogon. Trąciła potężnie Onuę, który uderzył ciężko o ziemię. Natychmiast się z niej podniósł, a następnie znów zaatakował potwora pazurami. Tym razem trafił w głowę. Nui-Jaga wziął Toa Ziemi w zęby, pogryzł jego rękę i wypluł go. Onua ponownie znalazł się na twardym gruncie. Podniósł się z niego. Miał jeszcze trochę sił w zapasie. Jego oczy rozbłysnęły na zielono, wydobywając z siebie dwa cienkie promienie. Leciały wprost błyskawicznie. Strzeliły w plecy przeciwnika. Jego pancerz buchnął zielonym płomieniem i wybuchł. Bestia tym razem nie stała w miejscu. Ruszyła w błyskawicznym tempie na Onuę, lecz ten podniósł telekinezą kamienie z wielką ilością piachu. Znalazły się one w powietrzu, a następnie przecięły je z ogromną siłą i szybkością. Szturchnęły skorpionem wywracając go i przysypując piachem. Onua dopiero teraz krzyknął z bólu. Tahu i Pohatu podbiegli do bestii. Ona w zaskakującym tempie wygrzebała się z piachu wywalając go wysoko ponad Toa i natychmiast zaatakowała ich swoim zranionym ogonem. Tahu tego się spodziewał. Wokół trzech walczących Toa rozeszła się czerwona, jasna, świetlista poświata i okrążyła ich. Nui-Jaga napierał na nich łapami, ogonem i głową, jednak nic to mu nie dawało. Obrona Tahu odpierała ataki każdego wroga. Walka trwała nadal…

Tymczasem, nieopodal Lewa, Gali i Kopaka staczali bój z potężnym, drugim Nui-Jaga. Na początku tylko ich odpychał ostrzegając przed zabiciem, ale teraz zdenerwował się nie na dobre. Kopaka stracił siły. Atakował najlepiej i najmocniej jak umiał. Jego trudy szły na nic. Nui-Jaga odparł jego wszystkie ataki i podciął nogi dla Pana Mrozu. Ten się wywrócił, a bestia go przybiła do ziemi jeszcze mocniej swymi łapami z maskami Pakari. Lewa zaatakował nieprzyjaciela toporem uszkadzając jego jedną mackę. Skowyt potwora zagłuszył inne dźwięki. Następnie Gali podbiegła do niego i jednym hakiem złapała rękę skorpiona, a drugim uderzyła go w głowę rozcinając czaszkę. Lewa zamachnął się potężnie swym toporem, a Toa ujrzeli tylko krótki błysk. Ogromnym ciosem, Lewa uciął łapę dla Nui-Jaga, który na niej miał zaczepioną maskę Pakari. Macka zapadła się w dół, a zanim zdążyła grzmotnąć o ziemię, Kopaka ściął drugą łapę lodowym mieczem. Gali zebrała do swych haków wodę i uderzyła nimi w głowę potwora. Skorpion zajęczał przeraźliwie i zamachnął się ogonem, którego w pewnym sensie już nie miał. Zamiast świecić błękitem, szarzał i bielił się. Po niecałej sekundzie po ogromnej sali rozszedł się głośny trzask, a po nim grzmot. Ogon roztrzaskał się na małe kawałki. Nui-Jaga upadł bezwładnie na ziemię. Lewa zakrył go nasionami, które właśnie wyjął. Z nich poczęły kiełkować rośliny.
- Cóż, przynajmniej będzie z niego pożytek  - odezwał się Lewa.
- Lepiej chodźmy pomóc dla pozostałych! - krzyknęła Gali
- Prędzej! - gdy Kopaka wypowiedział te słowo, wtedy już znajdował się przy potworze.

Pohatu obraniał się przed ciosami monstrum swymi wielkimi stopami, a następnie uderzał je kilkakrotnie w głowę. W końcu Toa Kamienia znalazł nieopodal całkiem spory kamień. Postanowił szybko go wykorzystać do powstrzymania wroga przed zmiażdżeniem Tahu, który ledwo nadążał blokować ciosy Nui-Jaga zadawane ogonem. Po chwili, gdy potwór chciał zatruć Pana Ognia, stało się z nim coś koszmarnego. Jeszcze sekundę temu - był pięknym, a zarazem przeraźliwym okrutnikiem z potężnym fioletowym ogonem i takowymi maskami Pakari, z dodatkowymi ośmioma łapami - teraz głowa oraz zęby bestii wygięły się w lewo i obróciły się o kąt sto osiemdziesiąt stopni. Wielki tułów wgiął się do środka, ogon zaś odpadł. Ziemia się zatrzęsła, aż obraz przed oczami Toa na chwilę się rozmazał. Na wielkim Nui-Jaga stali Pohatu oraz Kopaka. Obaj uradowani zwycięstwem. Toa zebrali się ponownie na środku sali. Każdy z nich doznał obrażeń podczas walki. Pohatu miał dziurę w pancerzu, Kopaka został draśnięty w nogę, co utrudniało mu poruszanie się, Tahu wlekł za sobą ranną stopę, która prawdopodobnie była zainfekowana przez ogon Nui-Jaga. Gali bolały plecy przez uderzenie nimi o twardą ścianę, Onua miał pogryzioną rękę, Lewa zaś prawie zwichnął sobie ramię poprzez uderzenie skorpiona, który celowo unikał ciosów Toa, by stracili równowagę. Podczas bitwy Rycerze niezmiernie się zmęczyli. Wyczerpani usiedli na ziemi, lecz po chwili się z niej podnieśli. Przypomnieli sobie, że na linach wiszą Matoranie i inni. Podeszli więc do nich i zaczęli ścinać wielkie, grube sznury.
- No, Matoranie, jesteśmy z powrotem! - krzyknął uradowany Lewa - Wyratujemy was!
- Hej, zdawało się, że coś słyszałam - powiedziała Gali.
- Co? - spytał Tahu z niepokojem.
- Tak jakby szelest. I jakieś szepty.
- To podejrzane- rzekł Pohatu - bo ja też coś usłyszałem.
- Chodź Pohatu, sprawdzimy to - powiedział Onua nie zauważając, jak Kopaka już poszedł na zwiady. Gdy się znalazł przy wejściu-ścianie, przyłożył głowę do zablokowanej drogi i słuchał. Minęło kilkanaście sekund, gdy Kopaka odwrócił się bardziej blady niż przed chwilą (O ile to było możliwe.). Zaczął uciekać w kierunku Toa krzycząc:
- Nie! Tylko nie to! Dlaczego akurat one…?! - sekundę później cały obraz przed pozostałymi Toa się rozmazał. Ziemia eksplodowała wynosząc piach wysoko nad ziemię. Żwir rozgrzał się tak mocno, że aż się zeszklił. Kopaka wyleciał do przodu, nogami do góry, niesiony przez kwiat eksplozji, a po chwili leżał już spalony na ziemi. Za nim ciągnęła się smuga zabranego piachu. Dym zasłonił całą widoczność. Można było tylko zauważyć cienie postaci wychodzących z tumanów kurzu i oparów.
Przed Toa stanęły dwa potwory przypominające potężne koty lub tygrysy... Wielkie łapy z pazurami iskrzyły się w blasku ognia. Jeden ze straszliwymi, żółtymi oczami, drugi świecący swymi piekielnymi, okropnymi, czerwonymi ślepiami. Kane-Ra wypuszczał ze swego nosa gorący dym z iskrami. Muaka grzebiąc w piachu uderzył w ziemię tak mocno, że pomieszczenie się zatrzęsło.
Nagle z popiołu niczym dwa feniksy, wyleciały ziejąc ogniem i strzelając złocistymi piorunami.

Wto 20:28, 27 Maj 2008 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Tekst Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin