Forum PFB Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Wyspa Chaosu.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
 
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Tekst Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Wyspa Chaosu.
Autor Wiadomość
Lirken



Dołączył: 17 Gru 2008
Posty: 1048
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
To jest dobre !

Przeczytałem, dobra część. Akcja płynna, ciekawa, wciągająca.
Nie mogę doczekać się rozwiązania
Sob 17:52, 31 Lip 2010 Zobacz profil autora
Akamai



Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1527
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: mam wiedzieć?

Post
Uwaga, uwaga... ostatni rozdział. Finał. Mam nadzieję, że się spodoba. (dodam, że czeka jeszcze mały bonus...)

Rozdział XII

Łamiąca się platforma trzeszczała, piszczała, ale to już Toa nie obchodziło.
Spadali, świszczące powietrze smagało ich po maskach, zbrojach. Toa Kamienia spadał najbliżej Makuty, który znajdował się nad nim, kurczowo zaciskając swój miecz i Kanohi Olmak w wielkch, szponiastych łapach.
Takaver poczuł bolesne ukłucie w sercu. Znalazł szansę. Ostatnią. Miał tylko kilka sekund na jej wykorzystanie.
Lub zmarnowanie.
Spróbował złapać łańcuch władcy, który zwisał z jego szyi. Nie udało się. Makuta dostrzegł, co chciał zrobić Toa Kamienia i zaczął sterować łańcuchami, które jakby ożyły. Jednak Takaver za drugim razem zdążył uchwycić jeden z nich zdrową ręką. Szarpnął go, znalazł się bliżej władcy. Makuta trzasnął Takavera pięścią, aż niemal złamał mu maskę. Tępy, nieznośny ból. Toa raz jeszcze użył mocy, by zmusić się do dalszego wysiłku. Jeszcze jeden taki cios i po masce, pomyślał.
Zanim Makuta znów zdołał uderzyć Takavera, ten znów szarpnął łańcuch i wspiął się po wielkim cielsku władcy, który ryknął ze wściekłością i zaczął się miotać, by zrzucić z siebie stosunkowo małego Toa.
Byli już 100 metrów od ziemi.
Takaver z całej siły, zdrową ręką zamachnął się mieczem i wbił go władcy w ramię. Toa nie zważał na okropne krzyki wroga, ani na to, jak bardzo chciał go on z siebie zrzucić.
Takaver dosięgnął do łapy Makuty, która zaciskała Kanohi Olmak. Z najwyższym trudem zranioną ręką zrzucił z siebie Maskę Siły Woli. Uścisk władcy na Masce Portali osłabł dzięki ciosowi Takavera.
40 metrów.
Toa Kamienia wyrwał mu maskę. Nagle łańcuchy oplątały się wokół niego, brutalnie zaciskając się na jego szyi. Zdążył nałożyć maskę i otworzyć portal pod swoimi przyjaciółmi. Nie miał czasu na tworzenie przejścia do Metru-Nui. Przeniósł ich 1000 metrów w górę.
Po krótkiej chwili Takaver i Makuta również wpadli do otwartego złocistego portalu.
Znaleźli się w bezkresnej toni bieli i złota, która szybko zniknęła, otwierając przejście do przestrzeni nad fortecą władcy.
Byli w chmurach.
Łańcuchy dusiły Takavera. Coraz mocniej, coraz dłużej. Toa już nie dawał rady, robiło mu się biało przed oczami. Teraz miał szansę. Z trudem odwrócił głowę w stronę towarzyszy, których sylwetki znikały w siwych obłokach. Takaver wiedział już, że zostało mu jeszcze kilkanaście sekund życia, jeśli się nie uwolni spod uścisku. Skupił się i 500 metrów pod sobą otworzył przejście do Metru-Nui. Przynajmniej Votar, Darvu i Okhal przeżyją, pomyślał. Jeśli razem z władcą doleci do przejścia, to będzie oznaczało przedostanie się Makuty do ich domu. A na to Takaver pozwolić nie mógł.
Spadali. Takaver szarpał się, próbował się uwolnić spod uścisku. Miał coraz mniej sil. Makuta chciał zdjąć mu Maskę Portali, ale Toa wił się w powietrzu jak robak, unikając szponiastej łapy władcy.
Takaver zacisnął pięść na rękojeści miecza i wystrzelił z niego strugę silnej energii. Oślepiająca eksplozja sprawiła, że łańcuchy zwolniły swój uścisk, a Makuta ryknął, aż Takaverowi zaświdrowało w uszach. Toa z całej siły kopnął wroga, myśląc, że ten uleci na bok. Ale nie. Cios był zbyt słaby. Władca wybuchnął śmiechem, wiedząc, że Toa Kamienia chce jak najbardziej oddalić się od niego i otworzyć portal tylko dla siebie. Makuta mógł do niego dosięgnąć mieczem i łańcuchami.
Toa poczuł gdzieś daleko pod sobą falę energii, łączącej się z Kanohi Olmak. Jego towarzysze już byli po drugiej stronie.
Łańcuchy ponownie zatańczyły w powietrzu. Takaver już nie miał siły, by znów oddać strzał. Brzęczący metal zbliżał się do niego. Gdy łańcuchy gwałtownie zaatakowały, Takaver wygiął się i złapał jeden z nich zdrową ręką. Pozostałe dwa zacisnęły się wokół jego tułowia i nóg.
To koniec, pomyślał Toa Takaver.
Makuta wysunął w tył rękę z gigantycznym mieczem. Wziął olbrzymi zamach i wykonał cios, który zabiłby każdego.
Takaver zobaczył brzeszczot, błyszczący w poświacie księżyca.
Podobno w chwili tuż przed śmiercią widzi się całe swoje życie. Przebłyski, obrazy, słowa...
Bzdura.
Takaver niczego nie widział, tylko ten miecz, to ostrze, które za sekundę miało go zabić.
Złote światło oślepiło Takavera i Makutę. Przejście między nimi otworzyło się. Ostrze władcy wleciało do tego przejścia, a wylot portalu pojawił się za Makutą.
Broń rozcięła kolczasty naramiennik Makuty, przedzierając się przez bark, wgniatając jego zbroję i rozcinając z obrzydliwym mlaśnięciem szyję. Odcięta głowa, zakryta posępną, czarną jak heban maską, w której otworach świeciło czerwone światło, poszybowała w bok, ciągnąc za sobą długi warkocz krwi i roznosząc wokół drobne brunatne kropelki. Głowa jakby jeszcze nie do końca zdała sobie sprawę z tego, co się stało. Czerwone oczy zawirowały, jakby nie dowierzając, krwawe światło szalało. Po chwili ślepia stały się mdłe, zaczęły blednąć, w końcu ciemnieć.
Takaver wciąż spadał, łańcuchy w momencie śmierci swojego pana zacisnęły się jeszcze mocniej. Ciało pozbawione głowy powoli wypuściło ze szponiastych dłoni gigantyczny miecz. Takaver był już 100 metrów od ziemi.
Otworzył pod sobą przejście do Metru-Nui.

*

Chwila, w której Takaver ujrzał piękne złote światło portalu do domu była najszczęśliwszą w jego życiu. Fala radości zalała jego serce, na usta wdzierał się siłą uśmiech, gardło aż skakało, by wydrzeć z siebie okrzyk tryumfu, ostatecznego zwycięstwa, okrzyk szczęścia i radości. Do oczu wciskały się łzy, których powstrzymywania nie było najmniejszego sensu. Toa Kamienia wiedział, że za chwilę stanie na podłożu tak dobrze dla siebie znajomym, tak pewnym... wiedział, że za chwilę ujrzy trójkę swoich przyjaciół, żywych, zdrowych i w końcu - bezpiecznych.
Zdawał sobie sprawę, że już nigdy nie zobaczy Pravaka ani Kalerena. Ale z tym już się pogodził.
Leciał przez złote wymiary.
Na końcu bezkresnego tunelu otworzyło się przejście.
Przejście do domu.
Mimowolnie przyspieszył lot, otwór się powiększył. Upadł na ciepłą posadzkę. Przez chwilę nie wierzył, że to już tu. Że to Metru-Nui.
Ujrzał błękitne niebo porannego słońca. Zobaczył zielone budynki, szyby, latające pojazdy...
Podniósł się połowicznie mimo straszliwego bólu w ramieniu i plecach. Dopiero zdał sobie sprawę, że wciąż zaciskają go łańcuchy Makuty, a obok leży jego bezgłowe cielsko, z którego obficie spływała krew.
- Spokojnie, Takaver. - odezwał się łagodny, lekko drgający, ale znajomy glos.
Odwrócił się z wysiłkiem. Zobaczył Darvu, a za nią Votara i Okhala. Ciepło wlało się do jego serca.
- Przyjaciele... bracia... - wychrypiał Takaver.
Toa pomogli mu wyplątać się z łańcuchów i odsunęli się od cielska potwora. Nie pytali, co się stało tam na górze. Nie obchodziło ich to. Najważniejsze, że przeżyli.
Takaver stanął na równe nogi i się zachwiał, pociemniało mu przed oczami. Votar go przytrzymał.
- Nam wszystkim należy się odpoczynek... - mruknął zwykłym dla siebie tonem Toa Ziemi.
Gdy obraz przed oczami Takavera się wyostrzył, popatrzył z wielką ulgą na Le-Metru. Było ciepło, ale powiał chłodny, kojący wiaterek. Matoranie w pojazdach jechali do pracy, transportowce przewoziły towary.
- Nie mogę uwierzyć, że jesteśmy w domu - powiedział Okhal zmęczonym głosem. - Te ostatnie kilka dni były dla mnie jak wieki... Pravak... Kaleren... Zawaliliśmy misję. - pociągnął nosem.
Darvu podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu.
- Musimy jakoś się trzymać. Odpoczniemy i wyruszymy na Voya Nui ponownie. Załatwimy tego, który nas tak urządził. Zdobędziemy Maskę Życia... uzdrowimy Wielkiego Ducha.
- Nie. - rzekł Takaver. Wszyscy na niego popatrzyli. - Nas już na tę misję nie wyślą. Na pewno nie. Dość, że straciliśmy dwóch braci. My tu zostaniemy. I będziemy cieszyć się życiem. Nie będziemy się za...
- Cieszyć się życiem? - wycedził Okhal. - Po tym jak...
- Nie przerywaj mu, Okhal. - powiedział ciężko Toa Ziemi.
- Dzięki, Votarze. - kontynuował przywódca. - Jaki jest sens się zamartwiać? Owszem, to smutne, że Pravak i Kaleren nas opuścili. Ale po co się wiecznie smucić, dołować? Życie ucieka. Tam, na wyspie, mogliśmy zginąć, opuścić ten świat raz na zawsze. Dostaliśmy nauczkę. Nie docenialiśmy, ile znaczy życie. Teraz sobie uświadomiłem, że trzeba cieszyć się każdym przeżytym dniem, żyć w pełni. Doceniać to, co się ma... Życie jest zbyt krótkie, by marnować czas na smutki. Jest prawie pewne, że nie umrzemy śmiercią naturalną... zginiemy w boju. Dlatego wykorzystajmy czas spokoju. Wypełnijmy życie szczęśliwymi chwilami.
Milczeli. Może i ta przemowa nie wyszła Takaverowi dokładnie, tak jak chciał, ale ogólny jej sens pozostał. Toa Kamienia był wykończony. Nie, to za mało powiedziane.
Votar strzepał z siebie piach i błoto z wyspy.
- Takaver ma rację - powiedział twardo. - Nie jesteście szczęśliwi, że wróciliśmy do domu?
Okhal westchnął.
- Dobrze. Macie rację. Dzięki, Takaver. Zapamiętam tę lekcję.
- Chodźmy - odezwała się Darvu. - Pokażemy się innym, niech wiedzą, że żyjemy.

I Toa przenieśli się do Ta-Metru. Tam odwiedzili Turagę Dumę, od którego dowiedzieli się, że byli nieobecni przez cztery lata i wysłano już inną drużynę Toa do uratowania Mata-Nui. W głowie Takavera na długo pozostało pytanie: Gdzie była ta przeklęta wyspa, z której wrócili, skoro u nich minęło kilka dni, a na Metru-Nui - cztery lata? A raczej - czym była ta wyspa?
Po kilku dniach postanowił porzucić to pytanie i cieszyć się życiem.


KONIEC


Ostatnio zmieniony przez Akamai dnia Sob 19:52, 31 Lip 2010, w całości zmieniany 3 razy
Sob 19:45, 31 Lip 2010 Zobacz profil autora
Lirken



Dołączył: 17 Gru 2008
Posty: 1048
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post OCENA KOŃCOWA
Jako iż skończyłem czytać winienem wystawić ocenę:

Tekst jest ciekawy, porywający, tajemniczy. Bohaterowie są ciekawi, barwni o wyrazistych bohaterach. Opisy są długie i skrupulatne. Dialogi emocjonalne. Słownictwo bogate. Błędów nie ma, a jeśli nawet to nieliczne o małym znaczeniu. Akcja jest płynna, równie ciekawa jak cała reszta.
Bardzo fajnie czyta się takie teksty. Tekst porównywalny z Pamiętnikiem Łowcy.


Moja ocena: 10/10
Pon 13:49, 02 Sie 2010 Zobacz profil autora
Akamai



Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1527
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: mam wiedzieć?

Post
Dzięki za przeczytanie, Lirken. Wielkie dzięki.
A teraz...

BONUS - Alternatywne zakończenie - czyli co by było, gdyby nie doszło do walki z władcą?
Jest to inna wersja rozdziału X. Wszystko się zmienia w momencie, w którym Takaver tłumaczy Makucie, co się stanie, gdy ten będzie eliminować przeciwników na Metru-Nui. Ten moment zaznaczyłem czerwonym kolorem.

Rozdział X

Poczuł mocne uderzenie.
Otworzył oczy.
Udało mu się. Leżał na placu, znajdującym się na gigantycznej łapie. Przy nim leżał Takaver, Okhal, Darvu i... Kaleren.
Ale był tu ktoś jeszcze. Votar wyczuł czyjąś obecność.
Podniósł się. Po nim wstała reszta, oprócz Darvu.
A wtedy go zobaczyli w całej okazałości.
Przed nimi stał kolosalny osobnik. Miał po prostu potężną budowę. Gdyby połączyć objętość wszystkich Toa znajdujących się na tym placu, otrzymano by jedynie połowę masy ciała tej osoby. Wygląd czarnej maski z kolcami, osadzonej na wielkim łbie budził niepokój. Skrywała twarz postaci, ukazując tylko jej czerwone, wielkie oczy, ziejące krwistym blaskiem. Duże, kolczaste naramienniki czekały tylko, by kogoś nadziać. Przerzucone przez nie stalowe łańcuchy głośno pobrzękiwały. Potężne szponiaste ręce dzierżyły ogromny brzeszczot, którego oplątywały czarne płomienie. Hebanowy kirys połyskiwał w blasku pochodni, rozstawionych dookoła. Opancerzone w nagolenniki nogi stawiały monstrualne kroki. Pazurzaste stopy skrzypiały, rysując szramy na podłodze.
Koszmar zbliżył się bardzo blisko Toa.
Dopiero teraz drużyna zobaczyła ogrom postaci. Gdy stanął przy nich, cień pokrył każdego. Postać przemówiła tubalnym głosem:
- Zgadłem. Trzy dni i jesteście. W dodatku z Maską Portali. Widzę, że nie ma Troka. Czyli wykryliście jego podstęp. No cóż. Zawsze był nieszczery. Który z was to Kaleren?
- Ja – poobijany Toa Powietrza wysunął się naprzód.
- Tak też myślałem. Chodź, Toa.
Takaver patrzył na to ze zdumieniem. Kaleren podszedł do władcy pewnym krokiem.
- Daj mi maskę. W zamian wyleczę waszą przyjaciółkę.
Co takiego?! – pomyślał Takaver.
A więc taka była umowa. Kaleren widocznie wiedział, że Darvu jest zatruta. Zawarł… w jakiś sposób umowę z władcą. Tylko kiedy? I czy Toa Powietrza aż tak zależało na uratowaniu Darvu? Coś tu nie grało.
Władca przeniósł wzrok na Toa Wody.
- A więc to też zgadłem? Została zatruta tego samego dnia, w którym się spotkaliśmy?
- Chyba drugiego dnia. Władco. – odpowiedział Kaleren.
On w ogóle oszalał, pomyślał Okhal. Zaczął nawet mówić na tego… kogoś, jak do swojego pana.
- Nie jest z nią dobrze. Ale może mi się uda coś zrobić. W takim razie, najpierw daj mi maskę.
Kaleren sięgnął do głowy.
- Nie!!! – krzyknął Okhal.
- Nie dawaj mu, Kaleren! Przecież jesteśmy braćmi! Nie chcesz wrócić do domu?! – Votar próbował powstrzymać towarzysza.
- Zaraz, o co w tym wszystkim chodzi?! Wyjaśnij nam to! – warknął Takaver do władcy.
- Tylko nie takim tonem, marny Toa.
- Chcę wrócić do domu – odpowiedział Kaleren na pytanie Votara – ale razem z Władcą. Do nowego domu.
- O co tu chodzi? Do jakiego nowego domu? Kim ty naprawdę jesteś? Co tu robisz i po co ci ta maska, skąd ona wzięła się na wyspie? Czym było to zjawisko w dżungli i co zrobiłeś z Kalerenem i Trokiem? Jak chcesz uleczyć Darvu i skąd mamy mieć pewność, że pozwolisz nam odejść do domu?! – Takaver zasypywał władcę pytaniami.
- Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw? – władca odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Na jakiekolwiek. Chce znaleźć sens w całym tym chaosie – Takaver złapał się za głowę, próbując zebrać myśli.
- Zmierzamy do domu. Do waszego domu, jakim jest Metru-Nui. Bo, otóż, dawno, dawno temu, kilka tysięcy lat wstecz, mieszkałem właśnie tam. Tworzyłem Rahi, które miały was chronić. Pewnego dnia odkryłem spisek jednego z moich braci. Chciał zająć miejsce naszego przywódcy. Chciał zapanować nad wszystkim. Powiedział, że jak mu się nie podporządkujemy, zabije nas wszystkich. Był potężniejszy ode mnie – w tym momencie, gdy mówił, Votar spojrzał na władcę, oceniając jego rozmiary – więc postanowiłem nie wchodzić mu w drogę. Jako, ze go nienawidziłem, postanowiłem też nie pomagać mu w jego planach, które tak naprawdę miały na celu przejęcie przez niego władzy. Zdecydowałem więc, że wykradnę ze świątyni Maskę Portali. Porwałem kilka dziesiątek Matoran. Kazałem im iść ze mną. Wylądowaliśmy najdalej od Makuta, jak się dało. Tutaj znalazłem ten budynek. Nie wiem, kto go wybudował, ani jaka jest jego historia. Pewnego dnia Matoranie pogodzili się w końcu ze swoim losem i zaczęli solidnie wypełniać moje rozkazy.
- W takim razie gdzie są teraz ci Matoranie? – wciął się Votar.
- Nie przerywaj mi. To już inna historia, na opowiadanie której nie mamy teraz czasu, Toa. Pozwólcie mi mówić dalej. Odpowiadam dopiero na pierwsze pytanie Toa Kamienia. Tak więc, miałem Matoran pod swoją kontrolą. W końcu zrozumiałem, że, gdyby zdarzył się cud i któryś Matoranin znalazłby Maskę Portali i by ją wykradł, mógłby uciec z całą resztą. Znalazłem połączenie tego budynku – wskazał pazurem fortecę – z pewnymi lochami. Przeszedłem je całe, wychodząc w jednym kawałku. Miałem tam do czynienia z dziesiątkami pułapek. Zdecydowałem, że ukryję wyjście z nich, by ktoś ich nie znalazł. Zakryłem je stertą roślin, które zasiałem i przyspieszyłem ich rozwój za pomocą swojej mocy. Wróciłem do fortecy i w komnacie, łączącej ją z lochami zostawiłem maskę. Byłem przekonany, że żaden Matoranin nie przejdzie labiryntu. Jednak musiałem ukryć też przejście łączące. Wziąłem jednego Matoranina. Kazałem mu oddzielić lochy od fortecy. Zasypał windę, prowadzącą do komnaty z maską… wyczyściłem mu pamięć. Odpowiedź na drugie pytanie. Anomalia w dżungli, tego dnia, w którym się poznaliśmy. Wywołana była wysysaniem mocy z najbliższego otoczenia.
Takaver drgnął. A więc to wyjaśniało wygląd drzew, które widzieli, gdy wylądowali na wyspie. Władca po prostu wyssał z nich życie. Ale po co?
- Moc jest mi po to, żeby po powrocie na Metru-Nui zabić tego spiskowca. Będę na tyle potężny, by go zmieść z powierzchni ziemi.
- Dobra, uzdrów Darvu, bo nie skończysz mówić! – ponaglił go przywódca drużyny.
- Trok był moim sługą – ciągnął niewzruszenie władca – wprawdzie nie miał was wypuszczać, ale gdy byliście w dżungli zmusiłem go telepatycznie, by was opuścił. Kazałem mu zabrać Maskę Portali i nie dawać jej wam. Jednak nie podołał. Za chwilę zapytacie, skąd wiedziałem, gdzie idziecie. Jak wspomniałem, umiem używać telepatii.
W tym momencie Takaver, Votar i Okhal poczuli jak coś wdziera się do ich głów, ktoś używa ich myśli. Usłyszeli głos, mimo, że nikt się nie odezwał:
- Przeciągnąłem na swoją stronę Kalerena. Był najbardziej odmienny z was wszystkich. Jest dziwną istotą. Ale to inna historia.
- Czas na pozostałe pytania. Hmm…
- Jak ją uleczysz? – zapytał szybko Takaver.
- Mam swoje sposoby. Przecież jestem stworzycielem kilku rodzajów Rahi. Potrafię leczyć. Denerwuje mnie to, że nikt nie docenił naszej pracy. Dzięki naszym Rahi wszyscy żyli bezpieczniej, a nie widziałem żadnych pokłonów oddawanych nam. Tylko Wielki Duch cieszył się nimi, hołdami, pieśniami, legendami i ofiarami. Każdego z nas to denerwowało. Ale niedługo się zemszczę. I na zdrajcach, i na niedoceniających.
Votar zacisnął pięści. Chciał dorwać również większość istot i na pewno rządzić samemu. Będzie to trudne. Ale sądząc po jego wyglądzie, ma spore szanse…
- Ostatnia odpowiedź. Nikt nie obiecywał, że pozwolę wam wrócić do domu. Pokażcie tą… Darvu.
Władca podszedł do leżącej Toa. Dotknął jej pazurzastą stopą. Nagle Darvu zaczęła się trząść. Rozeszła się po niej fala ciepła. Niebieskawa poświata okrążyła jej ciało.
- Dziękuję… - szepnęła. Otworzyła oczy. Zobaczyła go. Krzyknęła przerażona i cofnęła się.
- Stój, bo spadniesz.
Zatrzymała się. Następnie podeszła do Okhala i od tej pory trzymała się blisko niego.
- Dobrze, Kalerenie – Makuta odwrócił się do Toa Powietrza – daj mi Maskę Portali. Odpłyniemy razem w nowy, lepszy świat, który stworzymy.
- Czekaj, władco – rzekł Takaver.
Kolos zatrzymał rękę.
- Bądź konsekwentny i uczciwy, Takaver. Wyleczyłem wam przyjaciółkę, więc teraz łaskawie pozwólcie mi otworzyć portal na Metru-Nui.
- Ale ty nie chcesz zabić tylko tego Makuty, który chce rządzić światem. Jeśli zginie on z twojej ręki, można będzie śmiało nazwać to eliminacją. Będziesz eliminował istoty, które będą dla ciebie niewygodne. A wiedz, że będzie ich naprawdę dużo. Więc nie będziesz miał, czym rządzić – Takaver próbował grać na czasie, rozpaczliwie szukał rozwiązania tej sytuacji.
- No właśnie – powiedział bez sensu Okhal.
- W takim razie sobie podporządkuję każdego, kto będzie dla mnie… niewygodny – użył tego samego tonu, co Takaver – jednak wami nie będę rządzić. Nie jesteście dla mnie niewygodni. Jesteście BARDZO niewygodni. A takich trzeba… eliminować.
Takaver poczuł ukłucie w sercu. Czyżby władca mówił poważnie? Czy chce z nimi walczyć? Przecież oni nie mają szans. A poza tym, nie musiał ich nawet zabijać. Mógł ich tu zostawić na pastwę losu.
- Jednak… masz rację. Nie muszę was zabijać. Ale mógłbym. Nie zrobię tego ze względu na mego nowego przyjaciela. Wiem, że nadal coś do was czuje. Ale byście nam przeszkadzali. Mogę was tu zostawić. Żegnajcie więc.
Kaleren drżącymi rękami podał władcy maskę. Sam nałożył swoją poniszczoną, starą Maskę Odbicia. Nagle wszystko rozjaśniło się jeszcze bardziej. Złoty błysk oświetlił sylwetki Toa.
- Błagam, weź nas ze sobą, ale nie zabijaj naszych Matoran, Turaga i innych Toa – Takaver zdał się na ostatnią deskę ratunku – weź nas. Stańmy się przyjaciółmi. Nie musisz niszczyć wszystkiego. Każdy cię doceni, gdy po prostu pomożesz pozbawić się Makuty Teridaxa.
- Ja też… mogę zostać waszym przyjacielem? – zapytał drżącym głosem, ze łzami w oczach Kaleren.
Wszystkich zatkało, włącznie z władcą.
- Coś ty powiedział? – spytała zaskoczona Darvu – ty chcesz zostać naszym przyjacielem po tym, jak…
- Cicho, Darvu – Takaver podniósł dłoń i uśmiechnął się. Po raz pierwszy od wielu miesięcy. Ten jeden uśmiech, trwający kilka sekund wlał ciepło do serc wszystkich Toa. Wszyscy poczuli dziwną ulgę. Jakby ciężar spadł im z barków. Jakby widzieli nową nadzieję, światełko w bezkresnym tunelu – w takim razie zostańmy przyjaciółmi. Poznajmy się na nowo, Kalerenie. Być może poznaliśmy tylko swoje wady. Teraz czas poznać samych siebie z dobrej strony.
Takaver podszedł do Toa Powietrza, stojącego przy wielkim Makucie. Toa Kamienia wyciągnął drżącą rękę. Czuł, jak łzy cisną mu się do oczu z niepohamowaną siłą. Przez ułamek sekundy chciał to ukryć, jednak coś sprawiło, że nie chciał. Nie chciał…
Kaleren podniósł wyciągniętą dłoń. Ręce obu Toa spotkały się i zacisnęły.
- Kalerenie… – ledwo powiedział przywódca, łamiącym się głosem.
Kaleren nie mógł nic powiedzieć. Czuł, jak dusi go w gardle, nie może wydobyć żadnego słowa. Dopiero po chwili patrzenia prosto w oczy Takavera odpowiedział:
- Takaver…
Obaj zbliżyli się do siebie i przytulili. Nawzajem poklepali siebie po plecach.
Jak bracia.

*
We władcy coś pękło. Z dziwnym wyrazem twarzy patrzył długo na dwóch braci. Dopiero zobaczył, jak bardzo Toa siebie potrzebują. Zrozumiał, że nawet jego stalowa wola nie pokona przywiązania i pamięci.
Złota poświata rozjaśniła się jeszcze mocniej. Złota kula otworzyła się i rozszerzyła, a następnie podwyższyła. W jej środku Toa zobaczyli dom.
Metru-Nui.
- A więc, jeśli to, co mówicie okaże się prawdą, nie będę krzywdzić waszych mieszkańców. Nie będę też zabiegał o władzę. Po prostu będę… żył.
- Dziękujemy ci – jedynie to Takaver zdołał z siebie wydusić. I jedynie to wystarczyło. Krótkie, szczere „dziękujemy”.
- Szkoda, że nie ma tu Pravaka – powiedział Kaleren – lubiłem go…
Darvu pociągnęła nosem.
- Nie płacz – pocieszał ją Okhal. Ona zawiesiła się na jego szyi i umilkła.
- Matoranie z tej wyspy – przemówił Makuta, patrząc na Darvu i Okhala – powrócili na Metru-Nui. Jeden ze strażników lochów pomógł im za pomocą maski. Przeszedł cało przez loch… no właśnie – wypowiedział dziwne, obce dla Toa słowa, a nagle z przejścia łączącego fortecę z platformą, przyszło całe mnóstwo strażników w dwuczęściowych zbrojach. Wśród nich był ten, który wtrącił do więzienia Toa, gdy tylko przybyli na wyspę.
- Moi mili, oto są Toa, o których myślałem, że mają złe zamiary. Postanowili pomóc nam w pozbyciu się Makuty Teridaxa, który zdradził mnie i moich braci.
Strażnicy skinęli głowami, nic nie mówiąc.
- Skąd ich mam? – władca przeczytał myśli Toa – to też kolejna, długa historia.
- Jednej rzeczy mi tu brakuje – powiedział Takaver – jednej osoby. Jednego Toa. Jednego, biednego Pravaka.
W momencie, gdy Toa Kamienia wypowiedział imię przyjaciela, zawiało chłodem. Mroźny podmuch dał znać każdemu, znajdującemu się na platformie. Otoczenie pokryło się małym szronem, który po chwili się stopił.
- Jest z nami – powiedział Kaleren, próbując ukryć łzy.
- Jak miło – szepnął Okhal.
Kaleren spojrzał na czwórkę Toa.
- Przepraszam was, bracia. Źle zrozumiałem życie. Myślałem, że jestem kimś innym. Zdałem sobie sprawę, że niedoceniałem przyjaźni. I źle zrozumiałem swoje przeznaczenie. Jest nim uleczenie Wielkiego Ducha. Ale drogą do niego było właśnie stanie się nową osobą. I pogodzenie się z wami. Przepraszam.
- Nie mówię, że nie musisz przepraszać. Jednak wszyscy mieliśmy trudny okres w życiu.
Okhal zauważył:
- Musimy dostać się na Voya Nui. I jak najszybciej dotrzeć do Maski Życia. Przed nami jeszcze jedna, trudna misja…
Władca odpowiedział:
- Dobrze, ale najpierw udamy się na Metru Nui. Musimy dać znać, że żyjemy.
- Niech będzie…
- Co to się porobiło… - westchnął Votar – dziwny finał… najpierw mieliśmy walczyć z tym Makutą i być może z Kalerenem, a nagle nasz Toa Powietrza się rozkleił i przeprosił za wszystko. A władcę zdołaliśmy przekonać. I to przekonać uczciwie, mówiąc prawdę.
- A tak przed odejściem stąd…- jak nazywa się ta wyspa? – zapytał Kaleren.
- Nie wiem – odpowiedział władca, szykując się do wejścia w portal.
- Wyspa Chaosu, to by najlepiej się nadawało – stwierdził Okhal i zmierzył w stronę portalu.


KONIEC
Sob 12:19, 07 Sie 2010 Zobacz profil autora
Lirken



Dołączył: 17 Gru 2008
Posty: 1048
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
No. Bardzo ładnie. Edukacyjnie można powiedzieć. Bardziej podobało mi się pierwsze zakończenie, ale jeśli zrobisz kiedyś film na podstawie tego tekstu i podłożysz odpowiednią muzykę to poleją się łzy.

I brawo!
Sob 14:38, 07 Sie 2010 Zobacz profil autora
Akamai



Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1527
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: mam wiedzieć?

Post
Hehe, wątpię, żeby mi się chciało film robić. Mi też pierwsze się bardziej podoba.
Dzięki!
Sob 17:12, 07 Sie 2010 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Tekst Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
Strona 3 z 3

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin