Forum PFB Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Opowieści z Utu-Nui
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Tekst Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Opowieści z Utu-Nui
Autor Wiadomość
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post Opowieści z Utu-Nui
Widzę, że dawny FanFic nie zbił rekordów popularności z powodu mało urozmaiconej historii i małej ilości postaci. Tym bardziej, że opowiadał o Toa Mata. A więc teraz postanowiłem bardziej się postarać i zabrać się za swoje własne postacie i wyspę. Miłego czytania!

Rozdział I
Cytat:
Biruka stał na krańcu masywnego urwiska. Za nim znajdował się około tuzin matorańskich żołnierzy uzbrojonych w miotacze żarzącego się protodermis. Stali tak mierząc wyrzutniami w głowę Biruki. Ten odwrócił się w ich stronę, patrząc na rzekomego przywódcę wyposażonego w miotacz, zbroję z protostali oraz Kanohi Pakari. Spoglądał na niego przez długi czas. Nie patrzył na oczy, patrzył w oczy. Przywódca wzdrygnął się w momencie zetknięcia się ich wzroków. Cofnął się o krok, lecz od razu przypomniał sobie, kim jest. Znów posunął się naprzód. Jednak nie z takim zapałem, jak minutę temu. Mimo wszystko, patrząc gdzieś daleko, podniósł miotacz. Ręka już sięgała do dźwigni spustu. Żołnierze opuścili swe bronie, patrząc jak ich przewodnik strzela do bezbronnej ofiary.
Spust stuknął leciutko o metal. Szaro-czerwona fala gorącego płynu wystrzeliła z lufy, z zawrotną prędkością lecąc w stronę Biruki. On błyskawicznym ruchem wywinął się spod ostrzału i niczym wąż w mgnieniu oka spełznął z urwiska. Zniknął z oczu wrogów.
Substancja przeleciała aż do przepaści. Przybierając coraz wyraźniejsze kształty, ciecz zyskiwała mniejszą temperaturę. W końcu, przy samej ziemi stała się ciałem stałym, od razu uderzając z hukiem o ziemię.
Biruka wisiał na kamieniu wystającym z urwiska. Myślał tylko o ucieczce. Nie był tchórzem. Bał się jednak, mając na karku kilkanaście matorańskich patroli. Ścigali go już od dawna. Aż przybył do tego regionu Utu Nui. Nie był pewien, czy przeżyje. Nie wiedział nawet tego, czy będzie żywy w następnej sekundzie. Jego rozmyślania nad ucieczką spaliły na panewce. Chciał zejść z urwiska, a później uciec jak najdalej. Przez plażę, a później do lasu, do swej kryjówki. Niestety, to było niemożliwe. Pod jego nogami do obsuniętego terenu przylegały suche, kruche i trzeszczące liście. Gdyby chciał zejść na ziemię, musiałby schodzić po nich. Nawet, jakby to mu się udało, nie zdołałby uciec, gdyż na plaży także znajdowało się kilku Matoran. A to oznaczałoby tylko i wyłącznie wycie na alarm.
W końcu uciekinier usłyszał głosy trzech żołnierzy na górze:
- Co takiego? Jak to nie?
- Przecież strzeliłeś!
- Co, nie widzieliście, że stąd spadł?
- Widzieliśmy, strzeliłem. Ale trafiłem?
- Nie wiem. Podejdźmy, to zobaczymy.
Biruka nie miał wyjścia. Kroki Matoran stawały się coraz głośniejsze. Mocno trzymał się skały, lecz poczuł, jak opuszczają go siły. I odwaga. Musiał skoczyć, ale nie chciał odbierać sobie życia.
Zresztą, co za różnica?
Puścił kamień.
Poczuł, jak fala powietrza wbija się w niego, poczuł, jak zbliża się do ziemi. Niewidzialna siła pchała go do gruntu, niosąc jego ciało niżej i niżej.
Trzask. Ziemia. Ból. Zapach morza i morskiego piachu. Biruka zastygł w nieruchomej pozycji. Grunt zaczął się kręcić w koło, uszy rozdarł głuchy wrzask i gwizd. Ciało pozostało nieruchome, z przeszywającym bólem we wnętrzu.
- Tam! – Odezwały się chórem czyjeś głosy.
Po minucie rozmazany obraz przed Biruką ukazał grupę uzbrojonych Matoran. Nagle wódz zbliżył się do Biruki. Uklęknął obok niego i rzekł:
- No to mamy naszego uciekiniera – oddalił się od ofiary, puszczając różne gesty do towarzyszy. Oni od razu przystąpili do pracy. Podeszli do Biruki, złapali go mocno i unieśli.
Ten czuł tylko dotyki chłodnych dłoni Matoran i ból. Słyszał ich głosy, lecz to, co mówili było już niezrozumiałe. Jego powieki stały się ciężkimi, stalowymi płytami. Ich opuszczenie było dla niego bardzo przyjemną czynnością. Pogrążył się w głębokim śnie. Nie wiedział, że koszmar dopiero się zaczyna…

Wto 20:20, 03 Cze 2008 Zobacz profil autora
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post
Niech ktoś przeczyta, błagam..
Czw 20:24, 05 Cze 2008 Zobacz profil autora
Dermis



Dołączył: 07 Lut 2008
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5

Post
Niezłe Jak na początek. Ocenie później.
Pią 19:48, 06 Cze 2008 Zobacz profil autora
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post
Rozdział II
Cytat:
Dżunglę porastała bujna roślinność. Zewsząd z ziemi wystawały dzikie kwiaty, kolce i gałęzie. Przez niektóre drzewa przedzierało się parzące słońce, rzucając liczne cienie, tworzące różnorodne malowidła na glebie. Krzaki błyszczały różnymi kolorami dzikich owoców. Gdzieniegdzie na gałęziach dało się zauważyć owoce Madu, które swym soczystym wyglądem przyciągnęło liczne ptaki i muchy.
Dżungla stała nieruchoma. Wiatru nie było. Tylko śpiew ptaków i odgłosy gałęzi łamanych przez zwierzęta.
W samym środku puszczy rozległ się dźwięk trąby oznaczającej alarm. Gruby głos przebył całą dżunglę, odbijając się od drzew. Wdarł się w uszy istot. Ptactwo wzniosło skrzydła do góry i wzbiło się w powietrze. Zwierzęta pochowały się do swych nor. W jednej z nich, pod zarośniętą i słabo widoczną klapą słychać było trzask.
Pod ziemią w niewielkiej jamie znajdował się Puta. Miał na sobie zieloną maskę Huna. Słysząc trąby, wzdrygnął się i wcisnął w kąt pomieszczenia. Zgasił lampkę i czekał w bezruchu. Przeszyty strachem z trudem stłumił jęk strachu. Wtulił się w małą dziurę. Czekał. Sam nie wiedział, na co. Na powierzchni niczego nie było słychać. Zapanowała taka cisza, że Uturanin słyszał tylko gwizd w uszach.
Ziemia rozerwała się na strzępy. Kurz i dym wzniosły się w górę, buchający ogień od razu zaczął pochłaniać tę część dżungli. Eksplozja wyrwała Putę z zamyślenia. Nie wiedział, co się dzieje. Odruchowo zaczął uciekać w stronę szybu prowadzącego do drugiej kryjówki. Wskoczył do ciemnego przekopu.
Spadał. Widział jedynie ciemność, czuł na sobie tylko powietrze smagające jego ciało oraz jego świst. Po dwóch sekundach spadania szyb zawrócił w lewo, a później obniżył się. Puta uderzył czaszką o niewielki stalaktyt wystający z sufitu szybu. Ból przeszył jego głowę. Zrobiło mu się jeszcze ciemniej w oczach (o ile to było możliwe w szybie). Stracił przytomność.
*
Obudził się w pieczarze. Ciemno i chłód ją otaczały. Powietrze było wilgotne. Dało się tylko zauważyć strugi światła przebijające się przez zasłonę pokrytą mchem. Za nim znajdował się wylot szybu, którym się tu dostał. Głowa go bolała, niewielki kawałek maski pękł. Daleko na powierzchni słyszał czyjeś okrzyki.
Podszedł do pokrywy. Ostrożnie wymacał nogą drewniany, gnijący stołek. Powoli na niego stanął. Poczuł stopą, jak nogi krzesła się obsuwają. Szybko złapał zasłonę do wyjścia. Krzesło z trzaskiem zapadło się w dół i pękło. Puta wisiał zaczepiony za klapę. Nogą zaparł się ściany. Z trudem uniósł do góry pokrywę. Odsunął ją.
Światło go oślepiło, a blask słońca uderzył w jego oczy. Zamknął je, po omacku wyszedł na powierzchnię.
Minęło niecałe pół minuty, zanim jego wzrok przystosował się do jasnego otoczenia. Rozejrzał się dookoła. Dżungla - pomyślał, – jaka ona wielka. Myślałem, że żołnierze wytną chociaż jej kawałek dla ułatwienia poszukiwań. Muszę się stąd w końcu wydostać. Z tego, co pamiętam, powinienem iść na południe. No dobrze, ale gdzie ono jest?
Popatrzył na drzewa pokryte mchem. Ruszył w przeciwną stronę. Wciąż pamiętał jak się odnaleźć w niepewnej sytuacji. Kiedyś, gdy wyruszył z drużyną na wyprawę na wyspę Maha, zgubili się, i to dzięki niemu w końcu odnaleźli drogę. Wtedy zjawili się żołnierze z Bractwa. Nie pozwolili drużynie przeżyć. Być może ocaliło się jeszcze kilka osób z trzydziestu – nie licząc jego samego. Szedł tak, wspominając czasy, w których miał jakiś cel. Właściwie sam nie wiedział, co będzie robić, gdy wydostanie się z potężnej dżungli.



Rozdział III
Cytat:
Karoth gonił Uturanina pełną szybkością. Mijał drzewa, przeskakiwał połamane, grube gałęzie, schylał się pod kolcami. Ofiara jednak wciąż była o krok za daleko. Kierowała się w stronę Skały Khartaga. Karoth o tym wiedział. Znał dżunglę dobrze, co ułatwiło mu zadanie. Zaraz po tym, jak uciekinier skręcił w prawo i zniknął w chaszczach, łowca zmierzył w lewo. Przeskoczył z łatwością rzeczkę przecinającą mu drogę. Grube gałęzie zagrodziły trasę. Karoth bez zatrzymywania się machnął ręką, a przeszkody łupnęły o ziemię. Ostrze wmontowane w rękę łowcy zawsze się przydawało.
Klinga znów świsnęła i rozpołowiła cienki pień drzewa vallak, a następnie pomogła mu w przeprawieniu się przez niewielkie bagno. Potężny konar drzewa został przebity przez jego dłoń. Trzymając się gałęzi rozbujał się i wybił. Przebył bagno, teraz pozostało mu już tylko biec prosto.
Szybko przedostał się na drugą stronę dżungli. Wybiegł z zarośli, nie zmieniając tempa. Promienie słońca uderzyły go w oczy. Zasłonił się ręką, wypatrując Uturanina. Widział tylko wielką, płaską skałę, zwaną Skałą Khartaga, piaszczystą plażę i niebieskie oraz bezchmurne niebo.
Podszedł do wody. Fale przysyłały ją nad brzeg, muskając jego stopy. Uturanina nie było ani śladu. Być może Karoth się pomylił.
Nie – pomyślał – przecież przy tamtym zakręcie nie ma innej drogi. Może ten mały drań się schował w krzakach! A teraz już pewnie ucieka… Mam tego dosyć. Co mam robić? Chyba nie po to zmarnowałem tyle czasu! Muszę go odnaleźć! – Skierował się w stronę dżungli. Jednak po chwili zauważył, że coś szamocze się w chaszczach. Wyszedł z nich właśnie Lamir.
Zielony, z Kanohi Ruru. Uzbrojony jedynie w mieczyk, stanął jak wryty, gdy zobaczył Karotha. Ten od razu ruszył z miejsca z niesamowitą prędkością na Uturanina. Wsunął swe ostrze w rękę, chwycił do pasa za bardzo długi nóż i zaatakował nim go w głowę. Lamir ledwo się obronił i kontratakował łowcę. Przeciął jedynie powietrze, gdyż Karoth nagle odskoczył i sam napadł Uturanina. Zamachnął się bronią od lewej strony i zranił go w udo. Ofiara wykonała szybki obrót, atakując wroga w nogi. On podskoczył i szybkim, pionowym cięciem podrażnił Lamira od głowy do brzucha. Ofiara klęknęła. Karoth myślał, że się poddała. Zaczął, więc wypowiadać tryumfalną mowę.
- W imieniu wielkiego Bractwa… - przerwał, gdy usłyszał świst wrogiej klingi. Poczuł, jak w jego pancerz i brzuch wżyna się tępe narzędzie. Wydarł z siebie potężny i rozdzierający uszy, przeraźliwy krzyk. Okropny ból sparaliżował Karotha.
Lamir z całych sił pociągnął za swoją broń i głuchym mlaśnięciem wydobył broń z ciała przeciwnika. Przerażony tym, co zrobił, wstał i popatrzył na swój brzeszczot. Oblepiony był dziwną mazią, która śmierdziała gorzej niż padnięty od miesiąca Gukko. Lamir zaczął się cofać.
- Kim ty jesteś?! – Wykrzyknął z trudem – Przecież to…
- Jeszcze pytasz, draniu?! Dobrze wiesz, kim! – Wydzierał się okropnie Karoth – Pokonany przez zwykłego Utu… - przerwał, konając. Upadł na ziemię - I tak to jeszcze nie koniec…, Co może oznaczać śmierć tylko jednego ze wszystkich żołnierzy? Ja…nic nie… zna…czę. – Ze swych ostatnich sił krzyknął:
TUTAJ JESTEM, PRZYJDŹCIE PO MNIE, ZABIJCIE TEGO UTURANINA!!! – Wył Karoth, zauważając w dali patrole reszty żołnierzy.
Lamir zaczął uciekać w kierunku przeciwnym od patroli. Biegł wzdłuż brzegu, myśląc tylko o ucieczce. Nie obchodziło go nic więcej, niż ten moment. Moment, w którym istniały dziewięćdziesięcio-dziewięcio procentowe szanse, że zginie. Oczy przyćmiło mu słońce. Teraz biegł na oślep. Nie mógł wydusić z siebie głosu. Chciał krzyczeć. Nie mógł. Marzył o tym, żeby być już w domu. Nie mógł. Myślał o tym, by żyć. Nie mógł?



Ostatnio zmieniony przez Toa Mahajło dnia Sob 13:00, 07 Cze 2008, w całości zmieniany 3 razy
Sob 12:58, 07 Cze 2008 Zobacz profil autora
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post
Toa Mahajło napisał:
Niech ktoś przeczyta, błagam..

Błagam...
Pon 20:40, 09 Cze 2008 Zobacz profil autora
Takanui



Dołączył: 14 Sie 2007
Posty: 1803
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
No brdzo ciekawa jest ta pogoń, a opowiadanie czyta mi się bardzo fajnie.Wesoły - 8/10.

P.S. A czy ty przeczytasz i ocenisz moje opowiadanie?
P.S.S. Ze względu na nawał pracy (ty Lesiu i MS wiecie o co chodzi), przerywam robotę nad swoimi opowieściami, i recenzjami. Ale RPG będzie ciągle prowadzony.
Wto 14:05, 10 Cze 2008 Zobacz profil autora
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post
Dzięki za komenty, Twojego FFa też przeczytam i ocenię.
Nieługo nowy rozdział!
Wto 16:22, 10 Cze 2008 Zobacz profil autora
ARES PRIME



Dołączył: 06 Maj 2006
Posty: 2291
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zabytek zwany Sandomierzem

Post
Hmmm.... Jak dla mnie FF niezbyt ciekawy. No ale jak już muszę dać ocenę to daję 6/10
Wto 18:41, 10 Cze 2008 Zobacz profil autora
Dermis



Dołączył: 07 Lut 2008
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5

Post
Niezłe 9/10
Wto 18:43, 10 Cze 2008 Zobacz profil autora
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post
Ares, bo rozdział II i III to tylko wstęp do IV ;]

Rozdział IV
Cytat:
Ciemność i cisza. Biruka nic nie widział i nic nie słyszał. Czuł. Czuł ból na całym ciele. Czuł, że się trzęsie. Czuł, że jest blisko.
Po krótszej chwili na ciemnym obrazie w oczach pojawiły się jasne plamy. Słyszał grube głosy Matoran. Zbyt grube, jak na Matoran.
Po dłuższej chwili zamiast białych plam, widział kontury otoczenia. Nadal nie mógł zobaczyć czegoś normalnie. Słyszał cieńsze głosy Matoran. Nadal nie mógł usłyszeć zwykłych dźwięków.
Po ośmiu minutach widział normalnie. Otoczenie nabrało barw i ostrości. Głosy były wyraźne i miały zwyczajną wysokość.
Gdy Biruka już widział, znów chciał powrócić do poprzedniego stanu.
Był na noszach. Nieśli go ci sami żołnierze. Przed sobą widział ich przywódcę, a przed nim – wielki, czarny budynek. Zbudowany był na planie ostrosłupa, na przedniej ścianie miał wyryty symbol. Symbol Zła – dokładniej mówiąc – symbol Bractwa Makuty.
Co? – Pomyślał Biruka. Przez jego głowę szybko przeszły myśli – przecież Bractwo nie pracuje z Matoranami! – Uważnie im się przyjrzał. Zwykli Matoranie. Tyle, że uzbrojeni i cali czarni, z przeróżnymi maskami na łowach. Nosze znów się podniosły i zaczęły się trząść pod wpływem kroków żołnierzy.
*
Budynek znajdował się w jakimś mieście. Pełno tu było tych żołnierzy i podobnych budynków. Jednak ten duży wyróżniał się tym symbolem. I położeniem. Stał na samym końcu korytarza ułożonego z ostrosłupowych chat. Biruka zbliżał się tam. Wyczuwał ogromny niepokój. W momencie, gdy wzroki łowców skierowane były gdzie indziej, spojrzał szybko za siebie. Patrzył tam przez ułamek sekundy. Zauważył zarysy budynków i drzew. Mnóstwa drzew. Był przy dżungli… Słońce zostało pokryte gęstymi, ciemnymi chmurami. Nie było już tak jasno, jak na urwisku. Ciemność dodawała temu miejscu nieprzyjemnej atmosfery.
- TUTAJ JESTEM, PRZYJDŹCIE PO MNIE, ZABIJCIE TEGO UTURANINA!!! – Doszedł do Biruki czyjś przeraźliwy, rozpaczliwy głos.
- Co to było? – Zapytał jeden z Matoran.
- Nie wiem. Ale ktoś ma głos niezły.
- To dobiegało chyba gdzieś z dżungli, prawda?
- A to nie był przypadkiem głos Netaka?
- Skąd! Prędzej to był Karoth.
- Przecież… No tak! Karoth poszedł do dżungli!
- Dżungla jest wielka, jak moglibyśmy go usłyszeć? Jesteśmy przy jej końcu. Prędzej to dobiegało z plaży!
- Chodźmy tam! Nie, wy dwaj zostańcie i zanieście go do Siedziby. My biegniemy zobaczyć, co się stało!
Biruka westchnął. Pomyślał o tym, jak uciec. Niestety, nadal wszystko go bolało. Jeżeli ma uciekać, to będzie trudne. Nosze znów zaczęły się trząść. Był przy wejściu do upiornej budowli.
*
Po godzinie koszmarnych widoków, tortur i wypytywania o różne rzeczy przez Matoran, do Biruki dołączył pewien zielony Uturanin z Kanohi Ruru. Był poraniony, maska porysowana i w dwóch miejscach pęknięta. Wzdrygnął się w momencie zobaczenia Biruki. Przestraszył się, a jednocześnie poczuł ulgę.
- Kolejny do tortur? Ja im nie… wystarczę…? – Zapytał Biruka
- Nazywam się Lamir – powiedział niepotrzebnie przybysz.
Rozdział V
Puta maszerował szybkim krokiem. Był już wyczerpany, nie mógł biec. Nadal dzwoniło mu w uszach po eksplozji. Nie wiedział, co lub, kto ją wywołał. Chciał tylko wyjść z dżungli. Bał się. Wiedział, że na wyspie dzieje się coś poważnego. Lecz jeszcze nigdy nie był tak zagrożony, jak teraz. Ostatkiem sił postarał się przyspieszyć.
Marzył, o tym, że poza dżunglą spotka swoich przyjaciół. Że znów do nich powróci. W głębi duszy wiedział, że to niemożliwe. Niestety, szanse, że ktoś tam będzie były małe.
Nieoczekiwanie, dżungla stała się ciemniejsza. Przybyło więcej cieni i wiatru. Przez drzewa dało się zauważyć, że niebo zostało pokryte gęstymi i ciężkimi chmurami. Zapowiadało się na wielką burzę.
Puta znajdował się coraz bliżej do wyjścia z puszczy. Dzięki cieniom zrobiło się trochę chłodniej, a to dodało mu garstkę sił. Zaczął biec. Wiatr uderzył w jego oczy, przeszkadzał w biegu. Po chwili wysiłku zobaczył jasną poświatę na końcu korytarza ułożonego z dziwnych roślin. Minęło jeszcze pół minuty i już był na plaży.
W końcu – pomyślał – w końcu jakiś inny widok.
Puta nie spodziewał się, że na plaży kogoś spotka. Usłyszał głosy Matoran. W jednym momencie serce zaczęło mu łomotać ze strachu, w drugiej – poczuł ulgę, myśląc, że to jego dawni towarzysze. Niestety, był w wielkim błędzie.
Wiem, że to niemożliwe, – ale to oni! – Powiedział sobie Puta. Zaczął biec w stronę głosów. Gdy rozsunął liście drzewa zagradzającego mu drogę, ujrzał matorańskich żołnierzy. Uzbrojeni byli w miotacze gorącego protodermis, kolce na rękach i podłużne noże.
Puta stanął w miejscu. Był przerażony. Nie wiedział, czy uciekać, czy poprosić ich o pomoc. Wybrał to pierwsze rozwiązanie. Odwrócił się i pobiegł wzdłuż plaży. Patrząc w prawo, zobaczył, że fale morskie są coraz większe. Przyspieszył. Nie miał sił, lecz biegł. Za sobą usłyszał krzyki żołnierzy i huk. Biegnąc, odwrócił głowę. Ujrzał czerwoną, płynną salwę dziwnej substancji, lecącej na niego. Zbliżała się do Puty w zastraszającym tempie. Rzucił się na wilgotny plażowy piach. Zarył głową w ziemię, lecz wolał sto razy znieść taki ból, niż taki, gdyby nie upadł. Nad nim śmignął zapalony pocisk, trafił w piach, eksplodował i zeszklił go. Do uszu Uturanina dostał się dźwięk eksplozji wystrzału. Podniósł się z ziemi i zaczął znów uciekać. I znów posłyszał wystrzały miotaczy. Tym razem około dziesięciu. Skręcił gwałtownie w chaszcze dżungli po lewej stronie. Widział tylko odblaski wybuchów rozrywających na strzępy skały na plaży. Teraz uciekał dżunglą, wzdłuż plaży. Po dwóch minutach biegu zatrzymał się na odpoczynek. Zrezygnował z niego po tym, jak usłyszał trzaskające gałęzie właśnie w jego pobliżu. Zerwał się i ponownie biegł. Gwałtownie puszcza się skończyła, ukazując przed biegnącym Putą rozległą plażę, spalone drzewa i zarośla, ale przede wszystkim wysoką i płaską skałę oraz ciało silnego, dobrze zbudowanego żołnierza. Nawet z odległości dziesięciu metrów, Puta zauważył rozległą ranę w brzuchu łowcy. Wyciekała z niej jakaś dziwna maź. Uturanin przestraszył się, pędził dalej. Nieświadomie, obok ciała żołnierza, zobaczył także jakiegoś Matoranina z zieloną Kanohi Ruru, lecz nie zwrócił na niego uwagi w biegu. Nagle usłyszał przerażający ryk. Odwrócił się i zobaczył rzekomego martwego żołnierza wydzierającego się z całych sił strasznym głosem:
- TUTAJ JESTEM, PRZYJDŹCIE PO MNIE, ZABIJCIE TEGO UTURANINA!!!
Puta zatrzymał się. Dopiero teraz, całkiem świadomie zobaczył zielonego Uturanina, zabierającego się do ucieczki.
- Lamir!!! To Lamir!!! – Krzyknął na głos Puta – to przecież… Nie wierzę własnym oczom! Przyjacielu!!! – niestety Lamir nie usłyszał Puty – Nie! Nie biegnij w tamtą stronę! – Uturanin zauważył, że patrole, które go goniły, biegną wprost na Lamira, szukając Puty. Z drugiej strony, niewiadomo skąd, także patrole przemierzały całą plażę. Lamir nie miał szans. W ciągu kilku sekund stał się otoczony - Lamirze… - Głos Puty się załamał. Nie mógł nic więcej powiedzieć. Nie mógł nic zrobić. Tylko patrzeć.

Śro 15:37, 11 Cze 2008 Zobacz profil autora
Derry
Dawny Moderator


Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
Toa Mahajło napisał:
Toa Mahajło napisał:
Niech ktoś przeczyta, błagam..

Błagam...

O osta? Jak będziesz tak pisał co rozdział to go dostaniesz. Widocznie twój FF jest tak cieńki, że nikt nie chce go czytać albo ludzie nie mają ochoty komentować 10.000 FF'ów tfurczości naszych userów.

...Nawzajem
Śro 18:43, 11 Cze 2008 Zobacz profil autora
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post
Rozdział VI
Cytat:
Lamir kontynuował:
- Ciebie też tu uwięzili? – Spytał się rannego, zmęczonego Matoranina. Miał on na sobie lekki, nieco zniszczony pancerz i jasnobrązową Kanohi Komau. Jego broń została zabrana.
- A nie widać? – Zapytał z trudem szorstko Biruka. Lamir opuścił głowę.
Cela mogła zmieścić jeszcze ze trzech Matoran. Była kwadratowa. Ściany pamiętały chyba jeszcze Wielki Kataklizm. Pokryte były pleśnią i dziwnym śluzem, dało się zauważyć na nich liczne pęknięcia. Z sufitu odpadały kawałki materiału, z którego go budowano. Okruchy spadały na ziemię do małego zagłębienia. Znajdował się w nim już prawie kilogram takich kawałków sufitu.
Panujące tu powietrze było wilgotne i śmierdzące stęchlizną. Ogólnie, jak w każdej celi było jednym słowem nieprzyjemnie.
Lamir siedział pod ścianą. Ogarnęło go wielkie zmęczenie po ucieczce i walce. Rana jeszcze się nie zagoiła. Nagle odezwał się Biruka:
- Jak dałeś się złapać?
- Ja… uciekałem przez dżunglę. Od pewnego łowcy. Nie wiem jak się nazywał. Nieważne. Biegłem jak najszybciej. Kierowałem się w stronę Skały Khartaga. Gdy wybiegłem z dżungli, zobaczyłem, że łowca zniknął. Ale po chwili znów go zobaczyłem. A on mnie. Zaczął biec w moją stronę. Kilka uderzeń i leżałem pokonany. Ciął mnie tu – powiedział, pokazując swą rozległą ranę – Ostatkiem sił podniosłem broń i – przebiłem go. Ale później zjawił się patrol…po tym, jak on zaczął się wydzierać na cały głos. Żołnierze przybiegli z dwóch stron. Nie wiem, skąd nagle się tam wzięli. Drugi patrol przybiegł trochę później, jakieś pięć, czy dziesięć minut po tamtych.
Biruka podniósł głowę, jak rażony piorunem – Teraz wszystko się zgadza! Najpierw tamci mnie dorwali, pod urwiskiem chodzili kolejni! Później usłyszeli jak woła ich łowca. Pobiegli tam. W tym czasie tamci mnie donieśli i wysłali kilku, żeby zobaczyć, co z tym łowcą! Nawet tutaj słyszałem jego ryk!
- Nic nie rozumiem, ee… jak się nazywasz?
- To, że podam ci swoje imię niczego nie zmieni. Niech to szlag! Miałem szansę uciec, gdy mnie torturowali! Może gdybym ogłuszył choć jednego żołnierza., by mi się udało. Godzinę temu w tym budynku prawie nikogo nie było. A teraz, znów wszyscy powrócili.
- Nadal nic nie rozumiem, anonimie…, za co cię tu trzymają?
- To, że ci powiem, za co mnie tu trzymają też ci nic nie da – Po chwili Biruka odwrócił się od Lamira i kontynuował – Dobra. Powiem ci. Kiedyś służyłem dla Bractwa. Byłem jedynym Matoraninem, który to robił. Ufali mi. Wypełniałem przeróżne misje, szpiegowałem…innymi słowy byłem przeciwnikiem Zakonu Mata-Nui. Później, dopiero po kilku latach…zrozumiałem, że to złe. Pomyślałem sobie: „Co ja z tego mam? Zabijam swoich braci, po to, żeby się wzbogacić.” Zrozumiałem, że to było bez sensu. Uciekłem. Uciekłem do Zakonu. Tam odpracowałem swoje winy. Zdradziłem Bractwo. I do dziś tego nie żałuję. Nie żałuję, w końcu uwolniłem się od tego czegoś, co tam mnie trzymało. I dobrze zrobiłem. Dlatego… mnie teraz ścigają. Przepraszam, ścigali. Już mnie mają. Uciekłem aż tu i proszę…Pewnie mnie skażą za zdradę. Ale nie przejmuję się tym. Wiesz, dlaczego? Bo mam świadomość, że wykiwałem tych chamów. Że Zakon może wykorzystać wszystkie informacje, które ja posiadam na temat Bractwa. Ale jest też jak zwykle haczyk! Bractwo tez sporo wie o planach Zakonu. I to przeze mnie – Biruka skończył. Lamir pokiwał głową i po dłuższej chwili się odezwał:
- Mnie też ścigali od dawna. Ja także nie jestem stąd. Ścigają mnie za to, że jestem Matoraninem. Nie wiem, co na nich napadło. Wszystko zaczęło się na wyspie Maha. Tam byłem z drużyną, a Bractwo nas zaatakowało. Chyba nikt nie przeżył, z wyjątkiem mnie. Znaleźliśmy stary most należący właśnie do tych żołnierzy. Zaczęli strzelać, ciąć…Może chodziło o to, że znaleźliśmy ich bazę? Być może była jakaś tajna. I nikt, oprócz nich nie może o tym wiedzieć? Sam nie wiem. Mnie też pewnie skażą. I tak nie mają pewności, że nikomu już o tym nie powiedziałem…jak teraz – rzekł pogardliwie się uśmiechając. Wiem też, gdzie jest tajna siedziba Zakonu. Dużo podróżowałem. Jest na wyspie Anru.
Nagle jak burza do celi wleciał przywódca żołnierzy. Uzbrojony był jedynie w kolce na rękach. Podniósł Lamira, posadził go na krześle do tortur. Zaczął już go przywiązywać, wrzeszcząc:
- Mały draniu! Zrobimy ci pranie mózgu, śmieciu, ale najpierw powiesz nam coś o tej bazie Zakonu!!! Później już nikomu nic nie piśniesz o bazie Makuta, draniu! A więc to ty byłeś na tej przeklętej wyspie!
Wtem Biruka z całych sił rzucił się na przywódcę. Z potężnym zamachem uderzył go w głowę. Żołnierz poleciał na ścianę i z hukiem w nią trafił. Podniósł się z ziemi, unosząc rękę na wysokość swojej głowy. Odblask bladego światła ukazał się na kolcach przymocowanych do jego ręki. Wyskoczył naprzód, a Biruka kucnął, wyczuwając, co Matoranin chce zrobić. Ostrza niegroźnie świsnęły Biruce nad głową. Natychmiast podniósł się z pięścią wymierzoną w brodę wroga. Rozległ się trzask, a po nim głuche stuknięcie. Wódz upadł na ziemię. Lamir z trudem wstał. Żołnierz podniósł się i zrobił krok w tył.
- Alarm! Więźniowie się nam buntują! – Wykrzyknął, wykrzywiając gębę w swym irytującym uśmiechu.
Nagle do celi wpadło jeszcze trzech kolejnych. Wyciągnęli długie noże i od razu naskoczyli na więźniów. Pierwszy rzucił się na Birukę. On schylił się i zwinnym ruchem przerzucił za siebie wroga. Trzasnął o ścianę i od razu pokonany upadł drętwo na ziemię. Pozostałych dwóch zaatakowało Lamira. Kilka razy rozległ się świst noży w powietrzu. Lamir ledwo unikał ciosów, aż za szóstym razem został poważnie cięty w nogę. Osunął się na ziemię. Drugi napastnik podbiegł do Matoranina i obnażył swój nóż. Odwrócił go ostrzem w dół, zamachnął się, by zadać ostateczny, śmiertelny cios. Nagle jego głowę przebiło ostrze pokryte dziwną, lepką mazią. Z głowy żołnierza poczęła tryskać właśnie ta ciecz. Wróg zaczął wydawać z siebie dziwne bulgotanie, a ostrze zostało z niego wyjęte z obrzydliwym mlaśnięciem. Nóż pokryty mazią trzymał w ręku Biruka.
Wódz razem ze swym ostatnim pomagierem wyskoczyli na Birukę. Szef wyjął zza pleców miotacz protodermis. Przeładował broń i pociągnął za spust. Oddał strzał. Biruka znów uniknął śmierci, w ułamku sekundy odskakując w bok.
Pocisk z rozdzierającym uszy dźwiękiem trafił w ścianę, olbrzymi jej kawał rozerwał się na strzępy. Wielki wypalony otwór dymił się, wyciekały z niego stopione cegły.
Jak on to robi?! – Błyskawicznie pomyślał wódz i błyskawicznie uwolnił kolejny strumień energii w Birukę. Tym razem nie miał szczęścia. Paskudnie oberwał w nogę, próbując odskoczyć. Zraniony poleciał na ścianę i z hukiem upadł na ziemię. Leżał naprzeciwko Lamira. Biruka nadal trzymał w ręku nóż zabrany od żołnierza. Mocno go zaciskał, lecz nie miał sił, by cokolwiek z nim zrobić.
Po krótkiej chwili do celi wpadło jeszcze sześciu żołnierzy.
- Co tu się dzieje?! – Zapytali chórem.
- Ten mały dureń wie o naszej bazie! Wiecie gdzie!
- Wiemy. No, to na co czekasz, szefie? Ktoś posiadający taką informację powininien zostać stracony – Opowiedział jeden z nich..
- Wie jeszcze coś. Zna miejsce położenia jakiejś tajnej bazy Zakonu! Jest na jakiejś wyspie Arna! Słyszeliście o takiej? Odpowiadać! – Między sługami rozległy się szmery. Po chwili najodważniejszy z nich odezwał się:
- Nie, panie. Nie wiemy.
- Nie wiecie? – Zapytał przywódca z ironicznym niedowierzaniem – Jaka strata! Ale nie szkodzi! Zaraz się dowiemy – Znów wykrzywił gębę w irytującym, pogardliwym uśmiechu.


Rozdział VII
Cytat:
Lamir znalazł się na innej sali. Była dobrze oświetlona, szerokości jakichś dziesięciu metrów, długości siedmiu. Na środku stał wielki, podłużny stół, a na nim dziwne narzędzia. Przy jednej ze ścian znajdował się prymitywny stół operacyjny, do którego przywiązany był Lamir. Przy narzędziach stał wysoki, dziwnej budowy Matoranin. Był prawie cały czarny, jedną nogę miał szarą. Miał założoną na głowę trochę przekształconą, mniejszą Kanohi Shelek.
Podszedł do „stołu operacyjnego”. Trzymał w ręce obcęgi, a w drugiej – kolczaste nożyce. Po chwili przypatrywania się Lamirowi odezwał się poszarpanym głosem:
- Witam, pana! Kazali mi się panem zająć! – jego głos był poszarpany, lecz słodki i miły – To co pan wie o siedzibie Zakonu? Jest na wyspie Arna, racja? Mógłbyś powiedzieć, gdzie ona się znajduje?
Lamir milczał.
- Pewnie gdzieś daleko od tego miejsca, prawda? Na pewno daleko.
Lamir milczał.
- Widzę, że nie jesteś niezbyt rozmowny. Ale może jednak zechciałbyś podzielić się ze mną tą informacją?
Lamir milczał.
- Jakie to ma dla ciebie znaczenie? To dla ciebie będzie bez różnicy, czy powiesz, czy nie, mam rację? – Zapytał, patrząc na obcęgi i upiorne nożyce.
Lamir milczał.
- No dobrze, widzę, że się nie dogadamy. Może wydusisz z siebie słowo, gdy dowiesz się, co chcemy zrobić z twoim przyjacielem? – Na jego masce widać było spokój, lecz głos był zdenerwowany.
Na jego znak puszczany do szyby, weszło trzech żołnierzy. Jednym z nich był ich przywódca. Podtrzymywali ledwo stojącego Birukę. Nagle zaczął mówić wódz:
- Wiesz, że jesteś niczym, Biruka. Ty również, Lamir. Wiecie o niezwykle ważnych dla nas rzeczach. Ty wiesz za dużo – powiedział, wskazując na Birukę – A ty jeszcze więcej – zwrócił się do Lamira – Ale przed waszą egzekucją powiesz nam o siedzibie Zakonu. Mów. A ty, Shek, rób swoje.
Miły Matoranin uśmiechnął się i odpowiedział swym słodkim, poszarpanym głosem:
- Ależ oczywiście – Podniósł rękę z obcęgami. Podszedł do Lamira. Uderzył go obcęgami w twarz. Lamir krzyknął jednocześnie z hukiem uderzenia. Rozległo się echo jego wrzasku.
- Mów albo utniemy łeb dla kolegi – powiedział Shek, a Matoranie za nim zbliżyli noże do gardła wyczerpanego i rannego Biruki.
- Stop! – Krzyknął Lamir – Nie róbcie mu tego… Błagam.
- Nie zrobimy, nie zrobimy. Ale gdy nam powiesz o tej przeklętej wyspie!!! Gdzie ona jest?! – Słodki głos Sheka przeobraził się w przerażający, suchy skrzek. Każdy na sali wzdrygnął się w tym momencie – Gadaj albo i ciebie trochę skrócimy! – Przyłożył nożyce do szyi Lamira.
- Stójcie! – Wrzasnął zrozpaczony Lamir. Nie róbcie tego dla mnie i dla niego! Błagam!
- Już nie jest taki twardy, jak niedawno – rzekł przywódca, wpatrując się w Lamira. Biruka wbił swój wzrok w oczy wodza. Ten powoli odwrócił głowę. Spojrzał na Birukę. Wzdrygnął się. Błysk. Przypomniał sobie ten sam wzrok. Ten sam, co na urwisku.
Po przywódcy przeszedł zimny dreszcz. Cofnął się o krok. We wzroku Biruki odczytał zaszyfrowaną wiadomość, którą chciał przekazać szefowi, lecz nie mógł z bólu nic mówić. Brzmiała ona:
- Zabiję cię, śmieciu.


Jutro rozdział VIII!!!


Ostatnio zmieniony przez Toa Mahajło dnia Pią 16:43, 13 Cze 2008, w całości zmieniany 2 razy
Pią 16:42, 13 Cze 2008 Zobacz profil autora
Takanui



Dołączył: 14 Sie 2007
Posty: 1803
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
No no, ciekawe, mam nadzieje że żaden z nick nie będzie "skrócony".Szaleńczo Zły - 8/10.

A tak przy okazji, MADS, ja czytam, ale że mam nawal pracy, nie zdążam oceniać.
Pią 21:20, 13 Cze 2008 Zobacz profil autora
Toa Mahajło



Dołączył: 29 Mar 2008
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5

Post
Rozdział VIII
Cytat:
Shek zaciskał kolczaste nożyce na ramieniu Lamira. Matoranin krzyczał na cały głos. Dwaj żołnierze matorańscy przymknęli oczy słysząc krzyk i skwierczenie zgniatanej ręki Lamira. Biruka nie mógł na to patrzeć. Nie mógł tego słuchać. Nie mógł nadal czuć wyrzutów sumienia. Jeśli teraz go nie uratuje, będzie miał wyrzuty do końca życia. Wyrwał się z ucisku żołnierzy. Zdzielił przywódcę po karku, zabrał mu miotacz. Zaskoczeni żołnierze pobiegli za nim.
Shek odwrócił się. Przez chwilę widział lufę. Przez chwilę.
Jego roztopiona głowa potoczyła się po ziemi, zostawiając w niej dymiące zagłębienia. Storturowany Lamir poczuł smród palonej głowy Sheka. Zemdlał.
Biruka natychmiast po oddaniu śmiertelnego strzału odwrócił się do żołnierzy.
Oni również byli uzbrojeni w miotacze.
Biruka schował się za niewielkim stalowym krzesłem. Usłyszał odgłos wystrzału. Jego błysk oświetlił całą ścianę obok Biruki. Odsunął się od krzesła, w którym błyskawicznie wytopiona została wielka dziura je pożerająca. Odskoczył za wielki stół z narzędziami. Do jego uszu doszedł go znienawidzony głos:
- Gdzie ten cham?! I gdzie Shek?! Macie miotacz?! Gdzie jest mój?!
- Na które pytanie najpierw mam opowiedzieć, szefie?! – Krzyknął strzelający żołnierz.
- Zamknij się i daj mi swoją broń – odpowiedział szybko wódz, wyrywając towarzyszowi miotacz. Zauważywszy Birukę, pociągnął za spust. Gorąca salwa śmignęła nad stołem. Trafiła w ścianę i wyrwała w niej dymiącą dziurę, Biruka jak zwykle szybko kucnął obok stołu. Kolejny strzał rozerwał sufit, a ściekając z niego zabrała ze sobą kawałki topionych cegieł. Spadły na głowę Biruki. Uderzyły kilkakrotnie o jego ciało. Osunął się na ziemię. Przywódca biegł już do ofiary.
- Teraz cię nie wypuszczę! – Krzyknął, lecz omijając ciało martwego Sheka, zatrzymał się i jeszcze raz uważnie przyjrzał się do niego.
- Sh…Shek? Nie!!! – Cofnął się kilka kroków. Odwrócił głowę – Z…zginiecie wszyscy! Zabiliście go! – Nagle coś złapało go za nogę.
To był Lamir. Zaciskał w pięści kolczaste nożyce, niegdyś należące do Sheka. Szybko zamchnął się i z rozmachem wbił je w stopę wodza. Ten spojrzał na swoją nogę i wrzasnął rozdzierając uszy wszystkich w pomieszczeniu.
-AAAALAAAAAARM! POMOCY!
Lamir odsunął rękę. Zaczął czołgać się w kierunku Biruki. Jego osmalona wcześniej noga była zgnieciona przez cegły. Jęczał przygnieciony też na plecach i głowie. Po chwili Lamir przyczołgał się do rannego towarzysza.
- Anonim, wstawaj! – Krzyknął. Nagle odezwał się zduszony głos Biruki:
- Słyszałeś, że nazywam się Biru…
- Biruka, no tak! Wybacz! Musimy uciekać! – Powiedział Lamir. Biruka otrząsnął się, a gruzy częściowo zsypały się z niego.
- J-jak…? – Uśmiechnął się Biruka – Nie mamy szans. Ja zgnieciony, ty torturowany. W dodatku ten śmieć krzyknął na alarm. Wezwał… - Nagle do pomieszczenia wbiegły cztery tuziny matorańskich żołnierzy.
- Posiłki! – Dokończył Biruka. Słudzy podbiegli do swojego przywódcy. Zaczęli go opatrywać – Szkoda, że nie zdążyłem go zabić.
- Biruka, uciekamy przez tą dziurę. Chodź! – Mimo, że Lamir był mniejszy od Biruki, zaczął go ciągnąć, a później częściowo nieść. Biruka nogami ciągnął o ziemię. Gdy już mieli przejść przez otwór, żołnierze chórem krzyknęli:
- Stać!!! – Pobiegli w stronę uciekinierów. Nagle do pomieszczenia, trzymając w ręku granat, wszedł…Puta.
- Lamir, łap!!! – Wrzasnął, rzucając granatem w kierunku Lamira.


Rozdział IX
Cytat:
Lamir automatycznie wyciągnął jedną rękę, by złapać granat. Patrzył zdziwiony na Putę, którego nie widział od lat. Był przekonany, że on nie żyje, a jednak spotkał go w takim miejscu i czasie. Nie mógł nic powiedzieć, jego gardło ściskała niesamowita radość, a jednocześnie niepokój. Sam nie wiedział, czy Puta rzuca w niego, czy do niego. Ale gdy poczuł w ręku, że złapana broń jest zabezpieczona, poczuł ulgę. Żołnierze odwrócili się.
- Rzucaj w nich, ja uciekam! – Krzyknął najlepszy przyjaciel Lamira. Gdy Puta wypowiedział te słowa, dziesiątki rozbłysków go oślepiły. Salwy żarzącego się protodermis poleciały w kierunku Puty. Zaczął uciekać, lecz kilka pocisków go trafiło.

Lamir bez zastanowienia odczepił zabezpieczenie i zamachnął się granatem, rzucając nim z nienawiścią prosto na środek sali.
Prosto w Matoran.
Przecinający powietrze granat uderzył w głowę jednego z żołnierzy.
Nagle granat zaświecił. Stracił swe kształty, rozerwał się na kawałeczki, uwalniając eksplozję wybuchającej energii. Światło oślepiło wszystkich w promieniu dwunastu metrów. Fala gorąca zalała całe pomieszczenie, roztapiała wszystko, co spotka na swojej drodze. Stół z narzędziami zamienił się w rozżarzoną ciecz. Z Matoranami stało się to samo. Lamirowi zaczęło gwizdać w uszach. Biruka jednak stał niewzruszony.
Nie zmrużył oczu.
Nie zatkał uszu.
Stał, patrząc na kwiat eksplozji rozrywającej pomieszczenie. Słuchał wiszczenia matorańskich żołnierzy, słuchał jęczenia rozwalającego się powietrza. Wdychał powietrze z pomieszczenia, w którym nie było tlenu. Patrzył jak ciała wrogów są rozszarpywane przez potężny wybuch energii. Patrzył, jak przerażony przywódca topi się w otaczających go płomieniach. Całkowicie stopiona maska spłynęła mu z głowy.
Biruka jeszcze raz wbił w niego swój zabójczy wzrok. Zemścił się. Za te wszystkie lata.
Przywódca spojrzał na Birukę szklanym wzrokiem. Widział jego zabijające oczy. Tym razem wiadomość brzmiała o wiele wulgarniej niż przedtem.
Rozerwany wódz zaczął świecić płomieniami, które odbijały się w morderczych oczach Biruki.
Teraz wyglądał jak istny koszmar. Przywódca matorańskich żołnierzy miał szczęście, że już nie miał okazji, by siebie zobaczyć.
Pogrążony w transie Biruka poczuł, że ktoś łapie go za rękę.
- Chodź stąd, zobaczmy, co z Putą! – krzyknął Lamir i odwrócił się. Pobiegł na około budynku.



Ostatnio zmieniony przez Toa Mahajło dnia Nie 21:16, 15 Cze 2008, w całości zmieniany 2 razy
Nie 21:09, 15 Cze 2008 Zobacz profil autora
Souler



Dołączył: 10 Mar 2008
Posty: 2577
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Goleniów

Post
No, poczytałem wszystko. Dużo akcji, niezły sajgon i w ogóle. 9/10.
Nie 21:40, 15 Cze 2008 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Tekst Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin