Forum PFB Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Tenir's Tale
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Tekst Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Tenir's Tale
Autor Wiadomość
Karmazynowy Król
Dawny Moderator


Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 1546
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

Post Tenir's Tale
Z okazji mojego powrotu zaczynam dziabać taki oto FF. Bardziej klasyk w stylu pierwszych moich opowieści o Derku.
Cytat:
Tenir przykląkł obok zwłok niskiej, czarnej postaci, która choć przygarbiona wciąż sprawiała wrażenie młodej. Twarz postaci zasłaniała maska, której wygląd trudno opisać słowami. W kilku miejscach protodermis z którego była wykonana zostało poszczerbione, cała pokryta była licznymi rysami, będącymi pozostałościami po niezliczonych walkach stoczonych przez ta istotę. Podobnie rzecz miała się z jej pancerzem osłaniającym klatkę piersiową, ramiona uda i łydki. Szczególna nadwerężone były napierśniki, proste nie ozdabiane w żadne nawet najprostszy sposób. W lewym boku postaci tkwił grot włóczni wciąż jeszcze jarzącej się błękitnym światłem, które powoli zaczynało przygasać. Istota miała na sobie strzępki czegoś co było niewątpliwie płaszczem o rdzawym bądź bordowym zabarwieniu. Jej kończyny były umięśnione, dłonie o długich, smukłych palcach, stopy stosunkowo niewielkich rozmiarów. Tenir delikatnie jakby obawiając się, że może w ten sposób sprawić Turadze ból wyjął włócznie tkwiącą w jego boku. Grot, którego niebieskawa poświata była znacznie mocniejsza niż ta okalająca resztę włóczni rozświetlił jaskinie w której się znajdowali. Nisko osadzone sklepienie wspierało się na kilku nielicznych stalagnatach, obok nich znajdowało się wiele stalagmitów i stalaktytów o niemal idealnie perłowej barwie teraz lekko zabarwionej na niebiesko. Światło wydobywające się z włóczni zamigotało i niczym zdmuchnięta świeczka z cichym sykiem zgasło. Zapadła nieprzenikniona ciemność. Zanim oczy Tenira zdołały przyzwyczaić się do mroku minęło kilka chwil. Toa mógłby być może rozświetlić jaskinie, ale po wszystkim co zdążyło się przed chwilą nie był pewien czy zdobędzie się nawet na tak drobny wysiłek, nie czuł zresztą takiej potrzeby. Jeszcze raz omiótł wzrokiem ciało Turagi. W jego głowie kołatały się ostatnie słowa jakie wypowiedział. Gdzieś bardzo daleko stąd rozległ się głuchy niesiony echem jaskini szczęk metalu uderzającego o metal. Późnij jaskinie znów wypełniła głucha cisza. Toa wstał zaciskając zęby. Sufit znajdował się zaledwie kilka centymetrów nad jego głowa co sprawiało, że czuł się nieswojo. Toa był wysoki i szczupły o długich silnie umięśnionych kończynach. Jego dłonie były spracowane, ale wciąż zachowały pozory dawnej elegancji. Okryte były brudnymi acz wciąż jeszcze dobrze sprawującymi się rękawicami nie zakrywającymi palców. Korpus niemal w całości okryty był złotym pancerzem w kilku miejscach pokrytym nielicznymi plamami lekko błękitnawej krwi. Nie było widać na nim prawie żadnych śladów użytkowania. Podobnie sprawa miała się z naramiennikami. Przez ramie przewiązaną miał sobie tylko znanym sposobem niewielkie berło wykonane z drewna o błyszczącym złotym grocie, który zdawał się emitować ze swojego wnętrza blade światło. Maska Toa z wyglądu przypominała nieco Miru Nuvę, podobnie jak reszta części jego pancerzu wykonana była ze złotego protodermis. Przenikliwe, zielone oczy o lekko żółtawych białkach utkwione były w jednej ze ścian. Cisza która teraz zapadła zdawała się podzwaniać cicho w uszach. Tenir po raz kolejny spojrzał na ciało przez chwilę zamykając przy tym oczy i bezgłośnie poruszając ustami jakby pogrążony w modlitwie nad duszą zmarłego po czym nagłym ruchem odwrócił głowę i ruszył przed siebie zagłębiając się w mrok który jak mogłoby się wydawać próbował rozpędzić swoimi spojrzeniami. Gdzieś niedaleko upadła kropla wody, której cichy plusk wydawał się Toa nienaturalnie głośny wśród jego niemal niedosłyszalnych kroków których odgłos nie niósł się echem jak można by przypuszczać. Gdzieś w ciemności Toa dostrzegł znikomy ruch. Prawdopodobnie któryś z pająków żyjących w jaskini bezszelestnie zmienił swoje położenie. Tenir szedł przed siebie nie zatrzymując się ani na moment by uzmysłowić sobie gdzie jest. O tym, że podążał dobrą drogą mogły świadczyć niezliczone ślady walk które kilka godzin temu się tu toczyły. W wielu miejscach pył wciąż jeszcze unosił się w powietrzu, wiele ścian nosiło na sobie ślady zdarzeń z bronią białą wszelkiego rodzaju. W oddali zamajaczył jakiś czarny, humanoidalny kształt leżący nieruchomo, w dość nienaturalnej pozycji. W miarę jak Toa powoli zbliżał się do trupa jego zarys stawał się coraz wyraźniejszy. Z tej odległości wyraźnie widać było, że poległy wojownik był Toa o czerwonawym zabarwieniu skóry i zbroi. Na jego twarzy nie było widać maski a w pancerzu ziały liczne dziury powstałe w wyniku precyzyjnych cię miecza. Na jego twarzy odbijało się przerażenie. Usta wykrzywione były w mimowolnym grymasie bólu, oczy wciąż szeroko otwarte błagały o pomoc. Z ran wyciekały zdawkowe ilości krwi o lekko zielonkawej barwie. Wojownik był niski, ale za to niezwykle krępy, obok Toa leżał ciężki topór wykonany z czarnego stopu protodermis pokryty licznymi złotymi rzeźbieniami. Tenir spojrzał na poległego kompana schylił się, zamknął jego oczy po czym z kamiennym wyrazem twarzy ruszył dalej. Coś w oddali poruszyło się, Tenir usłyszał głos upadającego bezwładnie ciała, metalowej broni i cichy jakby stłumiony jęk bólu. Toa zmarszczył brwi. Grot berła zaczął jarzyć się nienaturalnym śnieżnobiałym światłem na widok którego nawet jego twórca zmrużył oczy. Tenir wyciągnął berło przez siebie i w ciągłej gotowości powoli ruszył w miejsce gdzie leżała postać. Jaskinia była długim korytarzem z licznymi zaułkami. Skały choć nie narażone na działanie wiatru sprawiały wrażenie podziurawionych. Możliwe, ze była to wina wody która od wieków krążyła pomiędzy nimi a może czegoś innego. Było to w tej chwili najmniej ważną rzeczą jaką mógłby zaprzątać sobie głowę obserwator tej sceny. Ktoś syknął. Tenir spojrzał pod nogi i dopiero po chwili zdał sobie sprawę na co patrzy. Tuż pod nim leżała dość spora istota na pierwszy rzut oka przypominająca Toa. Miała one jaskrawo zielone oczy w których odbijała się żądza krwi, ale i strach. Tuż obok niej leżał duży, czarny miecz bogato zdobiony motywami roślinnymi. Widniały na nim plany czerwonej krwi, takiej sama jaka zbierała się pod głową istoty. Oczy lekko poruszały się śledząc ruchy Tenira. Na twarzy miał resztki dawnej maski pozlepiane ciemno zielonymi (przechodzącymi w czerń) wypustkami organicznymi, które mogły przyprawić o mdłości nawet najbardziej doświadczonego wojownika. Niemal całe jego ciało w kolorze czarno czerwonym (ze zdecydowana przewagą tego drugiego) pokrywał rdzawy pancerz wykonany nie z protodermis a z zastygłej magmy. Pancerz „przyspawany” był do jego ciała podobnymi zroślinami, które gdzieniegdzie dziwacznie pulsowały jeszcze bardziej odpychając potencjalnego widza tej sceny. Z pleców postaci wyrastały kostne wypustki pokryte poobdzieraną organiczną błoną które można by uznać, za nie dokończa wykształcone jeszcze skrzydła. W ustach, które były teraz szeroko otwarte wił się żywo czerwony język, długi i rozdwojony na końcu, który co chwila zderzał się z żółtawymi, ostrymi zębami. Długie szponiaste palce u stóp i dłoni co chwila zmieniały teraz swoje położenie gorączkowo próbując złapać powietrze jakby szukając w tym nieuchwytnej mieszaninie gazów ratunku. Długie kościste ręce i nogi postaci były zupełnie czarne, nie licząc miejsc gdzie kości jakimś cudem przebijały się przez skórę. Trenir z odrazą omiótł postać wzrokiem. Na jego lewym ramieniu można było zauważyć postrzępione chustę wykonaną z białego niegdyś materiału, na której widniały złote gwiazdy. Trzy.
-Generał. – Mruknął pod nosem Toa po czym bez żadnego ostrzeżenia uniósł gwałtownym ruchem berło i z prędkością dźwięku opuścił je na dół roztrzaskując czaszkę nieszczęsnego stworzenia, które jeszcze przez kilka sekund wiło się bezradnie. Toa odetchnął głęboko wyprostował się i rozejrzał instynktownie czekając na napastnika który powinien teraz wyłonić się z ciemności. Kiedy jednak nic takiego się nie wydarzyło Tenir zupełnie już spokojny przykląkł obok zmasakrowanych zwłok Toa Cienia. Bardzo niewielka liczba tych stworzeń włączyła się w ten zbrojny konflikt. Toa Cienia w ogóle było mało i Tenira głęboko zdumiał fakt iż ten znalazł się tu bez żadnej eskorty. Jeszcze bardziej dziwiły go czarno zielone organiczne wypustki których nigdy przedtem u podobnych istot nie widywał. Ba kilka godzin temu walczył ramię w ramie z żeńską przedstawicielką tej nacji, która wyglądała zgoła normalniej. Tenir przez chwilę skierował swe myśli w kierunku Toa która przedstawiła mu się jako Mroczny Smok. Prawdopodobnie była już martwa. Upadła nieprzytomna tuż przed gromadą bojowych rahi znanych jako Lodowe Żmije. Tenir nie sadził, że pozostawiły by ją tam nietkniętą gdyż gady te żywiły się padliną, a przecież mogły wziąć ją za jednego z poległych. Toa znów myślami wrócił do jaskini. Bitwa pewnie dobiega już końca. Teraz nie został im już nikt. Ostatni z aspektów na którego mogli liczyć leżał teraz martwy w którejś z komnat jaskini kilkadziesiąt kroków za nim. Gdyby mógł cofnąć czas nie popełniłby tego błędu. Zareagowałby w odpowiednim momencie, nie lekceważyłby zagrożenia. Może gdyby nie musieli się ratować ucieczką do jaskini ktoś na pewno wspomógłby walczących. Teraz niemiło to już znaczenia.

***
Ogromne koło zębate obróciło się. Wysoki zielony Skakdi o krępej budowie ciała oburącz starał się zmienić położenie dźwigni, która otwierała bramy. Na jego młodzieńczą, uśmiechniętą twarz wystąpiły krople potu. Jego uda i ramiona były silnie umięśnione. Zieloną skórę osłaniał złoty napierśnik, podarowany mu przez Tego, Który jest w Mroku. Jego stopy pokryte były nieco ciemniejszą od reszty ciała łuską. Palce zakończone ostrymi szponami złączone były grubą błoną. Do wypustek kostnych na ramionach doczepiony był płaszcz, ciemno brązowy, ciężki, wlokący się za nim po brukowanej drodze. Wreszcie brama się otworzyła. Zaktan uśmiechnął się jeszcze szerzej i dziarskim krokiem ruszył w kierunku otwartych wrót. W tym momencie czyjaś pięć ugodziła jednak w jego ramię. Przyszły Piraka odwrócił się rozdrażniony, jego uśmiech szybko wrócił jednak na stare miejsce.
-Thok przyjacielu. Co robisz w tych stronach?
Jego rozmówca, niemal identyczny Skakdi, różniący się właściwie tylko kolorem skóry i twarzą spoważniał.
-Wojna na północy. Niestety muszę tam być. Ten, Który jest w Mroku kazał zebrać mi kilka osób i wyruszać jak najszybciej. Pewnie ma w tym jakiś interes, albo po prostu uważa, że może to być szansa dla Mrocznych Łowców... Będzie mi towarzyszyć jeden z nich. Jutro mamy się tu spotkać.
Zaktan zmarszczył brwi. Wiedział jakie niebezpieczeństwa czekają podróżników, który za swój cel obiorą wulkan Managi.
Cytat:
Aksamitne kotary lekko poruszyły się. Światło księżyca delikatnie gładziło posadzkę wdzierając się do środka przez otwarte okno. Lekki podmuch wiatru znów poruszył półprzeźroczystymi kotarami o białym zabarwieniu. Zaktan zacisnął zęby. Złapał się balustrady i wyjrzał przez okno pozwalając coraz silniejszym podmuchom wiatru smagać jego twarz. Jego oczom ukazał się doskonale znany acz wciąż jeszcze robiący na nim wrażenie widok. Wysoki kamienny mur wykonany z piaskowca broniący dziedzińca monumentalnej twierdzy nieco ograniczał jego pole widzenia. Tuż przed oczami bohatera rozciągały się teraz ogromne równiny, porośnięte żywo-zieloną trawą, która teraz pozbawiona była swych zwykłych barw. W oddali majaczyły sylwetki prastarych drzew. Nie wykarczowanej jeszcze części puszy, która porastała niegdyś całą wyspę. Prócz gęstej trawy równiny porastały także liczne zioła. Łąki za dnia mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Wśród kolorów kwiatów zdecydowanie królował biały. Taki właśnie był kolor kwiatów niezwykle gęsto występujących na Odinie o nieznanej Zaktanowi nazwie. Jego myśli przez chwilę pomknęły w kierunku tych właśnie ziół. Przypomniał sobie swoją pierwszą wizytę na wyspie. To właśnie te kwiaty zerwał i rzucił do stóp Lariksy, która uśmiechnęła się zalotnie, podniosła bukiet i odeszła. Później poznał ją lepiej. Przez pewien czas przyjaźnili się. W jego umyśle Pojawiła się teraz scena, która niczym jeden z bardziej rzeczywistych snów przysłonił na chwilę wszystkie troski. Dużo młodszy niż obecnie Zaktan siedział na przybrzeżnym murku, który służył dawniej za falochron. Jego stopy ogrzewane były przez piasek. Wiatr delikatnie przypierał ziarenka do muru na którym siedział Zaktan uderzając nimi o jego nogi. Sprawiało mu to swoistą przyjemność. Cały świat był wtedy tak beztroski. Skakdi czekał tu na kogoś. Lariksa spóźniała się, ale przez ostatni rok ich znajomości zdążył się już do tego przyzwyczaić. Cieszył się chwilą spoglądając na niskie spienione fale uderzające o nieco ciemniejsze, mokre ziarenka piasku nieznacznie zmieniając ich położenie. Tuż za nim rozciągał się niewielki lasek piniowy*, zasadzony tam przez Mrocznych Łowców by wzmocnić wybrzeże. Zaktan wciągnął do nozdrzy zapach żywicy który przywiał do niego wiatr. Czy życie może być piękniejsze? Nagle na jego ramieniu spoczęła delikatna dłoń Lariksy. Lekko pogładziła jego bark po czym usiadła obok niego. Lariksa była wysoka i pięknej twarzy i czymś na wzór włosów. Gdyby Zaktan miał wskazać jakąś inną istotę, która jest podobna do Mrocznej Łowczyni wskazałby Roodakę. Obie były wysokie i smukłe, o krągłych piersiach i długich nogach. Lariksa nosiła coś na wzór butów. Przy pasie miała dwa, nieodłączne sztylety. Powiewał za nią długi czerwony płaszcz z kapturem, który uwydatniał jej piękne ciało. Lariksa uśmiechnęła się. Spojrzeli sobie głęboko w oczy... Zaktan wziął głęboki oddech wracając do rzeczywistości. Wszedł do swojej komnaty pozostawiając otwarte okno. Usiadł na zdobionym drewnianym łożu z baldachimem i rozejrzał się wokół. Pomieszczenie to niezbyt różniło się od dziesiątek podobnych, które znajdowały się w twierdzy. Mebli i ozdób było mało. W środku panowała raczej przygnębiająca atmosfera. W narożniku tuż przy drzwiach ustawiona była prosta drewniana komoda w której Zaktan trzymał swoje rzeczy osobiste. Na komodzie leżał prosty biły obrus i wazon z kwiatami, nieco powiędłymi, acz wciąż pięknymi narcyzami. Wysokie sklepienie wspierało się na czterech kolumnach, bogato zdobionych i jakby nie pasujących do prostych kamiennych ścian. Na środku pokoju, dokładnie między kolumnami stał spory stół i sześć krzeseł. Jedna noga stołu była wyraźnie krótsza. Krzesła poustawiane były wokół niego dość niechlujnie. Wykonane były z wikliny. Misternie przeplatane wzory przyciągały uwagę widza. Na stole stała przygaszona świeczka o niezbyt imponującej długości. Obok niej znajdowało się kilka plam wosku w różnych kolorach – od zieleni po biel, które były najpewniej pozostałościami po wypalonych już świeczkach. Na stole leżała otwarta w przypadkowym miejscu książka napisana zawiłym Matorańskim językiem, którego Zaktan wciąż jeszcze się uczył. Księga była stara, na co wskazywała zniszczona, skórzana okładka i pożółkłe i kilku miejscach podarte kartki. Obok książki leżał pusty, przewrócony kubek, wykonany z porcelany. Zaktan przetarł oczy i wbił wzrok w przeciwległą ścianę. Pogrążony w zadumie nie dostrzegł sporej ważki która na chwilę wleciała przez otwarte okno...

***
Kilka zabłąkanych promieni słońca, którym nikt nie powiedział jeszcze, że nie powinny tu zaglądać wdarło się do jaskini przez wciąż jeszcze odległe od Tenira wyjście. Toa blado się uśmiechnął i przyspieszył kroku. Odgłosy walki i krzyki coraz częściej i coraz głośniej dobijały się do uszu Tenira, który za wszelką cenę chciał się ich pozbyć. Na ścianie obok rozpryskana była czyjaś krew. Tenir zapomniał już kogo tu poszatkowano i wcale nie chciał pamiętać. Odwrócił wzrok od ściany, zmrużył oczy by światło go nie poraziło i opuścił jaskinię. Promienie słońca, których nie widział od kilku godzin natychmiast dały mu się we znaki. Musiał się schylić i swój wzrok skierować na popękaną, wulkaniczną ziemię. Do jego uszu dobiegł dziwnie znajomy krzyk po czym zanim zorientował się co się dzieje coś uniosło go w powietrze. Dopiero po chwili zorientował się, że trzyma go w szponach podobny do smoka, biały rahi, na grzbiecie którego siedziała znana mu Toa Cienia. W tej chwili wydała się Tenirowi na swój sposób piękna, ale i odległa i dziwnie niedostępna. Jej granatowa skóra pokryta była łuską w kilku miejscach nieco obluzowaną – nie potrzebowała zatem pancerza. Była zgrabna, o długich nogach i ładnej twarzy zakrytej częściowo przez nieznaną Tenirowi Maskę. Z jęj rękami zrośnięte były błoniaste skrzydła, które mogłyby uchodzić za specyficzny rodzaj welonu. Jej zgrabna dłoń powędrowała w kierunku Tenira.
-No już! Łap, na co czekasz! – Toa próbowała przekrzyczeć pęd powietrza.
Bez dłuższych namysłów Tenir poszedł za jej radą. Szybko wspiął się na grzbiet rahi łapiąc za coś na wzór rogu wystającego z pomiędzy łopatek bestii.
-Co się dzieje? – krzyknął Tenir do siedzącej na szyi zwierzęcia Toa Cienia.
Miał teraz okazję przyjrzeć się rozdwojonemu płaszczu który za nią powiewał. Był zupełnie czarny, Lekko postrzępiony.
-Wulkan wybucha. – odkrzyknęła pozbawionym entuzjazmu głosem Dragona.
Tenir spojrzał w dół i dostrzegł cienką stróżkę rozgrzanej do czerwoności magmy. Splunął w dół. Dopiero teraz przyjrzał się rahi na którym siedział. Był to dość duży smok, o białym zabarwieniu łuski. Podobne rahi Tenir widział kiedyś, bardzo dawno temu gdzieś na Wielkim Kontynencie. Wzdłuż grzbietu biegł szereg kostnych wypustek. Skrzydła o dużej rozpiętości do złudzenia przypominały te, należące do Toa Cienia, której Tenir miał się przed chwilą okazję przyjrzeć. Ogromne łapy na których wspierał się gdy nie unosił się w powietrzu zakończone były długimi, niezwykle ostrymi pazurami, które jak u orła były haczykowato zakończone. Pysk bestii wydawał się być niewspółmiernie duży w stosunku do ciała. W jego otwartym ze zmęczenia pysku wił się jakby mimo woli zwierzęcia długi, wężowaty język. Ostre długie i liczne białe zęby do złudzenia przypominały sztylety. W powietrzu wokół nich latały dziesiątki, jeśli nie setki podobnych rahi. Postacie zasiadające na ich grzbietach opowiadały się po różnych stronach konfliktu, ale w tej chwili nikt o tym nie myślał. Rahi lawirowały wokół siebie, próbując się nie zderzyć ze sobą nawzajem. Ich jeźdźcy nie mieli na to zbyt dużego wpływu. Na dole trwałą gorączkowa bieganina. Wszyscy próbowali uciec przed rozszalałym żywiołem. Tenir dostrzegł przez ułamek sekundy kilka znajomych twarzy, ale nie mógł im teraz pomóc więc całą swą uwagę skupił na siedzącej przed nim postaci.
-Wszyscy nie żyją? – Krzyknęła Dragona na chwilę odwracając się do Tenira.
Ten jedynie lekko poruszył głową, próbując przytaknąć. Toa najwyraźniej zrozumiałą jego intencje bo odwróciła się i nie wypowiedziała już ani słowa. Gdzieś daleko pod nimi ktoś krzyknął. Kiedy Tenir znów spojrzał na dół postaci na dole wydało mu się dziwnie mało. Gdzie podziały się dwie ogromne armie, które starły się tu przed kilkoma godzinami?

***
Jak wydawało się Zaktanowi za kilka godzin powinno świtać. Oba księżyce zasłonięte były chmurami, więc nie mógł określić czasu po ich położeniu. Coś mówiło mu jednak, ze pora ruszać. Nie spiesząc się zbytnio podniósł swój podróżny płaszcz i zarzucił go na siebie. Z którejś z szuflad komody wyjął wykonany ze złotego stopu protodermis miecz. Przyjrzał się bogato zdobionej, wysadzanej rubinami rękojeści po czym bez dalszych ceregieli umieścił go w pochwie przy pasie. Drzwi nie były zamknięte. Skakdi znalazł się teraz w długim kamiennym korytarzu. Gdyby nie nieliczne okna, które ktoś kiedyś wykuł w grubych ścianach w środku panowałby zupełny mrok, ponieważ żaden z Mrocznych Łowców nie zadał sobie trudu zapalenia pochodni. Właściwie Zaktan lepiej czuł się, kiedy otaczały go ciemności. Minął kilkanaście identycznych drewnianych drzwi po czym spiralnymi schodami zbiegł na dół. Thok i dwójka nie znanych mu Mrocznych Łowców już tam na niego czekali. Żaden z nich nie wypowiedział ani słowa. Zaktan nie miał w tej chwili czasu przyjrzeć się żadnemu z nich. Brama była już otwarta więc podróżnicy minęli monumentalny mur i swe kroki skierowali wprost do portu. Do miejsca tego wiodła tylko jedna, wąska polna ścieżka. Na szczęście była krótka. Podróżnicy szybkim krokiem minęli przydrożne łąki, i pojedyncze drzewa na które się natknęli. Im oczom szybko ukazało się coś co Ten, Który jest w Mroku nazywał dumnie portem. W rzeczywistości były to dwa średnich rozmiarów żaglowce i drewniane molo, które umożliwiało załadunek broni na statki. Thok szybko wskoczył na większy z żaglowców. Nie był zbyt duży, ale i nie zbyt mały. Zaktanowi wydał się idealnym statkiem dla ich czwórki. Burty były proste, drewniane, pozbawione zdobień. Na dziobie statku znajdował się drewniany posąg syreny. Zaktan który nie raz widział już te stworzenia uśmiechną się w duchu. Twórca posągu najwidoczniej nigdy nie widział prawdziwej syreny, a tym bardziej syrena. Jego wizja tych stworzeń wydała się Skakdi zaskakująco wręcz naiwna. Długi maszt na którym zawieszono żagiel wykonany z pożółkłego płótna ozdabiany był licznymi motywami roślinnymi. Zaktan wskoczył na pokład ostatni. Wspiął się na maszt i głęboko odetchnął. Na nowo obudził się w nim młodzieńczy zapał, który towarzyszył mu zwykle podczas takich wypraw.

*Pinia: Gatunek drzewa iglastego występujący w warunkach tropikalnych. Drzewa piniowe są wyjątkowo duże.
Cytat:
Zaktan siedział niechlujnie na jednej z burt pozwalając co wyższym falą omiatać jego stopy. Cała jego uwaga skupiała się na jego ukochanej broni białej którą trzymał właśnie w ręku i polerował. Trójząb ten już nie raz przyniósł mu wiele pożytku. Mógł spełniać wiele funkci i to właśnie za to Skakdi lubił go najbardziej. Aksamitny, czerwony skrawek materiału delikatnie przesuwał się po misternych rzeźbieniach, które ozdabiały trzymaną przez Zaktana broń. Przyszły Piraka mimowolnie się uśmiechał. Ta prosta czynność sprawiała mu dziwną przyjemność, czuł się na swój sposób związany z tą bronią, choć była to zwykła błahostka. Skakdi usłyszał za sobą kroki, a później jeden z Mrocznych Łowców usadowił się tuż obok niego.
-Jestem Sarkaan i służę Sidorakowi.
Zaktan słyszał już o Sidoraku i jego podwładnych. Wszystkie te opowieści robiły na nim ogromne wrażenie więc uważnie przyjrzał się nieznajomemu. Była to krępa, dobrze zbudowana istota o umięśnionych barakach i udach. Był wyższy o Zaktana, miał w sobie też jakąś dziwną dumę, której Skakdi nie posiadał. Jego twarz o dzikim wyrazie przyozdabiała dwa nienaturalnie poskręcane rogi. Jego szaro-czerwona skóra coś Zaktanowi przypominała, ale Skakdi sam nie był pewien co.
-Jestem Zaktan i służę samemu sobie.
Na twarzy przyszłego Piraka zagościł nagle szeroki, ironiczny uśmiech, przypominający raczej wściekły grymas. Sarkaan przez chwilę uważnie śledził ruchy swego rozmówcy po czym podał mu dłoń wzdłuż której ciągnęła się głęboka szrama. Skakdi szybko ją uścisnął wbił wzrok w morze.
-Kim jest twoja towarzyszka?
-Ha! – uśmiechną się ponuro Sarkaan – Nie jest moja lecz nasza!
-Więc? – Ton Zaktana wydał się Sarkaanowi zniecierpliwiony, ale nie zważał na to.
-Jest Toa Zieleni. Mało o niej wiem, ale ani Ten, Który jest w Mroku ani żaden z nas jej nie ufa.
-W takim razie już ją lubię!
Zaktan spojrzał przez ramię. Nie zauważył Toa Zieleni, której nie maił jak dotąd okazji uważniej się przyjrzeć. Omiótł wzrokiem ich łudź. W nocy nikt nie miał czasu tego zauważyć, ale pokład przeciekał. Thok cos o tym wspominał, ale Zaktanowi wydało się to w tej chwili rażącym niedopatrzeniem. Skakdi obrócił się wokół własnej osi tym razem kierując swoje spojrzenie na ocean. Odiny nie było już widać. Zaktan nie był pewien czy powinien się z tego cieszyć czy rozpaczać. Nie ma już odwrotu.

***
Dragona znów odwróciła się do Tenira.
-Przez... Jakiś czas ty będziesz powoził. Ja muszę... czymś się zająć.
Zanim Tenir zdążył w jakikolwiek sposób zaprotestować Toa jednym susem zeskoczyła z rahi niczym orzeł zlatując na ziemię. Toa światłą śledził jej ruchy tylko przez pewien czas, ponieważ w momencie gdy przebiła się przez zasłonę chmur stałą się dla niego zupełnie nie widoczna. Tenir nie tracąc więcej czasu szybko przesunął się wzdłuż grzbietu smoka na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą siedziała Dragona. Nie był pewien jak powinien wydawać rahi polecenia, smok zresztą wcale ich nie potrzebował. Sam doskonale wiedział gdzie lecieć, Tenir postanowił zatem biernie poddać się dalszym wydarzeniom. Nagle zza chmur tuż przed nim wyłonił się inny smoczy jeździec. Rahi którego dosiadał Tenir ostro zahamował niemal zrzucając swego jeźdźca z grzbietu. Tenir jedną ręką wciąż trzymając się zwierzęcia, drugą wyjął swoje berło. Twarz potencjalnego napastnika zasłaniał kap rur. Sądząc po sylwetce był to dość wysoki Skakdi. Tenir bez zastanowienia wystrzelił w lekko zdezorientowanego osobnika promień twardego światłą, który mimo próby ucieczki Skakdi trafił w cel. Promień przebił się przez lewy bark przybysza wiercąc w nim paskudną ranę. Tenir odrzucił berło i zaczął goł6yymi rękoma skupiać pobliskie promienia światła. Skakdi nie wyjął broni, wiedział co czeka go po zderzeniu z trzymaną przez Tenira kulą światła i najwyraźniej uznał, że nie ma szans tego losu uniknąć. Położył się na szyi dosiadanego przez siebie rahi i pognał je do przodu wprost na Tenira. Toa światła dopiero po chwili zorientował się co zamierza zrobić Skakdi, by zapobiec katastrofie było już za późno. Tenir postanowił więc rzucić się w dół.
-W imię Varana! - Rozpędzony Skakdi zderzył się ze smokiem dosiadanym jeszcze przed chwilą dosiadanym przez Tenira. Toa spadał z oszałamiającą prędkością. Nie widział nic prócz wielobarwnych plam. Tenir nie wiedział co robić. Jedyne co zdołał wymyślić rozgorączkowany Toa to próba uczepienia się jednej z przelatujących postaci. Zadanie to było jednak ze względu na ograniczone zdolności Tenira niewykonalne więc Toa Światła się poddał. W duchu modlił się tylko o to, by wojna jakimś cudem zakończyła się bez niego pomyślnie. Nagle Tenir zderzył się z ziemią. Tak. Nie mógłby wątpliwości, że to czego dotyka to błoto. Ale skoro zderzył się z podłożem to jakim cudem wciąż żyje. Toa dopiero po kilku dłuższych chwilach zdobył się na drobny ruch. Kiedy wreszcie znalazł się w pozycji siedzącej stwierdził, że całą jego sylwetkę otaczają świetliste płomienie. Tenir uśmiechnął się lekko. Wygląda na to, że kiedy spadał mimowolnie użył swojej mocy światła by otoczyć się nieprzeniknioną tarczą. Sam nie był pewien czy powinien się z tego cieszyć. Powoli wstał. Poza stłuczeniem nic mu nie dolegało. Przynajmniej takie odniósł wrażenie po pobieżnych oględzinach swojego ciała. Toa rozejrzał się wokół. Cały stok wulkanu opustoszał. Jedynie w powietrzu kilkunastu zbłąkanych lotników wciąż uciekało przed żywiołem. Tenir nie widział stąd żadnych widocznych oznak wybuchającego wulkanu, ale wiedział, że muszą być niedaleko. Nagle stokiem targnął potężny wstrząs który niemal zwalił Tenira z nóg. Chwilę później do uszu Tenira dobiegł huk, który zagłuszył wszystko inne. Stłumione krzyki w oddali pozbawiły bohatera wątpliwości. Wulkan w końcu wybuchnął. A więc Tenir jednak zginie, tyle, że sposób jego śmierci będzie nieco inny. W końcu nie miał najmniejszych szans na przeżycie pod hektolitrami magmy, która lada moment podpłynie w jego kierunku. Toa nie miał jednak zamiaru poddać się tak szybko. Teraz, kiedy każda sekunda była na wagę złota, musiał jak najszybciej podjąć decyzję dotyczącą dalszego działania.

***
Zaktan po raz kolejny wyszczerzył zęby w uśmiechu kierowanym do samego siebie. Był dumny z tego co stanie się niedługo jego udziałem. Misterny plan dowódczy Mrocznych Łowców wydał mu się doskonały pod każdym względem. Toa Zieleni znana jako Magini Siedziała teraz z nogą założoną na nogę tuż przed nim wpatrując się w niego swym badawczym spojrzeniem. W tym wzroku było coś znajomego, przyjaznego, coś co napawało Zaktana błogością. Ale piękne oczy Toa nie stanowiły jej jedynego atutu. Była wysoka, szczupła, ale i wysportowana. Jej zielonkawą skórę mieniącą się najróżniejszymi odcieniami tego samego koloru niemal w całości zakrywał srebrny pancerz. Emanowała od niej siła i pewność siebie. Magini od samego początku wywarła na Zaktanie ogromne wrażenie, ale kiedy z jej ust wypłynęły słowa przekazane jej przez Tego, Który jest w Mroku, Toa po prostu go zauroczyła. Nie tylko piękna, ale i mądra. Powtarzał w myślach Zaktan wciąż lustrując jej ciało swym badawczym spojrzeniem. Skadki jeszcze raz powtórzył w myślach plan. Chciał odegrać swoją rolę tak pięknie jak tylko potrafił, a była ona w całym przedsięwzięciu całkiem znacząca. To właśnie on miał odciągnąć uwagę przywódcy armii Aspektów. Zaktan nie był pewien kim jest ów osobnik, ale po dochodzących ze wsząd informacjach o śmierci wielkiego Aspektu ziemi Zaktan przypuszczał iż chwilowo dowództwa odjął Tenir. Mało znaczący Toa Światłą, który miał jednak dość oleju w głowie by nie dać się zabić podczas pojedynku z Varanem. Jeśli Tenir okaże się na tyle nierozważny by próbować podjąć walkę z Mrocznym Łowcą spotka go taki sam los jaki spotka niebawem jego towarzyszy. Wciąż nierozstrzygnięta pozostawała jednak kwestia Lodowego Aspektu Aksana. Nikt nie wiedział do końca po której ze strona konfliktu się opowiedział, ale jeśli okazał się na tyle głupi by zasilić siły Tenira i pozbawić go władzy to właśnie jego będzie musiał uśmiercić Zaktan. Uśmiercić. Tak to słowo podobał mu się znacznie bardziej od zwrotu „odwrócić uwagę”. Zresztą zabicie przywódcy będzie im dużo bardziej na rękę niż pozostawienie go przy życiu. Siły Varana szybciej rozprawią się z pozbawioną dowódcy armią, a kiedy już to zrobią i wkroczą na Wielki Kontynent zajmą się nimi jego tymczasowi sojusznicy. Murtan już rozpoczął mobilizacją wszystkich sił Bractwa. A kiedy Bractwo Makuty wreszcie rozprawi się z Varanem po nim i jego towarzyszach nie zostanie nawet marny pył. Ale to nie był koniec wielkiego planu. O nie. Wszystko dopiero tu znajdowało swój początek. Kiedy Varan wreszcie padnie martwy, ktoś będzie musiał ponieść z ziemi jego Wielką Maskę. A tym kimś będzie właśnie jego pan. A wtedy... A wtedy nawet potęga bractwa będzie musiało ugiąć się przed Mrocznymi Łowcami. A w tej wielkiej władzy, którą posiądzie jego pan Zaktan będzie miał swój drobny udział. Skakdi znów przelotnie się uśmiechnął wyobrażając sobie samego siebie siedzącego po prawicy Tego, Który jest w Mroku. Zmrużył oczy do reszty pochłonięty wspaniałą wizją przyszłości. Tak długo czekał na swoje pięć minut. Na odrobinę splendoru, która zawsze mu się należała. A teraz ziszczenie najskrytszych marzeń było, można powiedzieć, na wyciągnięcie ręki. Przez jego umysł przemknął przez chwilę inny obraz. Tym razem Zaktan widział siebie na miejscu Tego, Który jest w Mroku. Siebie z wielką maską sugestii nałożoną na twarz. Dla tej jednaj Kanohi, Zaktan był gotowy zrobi wyjątek od swej reguły. Bo jak można gardzić istotą, która jest tak potężna. Magini odwróciła od niego swój niemal hipnotyzujący wzrok i wbiła równie intensywne spojrzenie w drzwi. Zaktan otrząsnął się. Zdziwiły go jego własne myśli. To wszystko co jeszcze przed sekundą kłębiło się w jego umyśle nagle, bez żadnej przyczyny prysło. Skakdi przetarł oczy i tym razem to on wbił wzrok w Magini.
Cytat:
Tenirowi zakręciło się w głowie. Zbyt dużo myśli i problemów. Chciał od tego uciec, gdzieś daleko. Jego myśli z każdą chwilą stawały się coraz bardziej mętne. Wszystko wokół stało się jakby nieistotne, krzyki już nie docierały do jego uszu. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze teraz liczyło się dla niego tylko przejmujące zimo, które powoli zalewało całe jego ciało. To zimno mu się podobało, niosło ukojenie, pozwalało na chwilę zapomnieć... Na dłuższą chwilę. Tenir wiedział co za chwilę nastąpi, ale nie bał się tego, zupełnie jakby ziemskie problemy już go nie dotyczyły. Nagle jakiś mętny kształt ugodził go w tył głowy. Tenir nieprzytomni na na wpół żywy osunął się na ziemię.

***
Thok uśmiechnął się na widok pogrążonego w zadumie przyjaciela. Klepnął go po ramieniu ale nie odezwał się. To Zaktan pierwszy przerwał ciszę jakby mimo woli odzywając się do przyjaciela.
-To wyjątkowo długa droga.
Thok, który już jakiś czas temu poddał się przygnębiającej atmosferze panującej w pomieszczeniu pokiwał głową. Przez kolejną dłuższą chwilę wpatrywali się oni w jedną z czterech mahoniowych ścian kajuty. Ich łagodne, miarowe oddechy wypełniały pomieszczenie. A na pokładzie, tuż nad Piraka spacerowała Magini, wpatrując się w morze tuż przed nią. Za horyzoncie zamajaczyła mała czarna kropka, która z biegiem czasu zaczynała nabierać wielkości, kolorów i kształtu. Po kilku chwilach na jej ramieniu usiadła mewa. Maska Magini zapłonęła delikatną, czerwonawą poświatą i mewa odleciała. Jej twarz rozświetlił ponury grymas, który mógł uchodzić za specyficzny uśmiech. Jej żółte oczy na chwile zapłonęły czerwienią.

***
-Chodź do mnie mój słodziutki, chodź.
Zmysłowy kobiecy głos tak nie pasujący do ogromnego tytana, gładko przecinał powietrze. Niemal całkowicie przysłonięta zielonkawą mgiełką istota wbijała swe stalowe pazury w ziemię tuż obok nieprzytomnego Toa. Istota delikatnie objęła Toa światłą, jakby bała się, że może go w jakiś sposób uszkodzić.
-Droga z ciebie zabaweczka.
Istota odłożyła nieruchome ciało na miejsce. I przyjrzała mu się uważnie, po czy rozłożyła ogromne skrzydła, pochwyciła Toa w szpony u stóp i uniosła się wysoko w powietrze. Przyciskając łapę, w której trzymała Tenira postać szybko nabierała prędkości. Latające rahi pozostały daleko pod nimi. dystans dzielący obie istoty od wulkanu gwałtownie się zmniejszał. Tenir choć nie zdawał sobie sprawy z tego co dzieje się wokół niego poruszał się nie spokojnie, nawet w pełni sił nie mógłby jednak wyrwać się ze stalowych pazurów... Tenir leżał na lodowatej posadzce której dojmujące zimno przenikało jego członki. Toa nie chciał się budzić, ale coś kazało mu wstawać. Ten niemy nakaz boleśnie wwiercał się w jego umysł, aż w końcu Tenir musiał na niego zareagować. Niechętnie odetchnął głębiej. Jego nozdrza natychmiast wypełnił potworny odór, którego nie mógł porównać z żadnym innym zapachem. Wciąż nie otwierając oczy lekko potrząsną głową ze wstrętem. Toa nie mógł się skupić, na początku nie odczuwał nagle bólu. Po kilku sekundach dostało do niego jednak, że jego prawa ręka jest na coś nabita. Dopiero po kilku dłuższych chwilach uświadomił się w jak niewygodnej pozycji się znajduje. Powoli podniósł powiekę jednego, a potem drugiego oka, ale jedyne co dostrzegł to wszechobecna ciemność, która zdawała się nie mieć końca. Tenir przestraszył się. Bardziej odprężający byłby dla niego teraz widok rozwartej paszczy wygłodniałego rahi. Toa nie mogą zrobić w zasadzie nic więcej zaczął się zastanawiać. Czyżby oślepł? Gdzieś obok niego coś cicho zasyczało. Dla Tenira odgłos ten był wręcz nie do zniesienia. Odruchowo spróbował się szarpnąć... i natychmiast tego pożałował. Jego prawa nabita na skalną narośl rozdarła się jeszcze bardziej. Prawa noga związana za jego plecami z lewą ręką boleśnie obtarła się o zardzewiały łańcuch pozostawiając nie niej sporą szramę. Tenir syknął. Znajdował się właściwie w sytuacji bez wyjścia. Nie mógł zrobić w tej chwili niczego. Świadomość ta była dla niego niczym rozżarzony węgiel w żołądku. Gdyby mógł zapewne przetarłby teraz oczy, nie mając jednak takiej możliwości lekko zamrugał. Dalej nic nie widział, ale do jego uszu zaczynało docierać coraz więcej dźwięków. Wyraźnie słyszał teraz odgłosy pełzania po kamiennej posadzce wielu małych węży, albo istot o bardzo zbliżonej do nich budowie. Przez chwilę przyszły mi na myśl małe, obślizgłe kreatury tworzone przez Makuta - kraata. Gdyby był w stanie to zrobić Tenir potrząsnął by teraz głową chcąc w niemy sposób zaprzeczyć tej myśli. To niemożliwe. Ale jeśli w pobliży rzeczywiście są Makuta, stróże pokoju, to armia Varana upadnie w przeciągu kilku chwil. Tenir ciągle nie rozumiał jednak czemu Makuta mieliby go uwięzić. Nie to nie mogą być kraata. Tenir zaczął gorączkowo rozważać swoja sytuację. Była beznadziejna. Nie wiedział jak się tu znalazł, nie mógł też niczego zrobić. Musiał czekać, ale nie był w tym zbyt dobry. Każda kolejna sekunda zdawała się trwać całe wieki. Jego cierpliwość szybko więc się wyczerpała. Tenir zaczął się gorączkowo szukać wyjścia z niewygodnej sytuacji. Gdyby przynajmniej wiedział kto i dlaczego go tu uwięził. Nagle coś dotknęło jego szyi. Uczucie to było krótkie i ledwo zauważalne, pogrążonego w myślach Toa niezmiernie jednak wystraszyło. Mimowolnie szarpnął się próbując uciec od potencjalnego zagrożenia. Jego prawa, przybita do posadzki ręka rozerwała się. Toa był teraz wolny, jeśli nie liczyć związanych kończyn, jednak bój który w tym momencie poczuł był nie do zniesienia. Z jego ust wyrwał się głośny, przeciągły krzyk, który głośno odbił się echem od odległych ścian pieczary. Tenir zacisnął zęby i powoli zaczął się uspokajać starając się przyzwyczaić do bólu. Bał się poruszyć ręką. Nic nie widział, i w tym momencie był z tego powodu szczęśliwy. Jego ręka musiała teraz wyglądać potwornie. Odetchnął płytko. Teraz skoro mógł się ruszać powinien pomyśleć o łańcuchu który wciąż uniemożliwił mu normalny chód. Gdyby coś widział, być może udałoby mu się coś w tej sprawdzi zdziałać teraz jednak nie miał pojęcia co zrobić z łańcuchem. Jedyna rzecz jaka w tej chwili przyszła mu do głowy to próba rozłączenia ogniw o skalny narost na który była nabita jego ręka. Po omacku próbował nieskrępowaną nogą wymacać go w ciemności, ale udało mu się to dopiero po dłuższej chwili. Kiedy udało mi się wreszcie dotknąć upragnionego kawałka skały poczuł, że jest dziwnie śliski. Dopiero po dłuższym monecie zastanowienia uświadomił sobie, że to jego krew. Z obrzydzeniem odsunął się nieco od stalagmitu. Na tyle na ile pozwalała mu uwięź pomacał łańcuch. Ogniwa zdawały się solidne. Zadanie którego przyszło mu dokonać wcale nie należało do najprostszych. Znów przysunął się do skały i okręcił się wokół własnej osi. Wrócił teraz do punkt wyjście – pozycji w której znajdował się kiedy tylko otworzył oczy. Prawa ręka okropnie go piekła, zmusił się jednak do poruszenia nią. Każdy, nawet najdrobniejszy z ruchów który nią wykonywał przyprawiał go o dreszcze, mimo tego udało my się naciągnąć łańcuch na kamień. Kilka sekund oddychał szybko gwałtownie łapiąc powietrze i próbując zapomnieć o bólu który powoli rozlewał się teraz na całe jego ciało. Toa w końcu doszedł do siebie i zdecydował się na pierwszą próbę rozerwania łańcucha. Już w tedy wiedział, ze nie będzie ostatnia. Gwałtownie napiął wszystkie mięśnie i szarpnął się do przodu. Niestety nie tylko nie udało mu się rozerwać spojenia ogniw. Gwałtowny ruch zrzucał łańcuch ze stalagmitu zmuszając go do powtarzania swojej pracy. Tenir zaklął pod nosem. Nie mógł się poddać, bo kapitulacja w jego sytuacji oznaczała by porażkę. Jego działania wydały mu się jednak zupełnie bez celowe. Mimo tego ponowienie nałożył łańcuch na kamień. Zanim jednak spróbował ponownie ogarnęło go przygnębiające, poczucie beznadziei całej sytuacji. Było w tym uczuciu coś tak nienaturalnego, że rozejrzał się dookoła szukając potencjalnego napastnika. Kiedy jednak upewnił się, że wciąż otacza go jedynie ciemność zacisnął zęby walcząc z ogarniającym go przeświadczeniem. A wtedy wydarzył się coś na co w zasadzie czekał od samego początku, choć sam nie do końca zdawał sobie z tego sprawy. Usłyszał głęboki kobiecy głos. Choć nie rozumiał co mówi wiedział już że nie jest tu sam. Obojętne były dla niego w tej chwili jej intencję odnośnie jego osoby – liczyło się tylko to, że ktoś tu jest...

Kilka informacji:
  • Akcja będzie prowadzona dwutorowo, na zmianę będziemy śledzić losy Tenira i Zaktana.
  • Będą jakieś proste ilustracja do rozdziałów (robione ręcznie, bo kitów nie toleruję, do pierwszej części się dorobi).


~Tenir



Ostatnio zmieniony przez Karmazynowy Król dnia Pią 17:14, 25 Kwi 2008, w całości zmieniany 4 razy
Wto 19:29, 25 Mar 2008 Zobacz profil autora
Souler



Dołączył: 10 Mar 2008
Posty: 2577
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Goleniów

Post
No, ładnie się zapowiada, rób dalej. Póki co nie oceniam.
Wto 19:38, 25 Mar 2008 Zobacz profil autora
DragonShadow



Dołączył: 13 Lis 2007
Posty: 336
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Białego Lasu

Post
Bardzo fajne jest twoje FF.Jest ciekawe i zapowiada się niezła akcja.Miło się to czyta ,niż jakąś książkę,które nie interesuje ,lecz jest się zmuszanym do czytania.Jaszcze nie wiem jak ocenić,więc czekam na następną cześć,ale powiem/napiszę ,że za ten pierwszy rozdział dała bym bardzo dobrą ocenę Bardzo wesoły.
Cytat:
Ba kilka godzin temu walczył ramię w ramie z żeńską przedstawicielką tej nacji, która wyglądała zgoła normalniej. Tenir przez chwilę skierował swe myśli w kierunku Toa która przedstawiła mu się jako Mroczny Smok. Prawdopodobnie była już martwa. Upadła nieprzytomna tuż przed gromadą bojowych Rahi znanych jako Lodowe Żmije. Tenir nie sadził, że pozostawiły by ją tam nietkniętą gdyż gady te żywiły się padliną, a przecież mogły wziąć ją za jednego z poległych

Ciekawe czy jeszcze z cudem ona żyje.Pewnie nie.Ciekawe kto to mógł być,no bo żeby przedstawiła się jako Mroczny Smok i była Toa Cienia Mrugnięcie.
Śro 14:33, 26 Mar 2008 Zobacz profil autora
ARES PRIME



Dołączył: 06 Maj 2006
Posty: 2291
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zabytek zwany Sandomierzem

Post
Bardzo ładnie się zapowiada. Nie oceniam bo narazie to za mało.
Mam nadzieję że będzesz to kontynuuował.
Czw 5:56, 27 Mar 2008 Zobacz profil autora
Karmazynowy Król
Dawny Moderator


Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 1546
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

Post
Zawiodłem się na was. Kurcze tak mało komentarzy? To dla kogo ja to piszę?

W każdym razie jest nowa cześć. I teraz chcę widzieć więcej komentarzy Mrugnięcie.

~Tenir

Czw 11:50, 27 Mar 2008 Zobacz profil autora
Zakhai
Dawny Moderator


Dołączył: 11 Gru 2005
Posty: 2000
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Legnica\Wrocław

Post
Tenir napisał:
Zawiodłem się na was. Kurcze tak mało komentarzy? To dla kogo ja to piszę?

W każdym razie jest nowa cześć. I teraz chcę widzieć więcej komentarzy Mrugnięcie.

~Tenir


Syndrom N2... wyjdziesz z tego xD
Nawet ładnie, czekam na więcej ;P
Czw 11:53, 27 Mar 2008 Zobacz profil autora
Souler



Dołączył: 10 Mar 2008
Posty: 2577
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Goleniów

Post
No, drugi rozdział jest jeszcze lepszy. Daję 8/10. I, na początkju drugiego rozdziału zrobiłeś błąd ortograficzny- napisane jest "mór".
Czw 13:43, 27 Mar 2008 Zobacz profil autora
Illidan



Dołączył: 25 Lut 2006
Posty: 1336
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: (utajnione)

Post
Opowiadanie ciekawe, trochę przypomina mi pewną książke. ~~
Rahi Lodowe Żmije. xD
Imie Toa cienia, Dragona. Przypomina bardzo Garona.

FF'ów w ogóle nie czytam ale teraz dałeś więc przeglądnąłem.
Czw 14:01, 27 Mar 2008 Zobacz profil autora
Karmazynowy Król
Dawny Moderator


Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 1546
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

Post
Hmy... Nie wiem jaką książkę może Ci przypominać mój styl pisania, ale nie starałem się na żadnej wzorować Wesoły. Może faktycznie zbyt wiele razy je wszystkie czytałem Wesoły.

Lodowe Żmije to tylko nazwa, i nic więcej z Lodowymi Żmijami o których myślisz ich nie łączy, w moim FF'ie to rahi przypominające węże, duże, białe i pokryte łuską Wesoły.

A Dragona czy tam Mroczny Smok to nasza DragonShadow. Gdzieś chyba pisała, że tak zdrobniale brzmi jej nick Wesoły.

Błędów faktycznie trochę jest, ale nie mam za bardzo czasu na ich sprawdzanie.

Dzięki za komentarze Wesoły. Myślę, że uda mi się jutro albo pojutrze wrzucić następną część.

~Tenir

Czw 14:12, 27 Mar 2008 Zobacz profil autora
ARES PRIME



Dołączył: 06 Maj 2006
Posty: 2291
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zabytek zwany Sandomierzem

Post
Tak... akcja powoli nabiera tempa . ifabułka nie zgorsza... czyli 8/10.
Czekam na dalsze rozdziały
Czw 18:49, 27 Mar 2008 Zobacz profil autora
Karmazynowy Król
Dawny Moderator


Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 1546
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

Post
Już dawno mam napisane prawie całe opowiadanie, ale zapomniałem na śmierć o tym temacie Wesoły. Koszmarnie długa przerwa jest więc jak najbardziej uzasadniona. po nowy odcinek zapraszam do pierwszego posta Wesoły.

~Tenir

Wto 14:04, 01 Kwi 2008 Zobacz profil autora
Karmazynowy Król
Dawny Moderator


Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 1546
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

Post
Dzięki za komentarze. Nowej części nie daję bo nikt nie pisze...

~Tenir

Pią 20:36, 11 Kwi 2008 Zobacz profil autora
Karmazynowy Król
Dawny Moderator


Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 1546
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

Post
Powiedźcie mi dlaczego, komentujecie wszystkie FF'y z wyjątkiem mojego, co? Wbijcie chociaż jeden komentarz bo chcę dać nowe części...

~Tenir

Sob 12:46, 19 Kwi 2008 Zobacz profil autora
DD



Dołączył: 23 Gru 2006
Posty: 3797
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się bierze dyfrakcja światła?

Post
Tenir i Piraka...może być taki koment? XD
Nie? To coś jeszcze dopisze xp
Tak więc, potrafisz się rozpisać....pomysłów też ci nie brak, a wykorzystanie takich charakterów jak Piraka, zdecydowanie idzie na plus Mrugnięcie
10/10
Sob 13:48, 19 Kwi 2008 Zobacz profil autora
ARES PRIME



Dołączył: 06 Maj 2006
Posty: 2291
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zabytek zwany Sandomierzem

Post
To się robi zdeczka pogmatfane , ale pisze dalej , bo to ciekawy FF. 8/10
Sob 18:24, 19 Kwi 2008 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Tekst Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin