Forum PFB Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Neo-ranie
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Różne Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Neo-ranie
Autor Wiadomość
Nuparu2
Dawny Administrator


Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 2178
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
Neo-toa... jeszcze nie. Na razie mam zbudowaną maszynę górniczą dla Neo-ran, ale przepadła mi cyfrówka. Zbudowałem ją prawie całą z Nuhvoka, oprócz teg jeszcze: rączki od Whenuy, pazury Nuhvok Va, połowę ciała Bohrok Va i kilka rurek do kabiny. Za jej pomocą Ailakano.. a nie powiem.
EDIT:PIERWSZY ROZDZIAŁ ZAKOŃCZONY. To wstęp, opisujący codziennosć (mniej wiecej) Neoran i odkrycie ZN-N. Niedługo postaram sie skończyć drugi, a razem będą 3, ale długie.


Ostatnio zmieniony przez Nuparu2 dnia Pią 18:02, 02 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz
Pią 13:37, 14 Kwi 2006 Zobacz profil autora
Nuparu2
Dawny Administrator


Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 2178
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
OK... dla was specjalnie staram się zrobić Toa Neo. Trochę tacy sobie są, staram się ulepszyć staffy...
Przez Neo-Nui przewinęło się mnóstwo Toa. Miasto było traktowane jako "przystanek" w czasie wojny Toa/DH, gdzie uzupełniano paliwo w statkach, zapasy i amunicję oraz broń. Wymieniano się też informacjami. Przeważnie zaden nie zostawał dłużej niż trzy dni. Ale dwóch Toa walczyło za Neo-Nui, jako za miasto, w którym żyją tak niezwykli Matoranie(słowa Matoranie nie używa się w Neo-Nui, więc Neoranie nie bardzo go rozumieli), które otrzymało tak wspaniałe dary, więc musi być miastem wybranym Wielkiego Ducha. Ci Toa to:
Onukenus - imię nie jest przypadkowe. Jest zwiastunem Onuy (Onu znaczy ziemia, kenus zwiastun) - przed śmiercia na wysepce wyjawił, ze Wielki Duch zapadnie w sen, i przybędą nowi Toa, wyznaczenio przez niego do uratowania świata. Jest sługą ziemi. Nosi Kanohi Hiratee, Maskę Furii - działa na dwa sposoby, albo wprowadza wrogów w szał, i zaczynaja wlaczyć ze sobą, albo wprowadza w furię smaego Toa, zwiększajac jego siłę, zręczność, ale zmniejsza jego trzeźwość umysłu i koncentrację. Maska przypomina kształtem Great Ruru. Jego bronią był dawniej świder, potem dwa wykonane przez Neoran wiertła, które następnie otrzymał Whenua. W przeciwieństwie do innych Toa Ziemi, nie ma wrodzonej cierpliwości ani nie zastanawia się nad przeszłością.
Lakoota - wymawia się: "oo", a nie "u". Toa Kamienia. To on odnosił największe sukcesy w walce z DH. Bardzo silny i - co jest niecodzienne u Toa Kamienia - szybki, nie musi nawet nosić Kakamy. Jego Kanohi, Kaama, to Maska Atomowa - potrafi kontrolować cząsteczki, zmieniając je w co zechce, oczywiście, jeśli są podobne do siebie (np może zmienić grafit w diament, ale żelaza nie zmieni w plastik), moze też kontrolować promieniowanie (i dzięki temu np. może oślepić wzrok X-Ray Avaka, zakłócajac wysyłane promienie). Zawsze nosił fiolkę z uranem-248 o masie podkrytycznej na szyi - gdy Visoraki i DH przeważały siłami na wyspie, tak małej, że zajmowała ją w całości Piramida Visoraków - kamienna budowla, gdzie składały jaja - zmienił uran w pluton - masa wyniosła poziom krytyczny i wybuch zabił wszystkich wokół - Lakootę, Onukenusa, kilkunastu DH i około 12.000 Visoraków. Hordy nigdy nie odzyskały świetności. Jego bronią jest obosieczny topór i nakładki na stopy, dokładnie te same, które otrzymał Pohatu Nuva.
Istniał też trzeci Toa, znany z tego samego rodzaju, ale nigdy nie odwiedził Neo-Nui:
Blazero - jego prawdziwe imię jest straszni długie, więc przyjaciele nazywaja go "Blazero". Był Toa Ognia. Miał zamiar odnaleźć swoich przyjaciół na Neo-Nui, ale po drodze natrafił na Bazę DH. Hakann, w dowód wierności TSO, musiał go zabić. Śledził go aż do granic Neo-Nui, i wówczas zaatakował. TSO, będąc pod wrażeniem jego okrucieństwa (rozszarpał mu klatkę piersiową pazurami u nóg i zrzucił do głębokiej jaskini, aby się wykrwawił), pozwolił mu zabrać dla siebie broń Blazero - miotacz lawy, ten sam, który teraz nosi. Gdy trafił do Karzahni, władca powiedział mu, że jest skory oddać go w ręce Artahki, ale niech wyjawi moc swojej Kanohi. Była to Kanohi Zręczności. Karzahniemu spodobał się ten pomysł, stworzył jej własną wersję i pozwolił Blazero odejść. Później, maskę tę otrzymał Jaller.

Toa pochodzą z Wielkiego Kontynentu, a dokładnie - z dawnych okolic Voya Nui. To dlatego górna część ich ciała przypomina Voyarańską.

Nuparu w czasie swych licznych wypraw spotkał ich na oceanie. Niestety, gdy wracał, z powodu wypadku (upadek z klifu do wody) utracił to wspomnienie, tak jak inne. Jednak pozostała mu książka z notkami, a w niej szkic Toa. Dlatego Vahki mają takie same nogi, co Toa.

W historii będą wspomnieni tylko w jednym miejscu - gdy w czasie poszukiwań, Ailakano spyta, czy miejsce, do którego chcą wejść, nie jest napromieniowane, Demeten odpowie, że Toa Lakoota je oczyścił swoją Kanohi.
Czw 17:46, 01 Cze 2006 Zobacz profil autora
Nuparu2
Dawny Administrator


Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 2178
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
Kurde, mam problem... skończyłem pisać Neo-Nui, ale ma 67 stron A5 i nie mogę wysłać... Zmieszany
Czw 21:23, 06 Lip 2006 Zobacz profil autora
Grievous
Dawny Moderator


Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 2194
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

Post
więc podziel na części jak nie mozesz dać całego...
Czw 22:59, 06 Lip 2006 Zobacz profil autora
Illidan



Dołączył: 25 Lut 2006
Posty: 1336
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: (utajnione)

Post
Tez prawda a ci Neoranie spoko sa Wesoły fajnie sie ich buduje i wogule takie malutkie ^^
Pią 6:45, 07 Lip 2006 Zobacz profil autora
Nuparu2
Dawny Administrator


Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 2178
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
Do potężnej mgły zbliżała się mała, metalowa łódka. Siedziały w niej dwie postacie. Miały bardzo długie ręce, małe ciała i spore nogi. Na twarzach mieli maski.
-Jak sądzisz, ile tym razem Virenas da nam za to srebro? – spytał jeden z nich, siedzący na końcu.
-Chyba sporo. Obiecał podzielić się po równo... jesteśmy.
Przepłynęli przez mgłę i zobaczyli potężną wyspę, pokrytą w całości srebrno-białymi, potężnymi budynkami, długimi ulicami i latającymi statkami.
-Nareszcie. Neo-Nui.
W tym momencie ich uwagę zwrócił plusk, kilka metrów na lewo. Spojrzeli i zobaczyli, że coś się unosi na wodzie. Gdy podpłynęli bliżej, odkryli, że... to inny Neoran.
-Wygląda słabo. Wciągnijmy go!
Obejrzeli go dokładnie. Miał maskę częściowo pokrytą rdzą, ale poza tym wyglądał dobrze. Tylko coś dziwnego działo się z jego tylną częścią głowy.
-Jest przezroczysta. I jest... och!
Neoranie szybko się odsunęli; jeden popchnął worek, z którego wysypało się na pokład trochę srebra.
-Musimy go zabrać do szpitala. Szybko.
Tymczasem w jednym z 6 miast, Onu-Neo, wstawał właśnie nowy dzień, a Neoranie zdążali do pracy...
Ale nie Virenas.
Nie, on spał ciągle, ponieważ był optymistycznie nastawiony do życia i nie martwił się, co będzie dalej. Tak więc leżał sobie na łóżku, i nie zauważył dwóch postaci skradających się ku niemu. Obrócił się przez sen na plecy. Wtedy obudził go szmer. Otworzył oczy i... tuż nad nim wisiał inny Neoran. A właściwie Neoranka
-Aaaaaaargh! Boggara, złaź! – krzyknął, spadając. Roześmiana Neoranka zeskoczyła i uklęknęła przy nim. Drugi Neoran śmiał się tuż obok. Wszyscy byli zbudowani tak samo, tylko Neoranka miała niebieskie nogi a Neoran brązowe, nosili zaś Kanohi Kakama i Akaku.
-Czołem, Virenas! Jak leci?
-Na razie to ja lecę. Prosto w dół – odburknął i podszedł do okna. W szybie zobaczył swoje odbicie: czarną maskę Pakari. Zmienił ustawienie z odbicia lustrzanego na przejrzyste. Na zewnątrz słońce odbijało się w potężnych budynkach, wysokich nawet na 600 metrów. W dole połyskiwały ulice i domy. Virenas zerknął na zegarek, ale nie działał.
-Którą mamy godzinę? – spytał powstrzymując ziewnięcie.
-Wpół do ósmej rano – powiedziała Boggara.
-Tak wcześnie? Zabiję was – odparł Virenas spokojnie, co wywołało salwę śmiechu. – Co mamy dzisiaj?
-Trening z Ailakano – przypomniała mu Boggara.
-Znooowu skakanie po budynkach? – westchnął Demeten. – Nie żebym się bał, ale nic nie rozumiem z tego co on do nas mówi. Ciągle to gadki o umyśle...
-Ale to że tego nie rozumiesz, nie znaczy, że to rzeczy bez wartości – powiedziała Boggara i wykonała kilka tanecznych kroków – Oczyścić umysł... oczyścić umysł...
-Jak tak dalej będziesz czyścić, nic tam nie będzie – zażartował Demeten i wyskoczył na zewnątrz. Virenas i Boggara szybko za nim podążyli. Wskoczyli w pierwszy statek do miasta Le Neo, w którym żył Ailakano i podryfowali w kierunku wysokich wież. W końcu dotarli do bardzo wysokiego budynku, na skraju miasta. Weszli po schodach i spotkali Ailakano, z zieloną Kanohi Matatu. Dłonie trzymał za plecami. Odwrócił się do nich i uśmiechnął się.
-Hejka. Zamierzamy sobie dzisiaj poskakać, czy poćwiczyc akrobacje?
-Skoki – powiedzieli jednocześnie Virenas i Boggara.
-Dobra, ale najpierw wam coś pokażę – wyciągnął mały, ręczny komputer i otworzył plik graficzny. Zobaczyli jak dwaj strażnicy – Rahkshi z szarymi krążkami wielkości kapsla z zielonym i czerwonym światełkiem na karkach – niosą na noszach Neorana z przezroczystą głową.
-Znalezli go wracający z wysepki Neoranie. Włamałem się do komputera szpitalnego i przejrzałem dane – tak szczerze, nie było to trudne. Znalazłem taki dokument...
Jednak w tym momencie klapa w dachu otworzyła się i weszli dwaj inni Neoranie: biały Kopakenus, w Kanohi Mahiki i czerwony Naakate w Kanohi Hau.
-Czołem. Wybaczcie, za spóźnienie, ale próbowali nas dopaść. Co tam masz, Ailakano?
-Jak mówiłem, znaleziono nieprzytomnego Neorana. Pewnie wiedział za dużo. W komputerze szpitala znalazłem to:
Ogólne wyczerpanie organizmu. Uszkodzenie tkanki mięsniowej i pancerzowej lewej ręki. Nieznanego typu uszkodzenie czaszki. Usunięcie Kraata z wnętrza czaszki.
-Czego usunięcie?! – zapytali wszyscy krzykiem.
-Kraata. W jakiś sposób, nie wiem w jaki ani po co, w jego głowie znalazła się Kraata.
-Albo ktoś je tam umieścił – zauważył Virenas.
-Tylko po co? Mówiłem, że nie wiadomo, dlaczego Kraata zainfekowało jego mózg.
-Mam pewną teorię. Ale nie czas na to. Tylko na trening.
-Racja. Dziś zamierzam dać wam wyzwanie – wskazał budynek przed nimi. – Wspinaczka po budynku Zarządu Głównego Straży Neo-Nui. Wiem, że jak nas złapią, będzie kłopot, ale to świetny trening. Idziecie na to?
-Jasne! – odparli chórem.
-No to skaczemy i zaczynamy – wziął rozbieg i przeskoczył z dachu budynku na ścianę ZGSNN. Inni poszli w jego ślady i po chwili ekipa sześciu Neoran wspinała się na ścianę wysokiego budynku. Po minucie dotarli na sam szczyt – pierwsi byli Ailakano i Virenas, ostatni Kopakenus, który nadawał się raczej do myślenia i skoków niż wspinaczki. Stali na krawędzi, podziwiając widoki.
-Taa... nasze miasto wciąż się rozwija – powiedział Naakate, patrząc z dumą na Ta-Neo.
-To dobrze – odparł Virenas, myślami będący gdzie indziej. Patrzał na Onu-Neo; rabunkowa gospodarka środowiska wciąż przeżerała miasto, dosłownie. Panowała gorączka srebra, najcenniejszego wówczas metalu na planecie, a w pobliżu odkryto jego śladowe ilości. Codziennie setki górników-amatorów, nie tylko z Onu-Neo, ale z całego miasta, ciągnęły aby kopać w potężnych kopalniach, co doprowadzało do tego, że właściwie Onu-Neo było całym miastem; tunele ciągnęły się pod całym Neo-Nui. W wielu miejscach dochodziło do zawaleń i upadków budynków. Neoranie stracili szacunek jaki żywili do Onu-Neoran po stworzeniu reaktora termojądrowego, niewyczerpalnego źródła energii miasta. Zresztą sam reaktor szybko został zamknięty, gdyż nie było odpowiednio dużo zakładów, produkujących dwa niezbędne do reakcji izotopy wodoru, deuter i tryt. Onu-Neo było poważnie zagrożone. W dodatku Virenasa niepokoiła stara legenda. Mówiła, że w Onu-Neo rozegra się bitwa, która zadecyduje o losie Neo-Nui, i że ktoś musi umrzeć, aby inni żyli. Tak więc zastanawiał się kim jest ów „ktoś”.
Z zadumy wyrwał go głęboki huk. Ktoś szybko wbiegał po schodach, najwyraźniej w niezbyt dobrych względem nich zamiarach.
-Znowu te Rahkshi – mruknął Demeten. W Neo-Nui funkcję policji pełniły Rahi i Rahkshi z chipami, kontrolującymi wolną wolę tych stworzeń. Nie podobało mu się to. Podobnie jak Ailakano kochał Rahi i nienawidził gdy ktoś je wykorzystywał.
-Lepiej się uzbroić – powiedział Virenas. Boggara potwierdziła to: „Racja”.
Stanęli w półkolu, twarzami do klapy i wykonali taki sam ruch prawymi dłońmi, jakby uderzali o niewidzialny stół. W ich dłoniach pojawiły się przedmioty: u Virenasa, Boggary, Ailakano i Naakate kostury z różnego koloru kryształami, u Demetena jasnobrązowy młot, a u Kopakenusa – szara kusza.
-Kopakenus, sprawdź kto idzie – powiedział Virenas. Biały Neoran strzelił jasnoniebieską strzałą energii w podłoże, które nagle zrobiło się półprzezroczyste, a leżące na nim gniazdo os wpadło do środka.
-Dwa Rahkshi. Jeden ma moc widzenia w podczerwieni... czego się gapisz? – warknął, gdy stwór skierował na nich wzrok, a Kopakenus potraktował go białą strzałą, która go zamroziła - ...a drugi... nie jestem pewny, ale chyba energii. Jeśli tu wpadnie, mamy kłopot.
-Dlaczego wciąż nas gonią? Przecież nie robimy nic złego – powiedziała rozżalona Boggara.
-Poruszamy się po budynkach, które oni mają chronić. Myślą, że stanowimy zagrożenie – odparł Virenas.
Klapa otworzyła się z hukiem i wpadły dwa Rahkshi, jeden żółto-czarny, strzepujący lód z ramion, a drugi czarny, o imieniu Vorahk. Virenas natychmiast zareagował: z jego berła wystrzelił czarno-purpurowy promień światła, uderzając prosto w Vorahka. Choć jego mocą było pochłanianie energii, nie zdążył zareagować – został zepchnięty z dachu. Jego towarzysz nie wiedział, co robić; mógł jedynie obserwować, jak Vorahk leci w dół i roztrzaskuje się o chodnik, z którego i tak nikt nie korzystał. Gdy go znajdą, zostaną tylko kości i pancerz. Nie zdążył zareagować, gdy nagle otoczył go potworny żar: Kryształ Ciepła Naakate uwolnił dawkę ciepła gromadzoną przez kilka tygodni. Na skórze pod pancerzem Rahkshi pojawiły się wrzody i był zmuszony uciec czym prędzej. Naakate opuścił broń.
-Lepiej się stąd wynosić. Nie wiem co jeszcze mają w zanadrzu.
Szybko zeszli po ścianie, używając przy okazji liny, znalezionej przez Ailakano. Przebiegli przez kilka ulic, lecz wciąż mieli na karku patrole Rahkshi i Rahi. W pewnym momencie Ailakano krzyknął: „Tutaj” i wbiegli w zaułek. Virenas natychmiast otoczył ich warstwą nieprzeniknionej ciemności ze swego Kryształu Światła. Rahkshi minęły ich, a oni wybiegli i ruszyli do głównej bazy transportowej. Roześmiani po swej przygodzie, wrócili do domów.
-Dobranoc, Virenas – rzekła Boggara, wychodząc ze statku.
-Dobranoc – odparł. Został jako jedyny na pokładzie, więc zdecydował się na pieszy spacer. Gdy wrócił do domu, w skrzynce przeznaczonej na paczki i wiadomości zastał mały worek. Otworzył go w środku i wysypał na blat stołu kilka srebrnych grudek, tych samych które przewozili Neoranie z wyspy. Była też karteczka: Wybacz opóźnienie. Znaleźliśmy rannego. Virenas zrozumiał i zmiąwszy karteczkę, wrzucił ją do kosza, po czym na komputerze wpisał: Prześlij do robotników połowę wartości srebra. Potem obrócił się ku ekranowi z wiadomościami. Kolejny budynek zawalony. Oskarżenia padają na górników – głosił nagłówek strony. Pod nim był wyswietlany aktualny film z miejsca wydarzenia. Virenas westchnął. Kiedy oni się nauczą?
Następnego dnia wstał bardzo wcześnie. Ailakano chciał im pokazać nowy model broni, która wysyłając promienie ciepła, ogłusza wrogów. Z przyzwyczajenia otworzył skrzynkę, w której trzymał przesyłki, choć dawno nic nie otryzmał. Zatem ogromne było jego zdziwienie, gdy zobaczył wewnątrz małą paczuszkę z papieru. Z niej, po rozerwaniu, wypadła mała, metalowa tabliczka. Widniały na niej znaki, wypalone ogniem. Napisane na niej było:
Obserwuję cie od dawna i jestem pod wrażeniem twoich zdolności. Chciałbym, abyś zdobył coś dla mnie. To nie jest nic nielegalnego, nie obawiaj się. W Wielkiej Kopalnii i Hucie Onu-Neo kryje się Bursztyn. Odnajdź go i przynieś na dach budynku ZGSNN.
Informacja była zbyt tajemnicza, aby ją zignorować. Włożył płytkę do nieodzownej torby i ruszył ponownie ku budynkom wokół ZGSNN, gdzie zawsze się spotykali. Gdy wszedł na górę wszyscy już byli – rzecz nader niecodzienna.
-Muszę wam o czymś powiedzieć – rzekł.
-My tobie też! – powiedzieli chórem.
-Dostaliśmy takie dziwne tabliczki. Na każdej jest prośba o zdobycie jakiegoś minerału. Ty też taką masz?
-Tak. Mam zdobyc bursztyn. A wy?
-Boggara topaz, Ailakano szmaragd, Demeten siarkę, Kopakenus kryształ górski a Naakate rubin.
-Dziwią mnie kryształy Demetena i Kopakenusa – powiedział Ailakano. – Wszystkie inne to kamienie szlachetne.
-„Myślicie, że co moc trzyma, szlachetnym musi być? Zaprawdę, w błędzie jesteście” –zacytował Naakate; wiele czytał. – Znalazłem w Bibliotece Neo-Nui informację (wyjął mały panel, na którym znajdowały się litery):
Oto każdemu z elementów, Mata Nui przydzielił minerał. Ziemi bursztyn, symbol męstwa i siły, oraz długowieczności. Wodzie topaz, synonim czystości, niewinności, uczciwości. Powietrzu szmaragd, symbolizjący lekkość, świadomość i spryt. Kamieniowi siarkę, bedącą znakiem ciężkiej i uczciwej pracy. Lodowi kwarc, oznaka mądrości i lojalności. Ogniowi rubin, symbol odporności i wytrwałości.
-Wszystko się zgadza. Każda cecha to synonim jednego z gatunków Neoran. Natomiast zastanawia mnie, kto i dlaczego chce je mieć?
Wszyscy zamilkli. Po chwili jednak Virenas uśmiechnął się:
-Czy ma złe czy dobre zamiary, sprawy nie można zostawić w tym stanie. Jeśli chce pomóc Neoranom, oddamy mu kryształy. Jeśli nie, obronimy je przed nim.
Stanął pośrodku koła Neoran.
-To może być świetny trening... i przygoda. Co wy na to?
-Jestem z tobą, niezależnie od innych – powiedział Naakate.
-Wszyscy pójdziemy w tę podróż. Niezależnie od finału – zakończyła Boggara.
-Dobrze. Podzielmy się na trzy grupy, po dwóch – Boggara zerknęła na niego z ironią. – Po dwoje – poprawił. – Ja i Boggara, Ailakano i Demeten, Naakate i Kopakenus. Udajemy się do swoich Neo, odnajdujemy kryształy, idziemy do drugiego Neo. Spotykamy się tutaj. Mamy ponad dziesięć godzin na każdą akcję. Poradzimy sobie.
Wyruszli zatem, aby odnaleźć wszystkie skarby.
Pierwsza grupa, Virenas i Boggara, udała się do Onu-Neo, aby poszukać bursztynu w Wielkiej Kopalni i Hucie. Był to kompleks tuneli i hut, gdzie przetapiano potrzebne surowce.
Jednak tuż obok istniał całkiem inny świat. Była to kraina hałd i wysypisk, gdzie panoszyły się swobodnie Rahkshi o laserowym wzroku lub mocy krzyku (emitowały fale dźwiękowe o ogromnej częstotliwości – wystarczały, aby zabić Neorana). Znajdowała się tam też spalarnia odpadów, co sprawiało, ze był to jeden z najtoksyczniejszych obszarów miasta. Były też zniszczone zakłady, gdzie produkowano paliwo do reaktora – zamknięto je całkiem dawno i już zdążyły zniszczeć.
-Jak sądzisz, gdzie zaczniemy szukać? – spytała Boggara.
Virenas rozejrzał się.
-Wiem, że pod tymi hałdami są jaskinie i tunele, ale nie wiem, gdzie może być wejście. Najpierw sprawdzimy w budynku.
Otworzył ostrożnie skrzypiące drzwi i zajrzał do środka. Była tam duża hala, z dużym oknem (w którym większosć szybek była zbita) i urządzeniami, tak zardzewiałymi, że nie dało się poznać, do czego służyły. Pośrodku stał duży spychacz, służący do uprzątnięcia gruzów, ale robotnicy uciekli. Poruszali się ostrożnie: nie wiadomo było, co może być promieniotwórcze, a co nie. Licznik Virenasa milczał, ale mógł się mylić. Szczególnie niebezpieczny był pierwiastek, nazywany Protont – mieszanina protodermis i strontu-90, oszadzająca się w kościach. Neoranie, którzy się z nim zetknęli, po śmierci mieli całkiem puste kości.
-Dziwaczne miejsce, żeby ukryć taki cenny kamień – powiedziała Boggara.
-Po pierwsze: bursztyn to nie kamień, tylko żywica. Po drugie, to miejsce jest praktycznie nieodwiedzane. Nikt tu nie wtyka nosa, nawet Neoranie, mierzący promieniowanie. No i w dodatku te Rahkshi... kto by tutaj chciał wejsć.
Rozejrzał się uważnie i zauważył windę na końcu korytarza. Częściowo była wsunięta w podłogę.
-Jedziemy na dół. Tylko szybko, zanim się rozmyślę.
Zjeżdżali na dół mniej wiecej pół minuty, choć wydawało się że więcej, ze względu na to, iż zepsuły się światła. W dodatku kabina niemiłosiernie skrzypiała i obawiali się, że hałas kogoś ściągnie. Jednak, gdy dojechali na dół, wszystkie żywe istoty pochowały się w jamach i norkach. Stali w bardzo dużej hali produkcyjnej, z jedną, ale dużą maszyną, służącą do wytopu prętów trytowych i deuterowych (izotopy wlewano z sali na górze przez rurę, a z maszyny wyjeżdżały gotowe produkty). Tkwiły tam tez palety, przykryte częściowo płachtami, a wszystko było pokryte rdzą i takiż zapach unosił się wokół. Virenas obejrzał wszytskie maszyny dokładnie, aż coś go zainteresowało przy wajchach.
-Oho – mruknął i wyciągnął wajchę, służącą do włączania maszynerii. Na szczycie tkwiła owalna rzecz z plastiku.
W tym momencie laserowy promień śmignął mu koło ucha. Obrócili się i zobaczyli dwa Rahkshi, jednego czerwono-żółtego – to on wystrzelił wiązkę – i drugiego, całkiem fioletowego. Przyłożył on dłonie do twarzy i wyemitował potężną falę dźwięku, która o włos minęła Boggarę i rozbiła stalowy słup za nią. Rzucili się do ucieczki, osłaniani przez ciemnofioletowe światło z laski Virenasa. Nagle, jedna z wiązek roztopiła kładkę pod ich stopami i wpadli prosto do dużego zbiornika, o okrągłych ścianach. Rahkshi obejrzał ich dokładnie i wystrzelił w kierunku zaworu bezpieczeństwa. Z pękniętego przewodu zaczęła się wydobywać woda chłodząca. Neoranie pojęli, że nie mieli dużo czasu.
-Boggara, jak daleko jesteśmy od najbliższego zbiornika wodnego? – zapytał Virenas. W tym momencie woda sięgała im do kostek.
Kryształ w berle Boggary zaświecił się.
-Dwieście metrów stąd jest zbiornik rezerwowy, a pięćdziesiąt metrów dalej jest już ocean.
-Słuchaj. Rozwalę pokrywę i wypłyniemy. Musisz mnie prowadzić, nie znam tego tunelu.
-Rozumiem. Poczekaj, aż poziom wody będzie dostateczny, może uda nam się wypłynąć razem z nią.
Virenas sprawdził, czy pokrywy nie da się otworzyć ręcznie, ale była zaspawana na amen. Gdy poziom wody osiagnął dwa metry...
-Teraz! – krzyknęła Boggara i razem zanurzyli się. Boggara chwyciła Virenasa za ramię, a potem on odstrzelił pokrywę. Woda, prawem naczyń połączonych, natychmiast zaczęła wypływać z dużą siłą, ciągnąc za sobą Neoran. Virenas zdążył tylko uchwycić wzrokiem, jak jeden z Rahkshi ponownie wysyła falę dźwiękową, ale ominęła ich. Poruszali się bardzo szybko, dopóki woda nie wpadła do bardzo dużego, odkrytego zbiornika, a w chwilę potem do oceanu. Obejrzeli się, ale nikt nie zwrócił uwagi na Neoran.
-Dobra robota – powiedział Virenas. – Teraz możemy udać się do Ga-Neo, i znajdziemy topaz. Masz jakąś ideę, gdzie by mogła być?
-Zobaczymy. Mam kilka pomysłów, ale Wielką Szkołę chyba możemy wykluczyć. Za dużo świadków.
Virenas wyjął z małego, szarawego plecaczka ową część, którą wyrwał w hali. Pod wpływem wody plastik spłynął i ukazał kryształ: miodowozłoty bursztyn, wielkości ludzkiej pięści, z wygrawerowanym (literami Neoran, oczywiście): ONU – ten prefiks oznacza ziemię. Wyszli na brzeg i załapali się na statek powietrzny, udający się akurat do Ga-Neo – Boggara uprzednio usunęła z nich wodę, aby nie budzić podejrzeń.
W mieście Wody jak zwykle panowała cisza, przerywana jedynie śpiewem ptaków; nie szumiały tu nawet drzewa. Zanim zaczęli poszukiwania, nie mogli się oprzeć, aby nie odwiedzić parku i wspaniałych, marmurowych budowli przy fontannach. Przy okazji rozmyślali, gdzie można ukryć topaz.
-Podejrzewam, ze może być w Wieży Astronomicznej, gdzie przeprowadza się obserwacje gwiazd. Skoro ukrywają kryształy w zwykłych przedmiotach, to pewnie może być w którymś z teleskopów.
Virenas przytaknął i poszli do Wieży. Była to duża, marmurowa kontrukcja, całkiem biała. Na dole stała podstawa, podobna w stylu do greckiej, gdzie między kolumnami posadzono niskie drzewka o kształcie stożka, a powyżej stumetrowa „wieża właściwa”, jak określali ją projektanci. Na samym szczycie, przed blankami stały typowe, złote teleskopy do obserwacji nieba, zarówno w dzień, jak i w nocy. Weszli łatwo, bo wieża była obiektem publicznym. Wspięcie się na szczyt zajęło jednak znacznie więcej czasu – na górę prowadziły jedynie schody, a piętra były wąskie i ciasne. Gdy podnieśli klapę w podłodze (i wciagnęli się swoimi obolałymi nogami na górę), ujrzeli granitową posadzkę i teleskopy, przy kazdym z otworów w blance. Uważnie obejrzeli każdy z nich.
-Jest! – zawołała Boggara, wyciagając z jednego z teleskopów taki sam czarny pakiet, co Virenas wydobył w hali.
Wtedy wieżą trząsnęła seria trzech wybuchów. Szybko spojrzeli na dół: stały tam dwa Rahkshi, jeden całkiem czarny, drugi jasnoniebieski – Rahkshi Rozpadu Cząsteczek, potrafiący tworzyć miniaturowe eksplozje jądrowe, ale bez emisji promieniowania. Próbował przewrócić wieżę. Neoranie chcieli się cofnąć, ale kolejny wybuch wyrzucił ich za blankę. Zaczęli spadać w dół.
-Zginiemy! – krzyknęła Boggara.
-Nie!... Spróbuję tego – powiedział Virenas, bardziej do siebie, łapiąc Boggarę za rękę i kierując kryształ swojego berła do tyłu. Z wnętrza wystrzeliła kolejna struga światła, działająca jak napęd odrzutowy – unieśli się i odlecieli. Jednak Rahkshi nie zamierzały dać za wygraną. Szybko zaczęły ich ścigać. Boggara celowała w nich strumieniami wody, a Virenas starał się kierować. W pewnym momencie dostrzegł, że przed nimi leci bardzo duży statek.
-Trzymaj się! – krzyknął i... puścił Boggarę. Ona przeleciała tuż pod kadłubem, a Virenas nad nim – natomiast Rahkhsi zderzyły się ze statkiem i rozgniotło je jak muchy. Virenas ponownie złapał Boggarę.
-Jeśli jeszcze raz to zrobisz, zabiję cię twoją własną mocą! – krzyknęła ze złością, kierując ku niemu swoje berło.
-Nie czas na to – odparł. – Strumień robi się coraz słabszy – obejrzał się do tyłu. – Musimy stanąć.
W tym momencie berło wygasło. Runęli w dół jak skały – na szczęście, dokładnie na nastepny pojazd.
-Wiuf! – gwizdnął Virenas. – Takiego farta dawno nie miałem.
Zerknął na jej topaz.
-Możesz to oczyscić?
Boggara oblała tworzywo strumieniem wody, które spłynęło i ukazało przezroczystoniebieski kryształ, dokładnie w takim samym kształcie co Virenasa, z wygrawerowanym GA. Jednak kłopoty nie skończyły się tylko na tym. Ktoś śledził ich od samego początku.
Komputerek, wielkości karty kredytowej, umieszczony na ręce Virenasa zaterkotał. Ktoś przesłał wiadomość.
-Mam wiadomość od Teha z ZGSNN. Ściga nas Marou.
Boggara przeraziła się. Marou był Neoranem z uszkodzeniem genetycznym. Potrafił kontrolować przyrost swojej tkanki kostnej i dowolnie ją modelować, czyli prościej mówiąc – wytwarzać na swojej skórze i pancerzu kostne wyrostki dla ochrony i tworzyć kostną broń białą. Słynął z zamiłowania do polowań, a jego ofiary – najczęściej Neoranie – raczej nie miały już przyjemności zobaczyć światła dziennego.
Wtem usłyszeli śmiech i głos:
-No, no, no... – gdzieś z przodu. A potem z boku: - Przypatrzmy się...
Na dach pojazdu wskoczył Neoran. W przeciwieństwie do innych, był biało-szary, nosił szarawą Hau i miał różowe oczy. Z jego nadgarstków wyleciały dwa sztylety z kości, które zręcznie złapał. Na jego plecach i rękach pojawiły się kostne kolce.
-Słyszałem o was. Podobno macie coś cennego – uśmiechnął się paskudnie. – Jeśli mi to oddacie, to może puszczę was wolno.
-Nic nie dostaniesz. Zresztą, „może” jest szerokie i głębokie – Virenas doskoczył do niego i zaatakował z dużą zręcznością. Zadawał ciosy berłem, a Marou odpierał je sztyletami. Od czasu do czasu odskakiwał na koniec lub początek długiego dachu i atakował go kolcami, wyrzucanymi z palców; Virenas rozbijał je, ruszając berłem jak na paradzie. Nagle coś ogłuszajacego dotarło do niego, nie jako dźwięk, ale jako głos gdzieś wewnątrz czaszki:
-Poddaj się, bo nie masz żadnych szans.
Virenas zerknął na Maroua. Jego oczy rozbłysły różowym blaskiem. Poruszał rękami powolnymi, okrężnymi ruchami. Virenas zrozumiał, że Marou ma zdolności hipnotyczne.
-Poddaj się.
-Nie...
-Poddaj się!
-Nie!
-NA KOLANA!!!
-Argh! Wynoś się... z mojego umysłu! – ryknął Virenas i szarpnął gwałtownie głową. W tym momencie pojazdem również szarpnęło. Virenas przywarł do dachu, wbijając weń berło, natomiast Marou poleciał nad nim i spadł w dół. Uderzenie o dach budynku rozniosło się aż do pojazdu.
Virenas ponownie zerknął na dach. Nie było Boggary.
-Boggara? – spytał cicho. Po walce był wyczerpany.
Ga-Neoranka zręcznie weszła na dach; to ona weszła do szoferki, oszołomiła kierowcę i zatrzymała pojazd.
-Nic ci nie jest? – spytała z obawą.
-Nie... ale hipnoza zdrowym zabiegiem nie jest.
Boggara zachichotała i razem dotarli do najbliższej stacji, gdzie zostawili pojazd i wyruszyli z powrotem na dach ZGSNN.
W tym czasie kolejna para szukała kryształu. Ailakano i Demeten dotarli do Le-Neo, miasta technologii, ale i przyrody: mechaniczne akcenty były wmontowane w naturalne otoczenie. Mechaniczne windy na zewnątrz budynków były otoczone roślinami, a na dole tkwiły ogromne ogrody, z drzewami owocowymi i strumyczkami wody, gdzie Neoranie z całego miasta schodzili pod wieczór, aby odpocząć. Sprawdzili najpierw właśnie w tym parku. Liczyli, że będzie schowany w jakiejś dziupli albo jaskini czy tunelu. Jednak się zawiedli. Następnie udali się do labolatoriów i innych słynnych punktów w Le-Neo. Nic z tego.
-Mam już dosyć – powiedział Ailakano, opadając na ławkę z gałęzi w parku. – Szukamy tego szmaragdu już prawie cztery godziny, i nic! Jak na złość! Naprawdę, nie ma już pomysłu, gdzie to może być – otarł pot z czoła. – I jeszcze ten upał.
Demeten spojrzał w niebo. Do upału był przywyczajony – pochodził z pustynnego miasta, gdzie jest najcieplej, ale rzeczywiście, tego dnia skwar musiał być dla innych nie do wytrzymania.
-Uhm – mruknął, zastanawiając się, gdzie jest kryształ, a potem zerknął na umęczoną twarz towarzysza. – Wiesz, potrzeba ci rozrywki.
Rozejrzał się. Nagle coś przyciągnęło jego uwagę.
-O, zobacz! Dzisiaj są pojedynki kataniarskie.
-Co? – mruknął Ailakano.
-Walki mieczami katana. Możemy tam iść i obejrzeć. W srodku na pewno jest chłodno, a Virenas mówił, że mamy dziesieć godzin.
Ailakano na dźwięk „chłodno” zerwał się na nogi i poszedł wraz z Demetenem do dużej jaskini (szczerze mówiac, to była hala, stylizowana na jaskinię) z wyrytą kataną – mieczem o ukośnym zakończeniu. Wewnątrz kłębiło się kilkaset Neoran, pragnących chłodu i rozrywki. Zajęli miejsca w ostatnim rzędzie.
Na arenę o kształcie sześciokąta wyszło dwóch Neoran. Jeden był czerwony, a drugi zielony. Zielony przepasał się czymś w pasie. Obaj weszli na środek, ukłonili się widowni (aplauz), jeszcze raz skłonili się, tym razem sobie, po czym zaczęli walkę. Ailakano szybko zrozumiał, że to nie jest zwykła walka. Zielony Neoran walił z ogromną siłą, poruszał się dwa razy szybciej niż zwykły mieszkaniec i robił niesamowite uniki – w pewnym momencie stanął jedynie na dwóch palcach i odchylił się do tyłu. Wtedy Ailakano coś zobaczył.
-Szmaragd – szepnął głosno do Demetena, pokazując na jego pas. Pośrodku tkwił duży, zielony kryształ. Zapewne on dawał mu te wszystkie niesamowite zdolności.
-Musimy mu go zabrać.
-Ale jak?
-Zakradniemy się do jego szatni i wyjmiemy. Spoko.
Po walce (oczywiście, wygrał zielony Neoran) szybko wymknęli się tylnym wejściem i dostali się do szatni Neorana. W poblizu nikogo nie było.
-Dobra nasza, biorę go – powiedział Ailakano i wyciagnął rękę po kryształ. W tym momencie między jego palcami wylądowała katana. Zaskoczony, wpatrzył się w nią tak intensywnie, że aż zrobił zeza. Z cienia wyszedł Neoran z zieloną Kanohi Miru, ale nie miał srogiej miny, przeciwnie, usmiechał się dobrodusznie.
-Domyślam się, że przybyłeś po ten kryształ – powiedział, podnosząc pas i podrzucając go do góry. – Ale musisz wiedzieć, ze to była nagroda dla mnie. Jeśli chcesz go zdobyć, musisz mnie pokonać w walce na katany.
Ailakano nie miał innego wyjścia.
-Zgoda – powiedział, podnosząc się, wyjmując katanę ze stolika i podając Neoranowi. – I niech wygra najlepszy.
-Powiedziałbym raczej: njasprytniejszy – poprawił go. – Tu liczy się głównie giętkosć umysłu, trzeba uważnie śledzić przeciwnika.
Ailakano zdumiał się wielce.
-Dlaczego mi to mówisz?
-Bo mam trochę przewagi.
Wyszli na arenę. Tym razem na stadionie nie było nikogo. Wykonali podobny ruch jak pierwsi wojownicy i zaczęli walkę. Szybko Ailakano zrozumiał, że zdobycie kryształu nie będzie łatwe. Neoran wprowadzał ciosy szybko i wprawnie, i już w chwile po rozpoczęciu musiał go zablokować, kierując ostrze w dół.
-Dobrze! – pochwalił go Neoran. – Potrafisz wyczuć mój ruch. Zobaczymy, jak ci pójdzie za chwilę.
Wykonał taneczny obrót i ponownie się zamachnął. Ailakano wyskoczył w powietrze, aby uniknąć ciosu. Kolejna minuta spełzła na wprowadzaniu i blokowaniu ciosów. W pewnym momencie Ailakano nagle coś sobie przypomniał. Na jakimś wykładzie było coś o mowie ciała; obserwując je, można przewidzieć następny ruch. Spojrzał na nogi przeciwnika; po ruchu poznał, że przenosi ciężar ciała na drugą stronę, wiec zaraz zrobi krok w lewo. Ailakano zablokował ruch i pchnął z ogromną siłą. Miecz jednak zgiął się, jedynie wyrzucajac Neorana z ringu. Wstał, uśmiechając się.
-Zapomniałem ci powiedzieć, że walczymy mieczami z brązu, pokrytymi srebrem – powiedział, gdy Ailakano studiował broń. Neoran wyjął szmaragd z paska i oddał Ailakano.
-Doskonały z ciebie partner – powiedział, ściskając mu dłoń. – A tak przy okazji, mam na imię Tirian.
-Ailakano. Cieszę się, że cię spotkałem.
Szmaragd był żarówiasto zielony i miał wygrawerowane LE.
-Chyba nadszedł czas, aby odejść od tego sportu. Ale powiem ci, wcale mnie to nie martwi.
Podziękowali i wyszli na zewnątrz. Upał jeszcze się wzmógł.
-Zobaczysz, Po-Neo, to dopiero będzie upał – powiedział jakby złośliwie Demeten.
Miał rację. W Po-Neo skwar wynosił prawie 50*C. Nie szli po metalowym chodniku, bo parzył w stopy. Demeten wstąpił do znajomego, prowadzącego fermę ptaków Gukko i wyszedł z jajkiem.
-Wiesz, jak jest gorąco?
-Jak?
Demeten strzaskał jajko i wylał zawartość na chodnik. Po kilku chwilach białko się ścięło. Idealne jajko sadzone.
-Tak jest gorąco.
-Masz pojęcie, gdzie można szukać tej siarki? – spytał, starając się nie patrzeć na jajko i ne myśleć, że on też się zaraz tak usmaży. – Jeśli jeszcze nie spłonęła w tym upale.
-Podejrzewam, że jest ukryta w „Zonie Zero”.
Choć Ailakano miał obawy, udali się tam. Zona Zero to obszar katastrofy jądrowej – nuklearna pustynia, gdzie nieznane wcześniej przedsiębiorstwo produkujące paliwo do reaktorów i przetwarzające odpady, niczym nasz rosyjski Majak, zakopywało beczki ze śmieciami wszelkiego gatunku, lecz głównie promieniotwórcze. Wiele lat potem beczki skorodowały, zawartość wyciekła i ogłoszono alarm. W ziemi zakopywano wszystko, co było radioaktywne – pojazdy, drzewa, ubite Rahi, nawet całe budynki. Teren czterech kilometrów kwadratowych został wyjeżdżony buldożerami i koparkami i wyglądał jak krajobraz budowy. Co kilkaset metrów natykano się na wieże kontrolne – w większości zawalone, bo nikomu nie chciało się ich naprawiać. W dodatku niedawno lało i cały grunt rozmiękł. Jeśli chcecie sobie wybrazić, jak to wygląda, weźcie największy pojazd budowlany jaki znajdziecie i parę razy przejedźcie się po dnie wychniętej niedawno rzeki. W końcu zaczęli się zbliżac do jedynej budowli na tym pustkowiu – budynku likwidatorów, gdzie spali ratownicy, kierowcy i lekarze; od kilku lat popadał w ruinę.
-Jesteś pewny, że nie ma promieniowania? – spytał Ailakano.
-Spokojnie. Toa Lakoota usunął je, żeby ratownicy mogli spać spokojnie. Promieniowanie jest już chyba tylko w centrum, czyli tam, gdzie zakopywali beczki.
Weszli do środka. Był to prosty, wzniesiony naprędce budynek o kształcie sześcianu, wykonany z brunatnej cegły. Podłogi były z karton-gipsu, wyłożonego na beton, a okna nie miały szyb, tylko rolety ze sztywnego materiału. Uczucie było przygnębiajace.
-I ktoś tutaj ukrywa skarb, który może zdecydować o tym, czy świat przeżyje, czy upadnie! – wykrzyknął Ailakano.
-Ściśle mówiąc, nie jestem pewny, czy to tutaj.
-A ja tak – powiedział nagle Ailakano. – Widzę sejf.
Podszedł do ściany i już chciał otworzyć szare drzwiczki laserem, gdy nagle się zawahał i odsunął.
-Racja. Ja mam szmaragd – siarka jest twoja.
Demeten sięgnął po młot. Czubek rozjarzył się i wystrzelił strumień pomarańczowej energii. Drzwiczki otworzyły się.
-Zbyt proste, żeby było prawdziwe – powiedział, siegajac do środka po pakunek. Był owinięty w szary papier i przewiązany sznurkiem.
W tym momencie poczuli wstrząsy i usłyszeli głosny huk.
-A nie mówiłem? – mruknął Demeten, wypadając na zewnątrz. Z początku nic nie dostrzegli – lecz po chwili na szczyty zaczęły wyłazić ogromne, czworonożne stworzenia.
-Co to jest? – spytał Demeten, przeraźliwie pewny, że zna odpowiedź.
Stworzenia miały prawie pięć metrów długości i trzy wysokości. Ciała miały masywne, za wyjątkiem samic, które były mniejsze i bardziej wiotkie. Demetenowi przychodziło do głowy pewne skojarzenie.
-Kikanalo-Hordika – szepnął Ailakano. – Rozerwą nas na strzępy.
Kikanalo Hordika były to roślinożerne Rahi Kikanalo, które trafiły na wyspę Visoraków i zostały poddane jadowi. Nie przypominały już poczciwych kanguro-nosorożców, jedyne, co przypominały, to ogromne, drapieżne koty, najpewniej tygrysy, z długą paszczą najeżoną ostrymi, fosforyzującymi od resztek jedzenia zębami. Zbliżały się powoli do Neoran; każdy krok wyzwalał chmurę pyłu spod ich łap. Z paszcz wydobywał się pomruk, podobny do wydawanego przez tygrysy (nie wspominając o okropnym zapachu). Nie jadły już roślin – stały się mięsożerne. A w zdobywaniu ofiar były niezawodne.
Ailakano za pomocą laserów trzymał je na bezpieczną odległość. Jednak, gdy zranił samicę, przekroczył niewidoczna barierę. Kilka największych samców utworzyło półkoło, które wraz ze ścianą stało się śmiertelną pułapką.
-No i co teraz? – spytał Demeten.
Odpowiedź sama nadeszła. Nagle rozległ się ryk, a gdy wszyscy – Hordika i Neoranie – spojrzeli w jego stronę, ujrzeli... szczerze mówiąc, to nie wiedzieli, co widzą. Najprościej opisując, był to Rahkshi, poruszający się na czterech łapach, przy czym przednie były równie długie co tylne i były uzbrojone w pazury, z pancerzem zielonej barwy, o wysokości dziesięciu metrów – brzmi jak przesada, ale istotnie był ogromny. W pysku trzymał jednego z Kikanalo, owijając go wićmi z pyska. Każda zostawiała ciemną pręgę, jak po wypaleniu kwasem.
-Jakiś mutant radiacyjny – powiedział Demeten.
Stworzenie spokojnie pożerało Kikanalo, zupełnie nie przejmując się chaosem pod jego stopami. Kilku hersztów stada ruszyło na niego, atakując pazurami i zębami, jednak witki, tym razem spod pancerza, spokojnie je pacyfikowały.
Neoranie wbiegli do środka. Nagle Demeten otworzył jakąś staroświecką, drewnianą skrzynię.
-O! Ładunki wybuchowe! – powiedział zaskoczony, sięgając do środka. Pełno było tam okrągłych przedmiotów, z dwiema antenkami. Demeten wyjął jedna i podszedł do okna.
-Hm-hm-hm-hmmm – zanucił, kręcąc jedną połową, a drugą trzymając. – Trzy obroty – trzy minuty.
Wyrzucił pocisk przez okno. Liczył na to, że upadając, zainteresuje Rahi, które się nim zajmą. Jednak stało się coś nieoczekiwanego. Otwierając jedną z pokryw w swojej głowie, wielki Rahkshi wyrzucił bombę daleko za pagórki. Albo coś, co na nie wyglądało.
-Ojć! – powiedział Demeten, maksymalnie śledząc teleskopem lot bomby. Wpadła ona do dużego krateru.
-Jasny gwint! Ailakano, w nogi! – ryknął, zrywajac się do biegu. Ailakano tylko spojrzał i zrozumiał, co się dzieje. Bomba wpadła do krateru, gdzie były trzymane odpady radioaktywne. Wybuch spowoduje reakcję łańcuchową.
-Dawaj, dawaj, dawaj! – ponaglał go Demeten. Wybiegajac, nawet nie obejrzeli się na walczące stwory. Zbliżali się do końca strefy. Zostało niecałe 10 sekund. Zbliżając się do zapory siłowej, Demeten wystrzelił w kierunku jednego z generatorów przy bramie. Zaiskrzył, a mięzy nim i pozostałymi pojawiła się nić fioletowego światła. Po chwili kopuła tego samego koloru otoczyła cały teren Zony. W ułamek nanosekundy potem nastąpił wybuch. Był tak silny, że mimo pola fala uderzeniowa poniosła Demetena i Ailakano w przód. Demeten przekoziołkował kilkanaście razy i zatrzymał się na ścianie budynku, Ailakano wylądował w kontenerze na śmieci. Wszystko wewnątrz strefy wyparowało albo się zwęgliło. Na szczęście, dużą część Zony stanowił ocean. Demeten podbiegł do kontenera, z którego wystawały, palcami do góry, zielone stopy Ailakano.
-Ailakano, żyjesz?
Przez chwilę trwała cisza, potem Ailakano boleśnie się podźwignął.
-Sprawdź mi puls, głąbie. Brak oznak życia.
Demeten roześmiał się i przypomniał sobie o siarce. Wyjął pakunek. Wyglądała nieco inaczej niż nasza siarka: była pomarańczowa, lekko przezroczysta i nie miała brzydkiego zapachu. Widniał na niej napis PO.
-Okej, czas aby iść do ZGSNN.
W tak zwanym międzyczasie, Kopakenus i Naakate dotarli do Ko-Neo, najchłodniejszego Neo w całym Neo-Nui. Naakate szczękał zębami, dopóki z pomocą swego Kryształu nie wytworzył fali ciepłego powietrza wokół niego. Kopakenus co jakiś czas mijał żebraków siedzących na matach w biednej dzielnicy; niektórzy byli cisi i pokornie pochylali głowy w niemym błaganiu, inni wyciągali ręce i głośno prosili o jałmużnę. Tym pierwszym wrzucał kawałki srebra, a oni patrzyli nań jak na zbawcę; tym drugim szeptał coś do ucha, a oni odchodzili zawstydzeni.
-Jak ty to robisz? – spytał Naakate, patrząc na kolejnego obdarowanego.
-Patrz im w oczy, Naakate. Prawda kryje się właśnie tam.
Szli tak i rozmawiali, aż wyrósł przed nimi Wielki Szpital, budynek przypominający ośmioramienną gwiazdę: każda zawierała cztery piętra, gdzie na dwupoziomowych kodygnacjach leczono wszelkie choroby i urazy: od zakażeń ran, poprzez rany cięte i polaserowe, aż na złamaniach kończąc. Naakate z przyjemnością wszedł do klimatyzowanego budynku, bo na zewnątrz nawet w lecie było -8*C. Kopakenus przeglądał uważnie wszystkie sale i wszystkie sprzęty. Ale nie mogli nic znaleźć. W końcu weszli do skrzydła technicznego, pełnego sal uwalanych folią ochronną. Ogromnie się zmęczyli – piętra i korytarze miały razem długość 8 kilometrów, a przeszli 2/3.
-Paaadam z nóg – sapnął Kopakenus, opierajac się o jakiś drąg.
Drąg ustąpił w dół i z sykiem otworzyły się drzwi, ukazując drugie, o szklanej ściance. Wewnątrz było pomieszczenie: stały tam szafki białej barwy, z szybkami w drzwiach, a wewnątrz było mnóstwo sprzętu i leków. Na stoliku obok ułożone były narzedzia do zabiegów. Pośrodku stała dziwna maszyneria; przypominała sześciopłatkowy kwiat, z okrągłym urządeniem pośrodku, które miarowo popiskiwało i przesyłało obraz do ekranów, na których kwitły dane – aktualnie nie wykazywały żadnej aktywności. Komory były puste.
-O nie! Nie! Nieeeeee!!! – Kopakenus ze strachem wycofał się pod przeciwległą scianę, aż zadrżała izolacja.
-Co się dzieje? – spytał wystraszony reakcją Naakate.
-To sala projektu „Duch” – odparł przerażony Kopakenus. – Neoran o zdolnościach parapsychologicznych umieszczano w kapsułach i wprowadzano w śpiączkę, aby nawiazać kontakt z istotami nadprzyrodzonymi. Ja byłem jednym z nich...
Wycelował kuszą w stronę urządzenia.
-Tyle Neoran tu umarło!
Wystrzelił w stronę drzwi, rozbijajac szybę. Po chwili kolejne pociski rozerwały szafkę, wytwarzajac kryształy lodu. Kopakenus strzelał jak opętany, pociski trafiały gdzie bądź.
-Kopakenus, przestań! Ściagniesz ochronę! -krzyknął Naakate. Bezskutecznie. Nagle szaleństwo Kopakenusa jakby zgasło. Obejrzał swoje dzieło; wszędzie ze szczątków wystawały kolce lodowe. Na podłodze leżały szczątki ze szkła, metalu i drewna. W pewnym momencie, Kopakenus podszedł do okrągłego modułu pośrodku. Pośrodku coś błyszczało. Wyjął to coś i zobaczył kryształ górski z wygrawerowanym KO.
Wtedy usłyszeli tupot nóg. Wielu nóg.
-No i co teraz? – spytał wściekły Naakate. Kopakenus nie był dobry ani w strzelaniu, ani w walce wręcz, więc musiał go chronić swoim ciałem. Złapał go za rękę i wypadł zza zakrętu na korytarzu, jednak znów musiał się schować za róg, bo kilkanascie Rahkshi-strażników właśnie oddało salwę z buław. Naakate wystawił tylko pistolet blasterowy za róg i wystrzelił, naciskając spust tak szybko jak pozwalał mechanizm. Dwanaście Rahkshi padło na ziemię, ogłszone promieniami. Dalsze sześć zajeło strategiczne pozycje we wnękach po lewej stronie (z widoku Naakate) tak aby nie mógł ich dosięgnąć. Nie spodziewali się jednak, że Naakate o ognistym temperamencie wyskoczy zza węgła i zaatakuje bezpośrednio. Wycągnąwszy Kryształ Ciepła, wytworzył tak dużą temperaturę, że drzwi, wsuwajace się w sufit, stopiły się i zamknęły Rahkshi drogę na zewnątrz. Pobiegli przez korytarz, przeskakując nieprzytomne Rahkshi. Problem w tym, że na koncu były drzwi otwierane tylko od zewnątrz – bowiem, czego nie dopowiedziałem, był to oddział dla chorych psychicznie – i nie mieli wyjścia. Tak więc Naakate już chciał rozwalić je ciepłem, gdy nagle same się otworzyły i w drzwiach stanął zdumiony strażnik. Spojrzał błędnym wzrokiem na pobojowisko.
-Co do...? – wyjąkał.
-Potknęli się – powiedział spokojnie Naakate i chwycił go za szyję, w miejscu zakończeń nerwowych – dosyć popularne wśród ochroniarzy - i pozbawił go przytomności na pół godziny, Akurat wystarczy aby się oddalić. Gdy wypadli na dziedziniec szpitala, Kopakenus zapytał:
-Musisz stosować takie brutalne metody? Strzelanie i ogłuszanie?
-Jestem Ta-Neoranem, pozwij mnie – powiedział i wskoczył do statku lecącego ku Ta-Neo
Dla odmiany w mieście Ognia, było duszno i gorąco. Kopakenus ciagle strzelał nad sobą strzałami mrożącymi, aby się ochłodzić. Przeszukali przemysłową część miasta – huty, odlewnie, zakłady rzemieślnicze – ale nic nie znaleźli. W końcu wyszli do części mieszkalnej. W innych Neo, nie było takiego podziału, ale ze względu na dużą możliwość pożaru, część przemysłową i mieszkalną odgradzała rzeka szerokości 100 metrów. Przeszli przez most i zaczęli się zastanawiać, gdzie jest kryształ. W pewnym momencie, Naakate wypatrzył dziwnie zachowującego się Neorana. Rozglądał się podejrzliwym wzrokiem i szedł przez ciemne uliczki zamiast używać uczęszczanych szlaków. Kopakenus i Naakate śledzili go, aż zobaczyli że wychodiz na plac ogromnej światyni. Przypominała kościół chrześcijański: długa nawa i wysoka wieża, z pomostami do innych, gdzie w dawnych czasach kryto kosztowności. Neoran wszedł do środka przez wysokie drzwi z drewna, z ozdobnym portalem.
-Sekta Karzahni – powiedział zaskoczony Naakate.
-Co?
-Sekta Karzahni wyznaje władzę Karzahniego nad tym światem. Co cztery lata spotykaja się tutaj, w rocznicę założenia sekty.
-Czemu co cztery?
-Uważają, że są cztery istoty, które zajmują się każdym kolejnym rokiem jeden po drugim: Mata Nui, Makuta, Arahka i Karzahni. A teraz wg nich jest właśnie Rok Karzahni – zamyślił się. – Idę do środka.
-Pójdę z tobą – powiedział Kopakenus, choć wiedział co usłyszy.
-Nic z tego. Nie umiesz walczyć, ani szybko się wspinać. Tylko byś przeszkadzał. Zaczekaj tu, i na wielkeigo Mata Nui – nie właź tam.
Naakate pobiegł ku drzwiom bocznej nawy. Sklepienie było wysokie na 50 metrów; czterdzieści szło pod kątem prostym do podłogi, a ostatnie dziesięć nachylało się i zbiegało na samym środku. Na końcu nawy stał prosty ołtarz: blok protodermicznego granitu z wygrawerowanymi inskrypcjami. Po bokach szły kolumny, oddzielając nawy główne od bocznych. W nawach bocznych lśniły piękne witraże, przedstawiajace grupę 6 Toa (z lewej) i 5 Turaga (z prawej). Ostatnie okno było puste, bowiem witraże wystawiano po śmierci Turagi, a ostatni jeszcze żył, choć od kilku miesięcy izolował się od Neoran. Na ołtarzu stały kadzidełka, przypominające kształtem przeciętą kulę z wystającymi końcówkami, z których wydobywał się dym. Naakate zauważył coś dziwnego. Kiedy podszedł, opary owinęły się wokół niego jak w delikatnym uścisku, a gdy Naakate wciągnął je razem z powietrzem, poczuł obojętność i słabość. Potrząsnął głową, aby pozbyć się uczucia. Wtedy zobaczył, co stoi na ołtarzu. Na podeście tkwił rubin. Naakate już chciał po niego sięgnąć, gdy nagle usłyszał szczęk otwieranego zamka drzwi na końcu nawy. Ktoś był w przedsionku i zamierzał tam wejść. Wykorzystując naturalną zdolność do skoku, Naakate wskoczył na jedną z belek i schował się w cieniu. Zakrył swoje światełko sercowe i zmrużył oczy tak, aby coś widział, ale nie wyróżniał się. Akurat zdążył. Gdy już był niewidoczny, drzwi otworzyły się weszła co najmniej setka Neoran. Na przedzie kroczył szary Neoran, noszacy – co było niezwykłe dla zwykłych mieszkańców – długą, białą szatę ze złotymi zdobieniami wokół rękawów, kołnierza i zwieńczenia u nóg. W ręku trzymał złote berło, przypominajace pastorał. Stanął przed ołtarzem, odstawił berło i podniósł ręce, aby uciszyć szmery rozmów.
-Witajcie, bracia i siostry! – powiedział donośnie, aż echo poniosło po nawie. – Cieszę się, że znów, po czterech latach, przybyliście tu w tak licznym gronie!
Wiwaty, oklaski, kilka wystrzałów z bereł.
-Wszyscy, gdy tylko mogliście, udowadnialiście swoją wiernośc po stokroć, a nawet po tysiąckroć!
Znów huk wiwatów, znów promienie. Jeden minął Naakate o metr.
-Więc nie będziemy tracić czasu na próżne słowa! Powitajmy naszego władcę... Karzahniego!
Kolejne promienie. Tym razem jeden trafił Naakate. Neoran spadł z belki; zanim stracił przytomność, zobaczył, że wszystkie głowy odwróciły się ku niemu, a kilku podeszło do niego i obejrzało go dokładnie. Zabierali go dokądś...
CHLAST!
Naakate obudził strumień wody wyrzucony prosto w twarz. Gdy się ocknął i otrząsnął z wody, zobaczył stojących przed nim przywódcę sekty oraz Ga-Neorankę, która wytworzyła strumień wody.
-Proszę, proszę – powiedział zadowolony. – Wielu myśli że Karzahni to tylko mit. Ale czy mit zatroszczyłby się o ofiarę dla siebie?
Skinął na Neorankę i razem wyszli przez klapę w podłodze (Naakate zauważył schody). Rozejrzał się. Był przykuty łańcuchami do ściany. A dokładniej, łańcuch był przymocowany do elektrycznych kajdanek, które można było zdalnie otworzyć. Przed i za nim były piękne witraże, pokazujace wschodzące i zachodzące słońce. Przez dziurę w witrażu przed sobą zobaczył Ta-Neo. Z góry – a więc był w wieży, prawie sto metrów nad ziemią. Pod nim była kolejna klapa. Zorientował się, że zamierzają wykorzystać go jako ofiarę dla swojego władcy. Kiedy kajdanki się otworzą, klapa również – a on zleci na dół, zapewne na jakieś kolce albo piki. Tak czy siak, musiał uciekać. Przyjrzał się dokładnie kajdankom; jeden koniec był przymocowany do haków w ścianie. A więc należy je wyrwać. Nagle usłyszał głos przywódcy.
-Karzahni postarał się o ofiarę, którą mamy mu złożyć. Oddajcie mu pokłon!
Na dole Neoranie stali w zasiegu kadzidełek; miały działanie narkotyczne i halucynogenne i Neoranom ukazała się groteskowa wizja. Przed ołtarzem stał potężny stwór, szary, nabijany kolcami, z rekawicami promieniującymi energią. Rubin był dla nich światełkiem sercowym. Neoranie zaczęli wiwatować i podskakiwać.
Czując drganie, Naakate napiął mięśnie i zrobił krok do przodu, starajac się wyrwać łańcuchy ze ściany. Gdyby ktoś mógł prześwietlić wzrokiem świątynię, zobaczyłby niecodzienny widok; stu Neoran na dole podskakuje i wiwatuje, a jeden na górze walczy o życie siłując się z łańcuchami.
Naakate słyszał doskonale podskakiwania, stłumione nieco sufitem i wysokością. Brzmiało to niemal jak muzyka techno. No, muskuły, nie zawiedźcie mnie, pomyślał. Nie po to chodzę na tę przeklętą siłownię, żeby teraz zawiodły mnie mięśnie!
Wtedy haki z hukiem wyrwały się ze ściany. Ujawniła się wada konstrukcyjna – były wtopione w stalowe belki. Szkielet wieży tworzyła stalowa klatka z poziomych belek stalowych, zespawanych z czterdziestoma belkami pionowymi, każda po dziesięć metrów, cztery w jednej kolumnie poziomej. Siła z jaką haki puściły wystarczała, aby wyrzucić zaskoczonego Naakate przez witraż na zewnątrz. Na szczęście zdążył się złapać jakiegoś masztu i zgrabnie zjechał na dół. Spojrzał na zniszczenia; wieża przechyliła się w stronę nawy głównej i spadła na dół, przebijajac sklepienie, upadając na zaskoczonych i przerażonych Neoran. Przywódcę przebiła na wylot stalowa belka – charcząc, upadł na ołtarz, a jego czarna krew zabarwiła obrus. Świątynia zawaliła się, grzebiąc wszystkich. Naakate wszedł ostrożnie między gruzy, podszedł do ołtarza i odszukał zrzucony siłą fali uderzeniowej rubin. Miał wygrawerowane TA. Wyszedł i spotkał Kopakenusa który patrzył nań krzywo.
-Wiesz, a ja myślałem że widziałem wszystko co ty potrafisz.
Wtedy koło ucha śmignął mu promień. Za nimi biegły Rahkshi – zapewne całe wojsko zostało postawione na nogi aby ich schwytać. Szczerze, to ich sumienie czyste nie było...
-W nogi! – powiedział Naakate i razem pobiegli ku Onu-Neo, gdzie mieli się spotkać.Właśnie biegli jakąś uliczką, wychodzącą na plac, gdy...
BAM!
Wpadli prosto na Virenasa, Boggarę, Ailakano i Demetena.
-Auć! – powiedział Virenas, pocierając czoło. – Widzę, Ailakano, że znów nie patrzysz gdzie biegniesz.
-Też cię kocham, Virenas – powiedział spokojnie Ailakano i spojrzał na biegnące z trzech uliczek Rahkhsi. – A teraz niech wszyscy się odwrócą, bo zaraz ich oczom stanie się coś złego.
Skrzyżował swoje lasery nad głową i uwolnił potężny impuls, który sprawił, że oczy Rahkshi momentalnie przestały działać i stwory powpadały na siebie, albo na sciany. Wbiegli w inną drogę i nagle... dotarli do czegoś w stylu stalowo-betonowych doków, wiszących w powietrzu przed budynkiem ze szklaną ścianą. W każdym doku stał statek
-O, świetnie. Tym uciekniemy.
Virenas obrzucił statek wzrokiem. Był ciemnozielony, z wystającymi po bokach czterema prostokątnymi panelami z niebieskiego metalu, i dachem z tej samej materii. Miał blisko sto metrów długości i dwadzieścia pięć szerokości na rufie, gdzie tkwiły potężne otwory silników. To, co nie spodobało się Virenasowi, to rdzawe zacieki i drobne ubytki w panelach na zadaszeniu.
-Mamy lecieć... barką?
Ailakano spojrzał na niego.
-Ta barka to specjalny poduszkowiec elektryczny do natychmiastowych ewakuacji. Energię do rozruchu silnika pobiera z różnic potencjału między panelami a ziemią i budynkami. Osiaga prędkość do 640 km/h. Żaden statek nas nie dogoni.
Weszli szybko na pokład. Górna część przypominała wyglądem skrzyżowanie kina z galeonem; tysiąc foteli w grupach po 250, a między nimi pionowy i poziomy przestrzał.
-Rozstawcie się po różnych miejscach, trudniej będzie trafić kilku naraz – poradził Ailakano wbiegając na sterówkę. Stery nie przypominały już staromodnych, znanych ze statków kół, były to skomplikowane panele sterowania z wieloma przyciskami i dźwigniami. Jednak Ailakano obchodziły tylko przycisk startu, dźwignia gazu i hamulec oraz bieg przedni i wsteczny.
-Pani i panowie, prosimy zapiać pasy i nie palić. Życzymy przyjemnej podróży – powiedzał, przelatując palcami po przyciskach danych diagnostycznych, po czym popchnął dżwignię do pozycji „Wsteczny” i otworzył przepustnicę gazu. Ale silniki tylko jęknęły, zacharczały i wypuściły trzy żałosne strużki dymu.
-Nie pali – stwierdził Ailakano. Rzucił okiem na tablicę rozdzielczą i pobiegł na dół. – Mam pomysł – powiedział, wbiegając w drzwi pod schodami.
Przeszedł przez kilka korytarzy i przecisnął się przez ciasne rumowisko beczek i prętów, które miały służyć do naprawy. Wszedł do komór silnika; były tam trzy ogromne koła z rurami teleskopowymi, które wchodziły do wewnątrz. Przez te rury płynęło paliwo, spalajace się w drodze reakcji. Aby je zapalić, potrzebna była iskra. Tak wiec na górze i na dole kół były duże, okrągłe generatory wyładowań. Ale żeby działały, potrzebowały własnych generatorów prądu. Od czasu do czasu wypalały się, więc trzeba je było wymienić. Ailakano podniósł zieloną pokrywę bezpieczeństwa i wyjął generator. Był czarny, przypominał bezpiecznik z przepalonym końcem. Ailakano wziął nowy i wstawił na miejsce tamtego. Zaiskrzyło, z silników wydobył się głęboki, zadowalajacy huk, ruszyły turbiny chłodzące. Ailakano wytarł osmalone czoło i ręce.
-Nareszcie.
Odwrócił się i... zobaczył skażonego, całkiem zardzewiałego Neorana celującego prosto w niego z paskudnego pistoletu laserowego. Nie mając innego wyjścia, Ailakano wskoczył na płytę generatora i obrócił się na ręce, unikając strzałów. Wziął jakiś pręt, przeskoczył nad rurami jak skoczek o tyczce i z całej siły walnął Neorana w głowę. Uderzenie wyrzuciło coś z jego głowy. Kraata natychmiast odpełzło w stronę cienia, gdzie syczało groźnie. Ailakano złapał Neorana od tyłu i pociagnął na górę, po czym zostawił go pod schodami.
-Nawet nie pytajcie – powiedział do zaskoczonych Boggary i Demetena. Wbiegł na górę i ponownie pociągnął dźwignię. W samą porę, gdyż wówczas zza zakrętu wypadły Rahkshi. Statkiem szarpnęło, poleciał do tyłu, skręcił w prawo i odleciał daleko stamtąd. Rahkshi goniły go, albowiem Ailakano nie mógł wycisnać całej mocy z silników. Strzelały w kadłub i rufę, ale pancerz oraz masywna rufa odbijały wszelkie promienie. Jeden z nieco głupszych Rahkhsi, żółto-czarny, podleciał za blisko i został spopielony przez silniki. Ailakano sterował statkiem tak, aby lecieć nad budynkami, ale w końcu uznał, że trzeba zejsć nizej. Pociągnął przepustnicę kierunku pionowego do siebie i dziób opadł, a barka zanurkowała między budynki. Ailakano sprowadził statek z powrotem do poziomu i wykonał zwrot w lewo.
W przyszłości Turaga Matau miał powiedzieć coś o konsekwencjach skręcania w lewo. Miał absolutną rację – za rogiem tkwił patrol Neoran na krabach Ussal i dużych ważkach, unoszących się nad nimi. Na widok tej armii wszytskich na statku zatkało.
-Eee... panie i panowie, mamy tu neibywałe stężenie sprawiedliwosci na metr kwadratowy...
-Nie gadaj tyle, wsteczny! – ryknął Virenas, nie tracąc czasu na pełne zdanie. Rufa poszła w górę, gdy wbiegł na sterówkę i pociagnął wsteczny. Podmuch z silników przy okazji uszkodził kilka okien w budynku, ale to nie było na ich liście priorytetów. Nagle zobaczyli, kto ich ściga na ważce.
-Marou! – zawołał zaskoczony Virenas. Na ważce leciał ten sam szary Neoran z kolcami na plecach, którego zrzucili w Ga-Neo.
-Zdziwiony? – odkrzyknął szyderczo Marou.
-Owszem. Tym, ze zostałeś dowódcą Oddziału Specjalnego. Kto się pomylił?
Marou zeskoczył z ważki, chcąc wskoczyć na pokład, ale lasery Ailakano i strzała Kopakenusa zatrzymały go w połowie salta. Już miał spaść, gdy ostatnie kości palców u rąk nagle się wydłużyły, przebijajac pancerz i wbijając się w rufę. Marou kilkoma szybkimi ruchami dostał się na górę. Zaczął walkę wręcz z Virenasem, ale Neoran zręcznie unikał ciosów.
-Virenas, na ziemię! – krzyknął ktoś z przodu; gdy Virenas spojrzał, zobaczył pędzących Demetena i Kopakenusa, trzymającego cztery pręty. Marou odwrócił się, Virenas wyskoczył w górę, a Neoranie przygwoździli kościanego Neorana do ściany sterówki. Ciepło z kryształu Naakate przytopiło pręty do metalowej ściany. Dodatkowo, przyszpiliły go jego własne kolce.
-Ten idiota uszkodził zbiornik paliwa – powiedział Ailakano, wyglądając za rufę. – Mamy poważny wyciek.
Virenas wyjrzał również. Z 30 małych otworów wyciekało paliwo pod ciśnieniem.
-Jak stąd zwiejemy?
-Mam plan. Weź ze sobą Demetena. Naakate niech weźmie Kopakenusa. Boggara, chodź do mnie.
-A co z tym skażonym? - spytał Naakate.
-Ailakano tylko rzucił okiem na światełko sercowe.
-Nie żyje. Skażenie dosięgnęło serca i mózgu.
Podeszli do rufy. Virenas, Ailakano i Naakate wywołali swoje berła. Statek zaczął opadać ku oceanowi.
-Jeszcze nie... jeszcze chwilę... teraz! – krzyknął Virenas, wyskakując za rufę. On i pozostali dwaj Neoranie wystrzelili strumieniami energii, działającymi jak napęd odrzutowy. Marou, który wciąż był przyspawany do ściany, chciał już odciąć pręty pazurami, gdy zobaczył przed sobą zniszczony hangar portu, gdzie trzymano paliwo. Los bywa złośliwy.
-Aaaaaaaaaaaaaaaaa!! – zawołał i zasłonił twarz rękoma. Na niewiele mu się to zdało. Gdy dziób uderzył w hangar, nastąpiła eksplozja paliwa, które tam zgromadzono. Neoran został wyrzucony siłą uderzenia i wpadł prosto w szalejące płomienie. Temperatura siegnęła 10.000 stopni Celsjusza. W tej temperaturze, nawet kości się spopielają. Już nie wyszedł.
-Dobra robota – powiedział Virenas, odwracając się aby zobaczyć katastrofę, jaką wywołali. Po chwili zauważył jakąś kulę ognia, wypadajacą stamtąd i wpadajacą do oceanu. Nie, to nie mógł być Marou, pomyślał. W tej temperaturze nic nie przeżyje. Prawda?
Wszyscy razem zebrali się wieczorem na budynku ZGSNN. Obejrzeli uważnie wszystkie swoje kryształy. Nagle, zauważyli coś dziwnego. Otaczała je świetlista poświata w ich kolorach. Im bardziej zbliżali je do siebie, tym była mocniejsza. Gdy stykali je ze sobą, zaczęły wytwarzac się drobne niteczki energii, rozpadające się, gdy je oddalali.
-Co o tym sądzicie? – spytał Virenas.
-Nie mam pojęcia – powiedział Naakate ponuro, który dotąd sprawdzał coś na przenośnym komputerku. – Za to dowiedziałem się, do czego służy Kwiat Końca.
-Do czego? – spytali szybko wszyscy.
-Słuchajcie:
Kwiat Końca to legendarne berło, o kształcie róży z ośmioma liścmi. W każdym trzeba umieścić: Bursztyn, Topaz, Szmaragd, Siarkę, Kwarc, Rubin, a w dwóch ostatnich: Granad (Czas) oraz dwa inne kryształy. Jednak jeśli w pąku umieści się diament, a w liściu opal, to gdy Mata Nui pogrąży się w śnie, zostanie obudzony. Jeśli zaś umieści się je na odwrót, obudzi się Starożytne Zło i wszechswiat zostanie unicestwiony.
Wszyscy spojrzeli po sobie w milczeniu. Naakate zamknął pokrywę komputerka.
-Teraz rozumiecie? Ktokolwiek chce odnaleźć te kryształy, musi mieć zamiar obudzić Starożytne Zło. Nie możemy dopuścić, aby trafiły w jego... albo jej... ręce.
Popatrzyli na swoje kryształy. Po chwili na środek wyszedł Virenas i wywołał swoje berło.
-Przysięgnijmy sobie, że będziemy je chronić, a ich sekret zabierzemy do grobu.
Oni również wywołali swoje artefakty. Trzymali je końcówkami w stronę berła Virenasa, a kryształy zbliżyli do światełek sercowych.
-Przysięgnijcie, że będziecie chronić kryształów, przed każdym niegodnym zaufania
-Przysiegamy – powiedziali chórem.
-Przysięgnijcie, że tajemnica tych kryształów nie opuści naszej szóstki.
-Przysięgamy
-Przysięgnijcie, że w razie potrzeby, oddacie swoje życie aby je ochronić.
-Przysięgamy.
Wówczas kryształy rozjarzył blask, mocniejszy od blasku słońca. Neoranie patrzyli ze zdumieniem, jak unoszące się w powietrzu minerały wnikają w ich ciała, w światełka sercowe. Po chwili, wszystko się skończyło. Wszystko wyglądało normalnie, oprócz dwóch rzeczy. Po pierwsze, kryształy tkwiły w ich otworach sercowych, barwiąc je na swój kolor. Po drugie, ich broń i ręce stały się protodermiczno-srebrne.
-Łau... – przerwał ciszę Naakate.
-Czyzby... – zaczęła Boggara.
-...nasza przysięga została przypieczętowana? – dokończył Ailakano.
-Na to wygląda – powiedział Virenas, oglądając swe srebrne ręce. – Od tej pory, jesteśmy Strażnikami Kryształów.
W doskonałym nastroju, rozeszli się do swoich Neo.
Ale ktoś im się przyglądał, z dachu pobliskiego budynku. Miał żółte oczy i dziwne ciało. Mruknął z niezadowoleniem i zniknął w wirze szaty, noszonej zwykle przez Turaga...
Pią 11:21, 07 Lip 2006 Zobacz profil autora
Nuparu2
Dawny Administrator


Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 2178
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
Następnego dnia znów się spotkali, tym razem w mieszkaniu Virenasa. Otworzył swoją piracką bazę danych i przeczytał o Kwiecie Konca jeszcze raz. A wiec brakowało tylko opalu, diamentu i granadu.
-Masz jakąś ideę, gdzie one są?
Virenas wywołal mapę na ekran. Zobaczyli Neo-Nui i otaczające je wyspy.
-Oto, co sądzę. Mamy tu cztery wyspy. Jedną możemy wykluczyć. Toa Lakoota zniszczył ją swoją Maską Atomową. Ale tutaj są trzy wyspy, na których mogą się one znajdować.
Pierwsza z wysepek zamigotała, gdy Virenas dotknął ekranu palcem. Pojawiła się mapa.
-To wyspa-laboratorium, gdzie badano różne bronie. Od jakiegoś czasu nikt tam nie wchodzi.
Wywołał mapę drugiej wyspy.
-To jest farma bioinżynieryjna, gdzie tworzono mutanty. Chyba jakiś eksperyment im nie wyszedł
Trzecia mapa pojawiła się na ekranie.
-I trzecia wyspa. Mówią, że stamtąd biorą się Rahkshi.
-Jeśli tam są kryształy, to na tej wyspie na pewno będzie kryształ cienia – zauważył Demeten.
-Dzielimy się w pary – dokończył Virenas. – Te same, co ostatnio. Ja i Boggara udamy się na wyspę genetyczną, Ailakano i Demeten mechaniczną, a Naakate i Kopakenus – wyspę Rahkshi. Sądząc po tym co się tam wydarzyło, żadna nie jest bardziej niebezpieczna od drugiej.
Wyszli na zewnątrz. Na wózkach powietrznych dotarli do portów i odszukali doki ze swoimi maszynami. Każdy Neoran miał własną maszynę, umieszczoną w potężnych, podwodnych dokach w swoich Neo. Tak więc każdy udał się najpierw do swego miasta, i wyprowadzili łodzie na głębokie wody. Virenas dotarł tam jako ostatni. W Onu-Neo przepisy były nieco bardziej surowe i musiał podać swój kod (1867). Następnie wszedł do doku. Łódź o podłóżnym kształcie, z siatkowaną szybą kokpitu (sześcienne szyby umieszczone w metalowym szkielecie) stała w suchym doku, umieszczona na specjalnych wysięgnikach, półtorej metra nad ziemią. Nad i pod nią w regularnych odstępach połyskiwały ku wrotom prostokątne jarzeniówki dużej mocy. Wrota zamykały się spiralnie i były półprzezroczyste – Virenas widział morskie życie na zewnątrz. Wsiadł do kokpitu przez drzwi w kadłubie i dokonał szybkiej analizy diagnostycznej i strukturalnej. Paliwo było w porządku, system nie wykrywał uszkodzeń. Miało to kluczowe znaczenie, bo na głębokości, na której zamierzał potem płynąć, cisnienie zgniotłoby dziurawy statek jak kubek z plastiku.
-System gotowy do startu – potwierdził metaliczny skrzek głośnika. Jarzeniówki pogasły, Virenas widział tylko blask pulpitu. Za nim z sykiem zamknęły się hermetyczne wrota oddzielające dok od korytarza. Śluza przed nim otworzyła się i woda wpadła do środka. Wysięgniki pochowały się, łódź zawisła w miejscu.
-Zapłon – powiedział Virenas wyraźnie. Komputer dokonał analizy głosu i wykonał polecenie. Z charakterystycznym dźwiękiem dwie śruby na rufie zakręciły się i wypchnęły łódź na ocean. Virenas obserwował jarzący się światełkami pulpit. Prędkościomierz wskazywał kilometry zamiast węzłów, co było bardziej wygodne. W tej chwili prędkosć wynosiła 75 km/h. Virenas płynął w stronę wysepki, na którą mieli się udać. Gdzieś w połowie drogi zobaczł strumień bąbelków, przypominający strumień ze śruby. Ale nie było łodzi.
Virenas westchnął i uruchomił komunikator.
-Boggara! – powiedział. – Znowu płyniesz z włączonym kamuflażem. Gdybyśmy byli niżej, moglibyśmy się zderzyć.
-Przepraszam – powiedział zawstydzony głos z głośnika; przed strumieniem bąbli coś zamigotało i utworzyło łódź. W środku siedziała Boggara.
-No dobra, nic się nie stało. Tym razem nie śpieszymy się. Wcześniej to były zawody i trening. Tym razem to już większa sprawa i musimy to dobrze dopracować.
Wszyscy dotarli do bariery z wysokich, futurystycznych wież, zakończonych kulami, które tworzyły mgłę, otaczającą Neo-Nui. Turaga żywili przekonanie, że tylko żyjąc w ukryciu obronią się przed złem, tak więc wszelkie rejsy były kontrolowane. Także te podwodne. Owszem, można było przepłynąć dołem, pod zaporą, ale narażało się tym samym na odkrycie i uwięzienie. Jedynei Ailakano i Demeten postanowili się ujawnić, nie majac ochoty na zbędne ryzyko.
-Nie przypominam sobie, abyśmy otrzymywali meldunek o jakimś wypadku – powiedział głos w głosniczku. Neoran w wieży pilnował, czy łodzie nie odpływają.
-Nic dziwnego – powiedział Ailakano. – To informacja niepotwierdzona. Sejsmografy wykryły ruch na wyspie laboratorium. Mamy to sprawdzić.
Strażnik milczał. Nie był przekonany.
-Mamy się wylegitymować? – spytał Ailakano złowieszczo przymilnym głosem.
Strażnik się skrzywił. Za dziesieć minut kończy pracę, a takie coś – okazanie legitymacji, dodzwonienie się do Biura Przepustek, postawienie pieczątki na legitymacji – zajęłoby pół godziny.
-Nie, nie – skłamał. – Własnie dostałem wiadomość. Możecie płynąć.
Brzęknęło, prąd między wieżami przestał płynąć. Ailakano, śmiejąc się z podstępu, wypłynał razem z Demetenem na pełny ocean, na wyspę mechaniczną. Pod wodą mijali rekiny Takea i inne morskie żyjątka. Po dwóch godzinach dotarli na swoją wyspę. Była to wyspa jak każda inna, nie licząc jednej rzeczy – na szczycie było umieszczone laboratorium, umieszczone w rodzaju stalowego zamku; wymowa miejsca była jednoznaczna. „Trzymaj się z daleka”.
-Co właściwie tam produkowali? – zapytał Demeten.
-Broń. Duuużo broni – odparł Ailakano.
Weszli przez skrzypiące, wyłamane drzwi ze stali grube na pół metra. Wewnątrz był dziedziniec z fontannami i oczkiem owdnym kształtu zaokrąglonego prostokąta. Woda w nim już dawno zrobiła się zielona, podobnie jak fontanny i dziedziniec. Wszędzie unoisł się zapach jak z warsztatu – mieszanka oleju, rdzy i metali. Przeszukiwali dosłownie kazą dziurę, jaką znaleźli, zwłaszcza te małe. W końcu znalezli coś ciekawego.
-Tu są jakieś schody – powiedział Demeten, wskazując na wnękę w jednej ze ścian dziedzińca. Weszli na górę i dotarli do dużej sali, niemal pustej, nie licząc dwóch stołów podobnych do operacyjnych i dużego monitora z panelem sterowania. W jednym z kątów ściana tworzyła coś w rodzaju tuby, bardzo dużej, więc uznali, ze to wjeście na wieżę. Wówczas Ailakano coś zobaczył.
-Kryształ Czasu! – powiedział, kierując się w tamtą stronę. Ale wtedy salę przeszyło oślepiające światło, a Ailakano odrzuciło pod ścianę. Z cienia, po lewej stronie komputera, wyszedł przedziwny Neoran. Był stalowoniebieski, ze złotymi oczami. Jego prawa ręka była mechaniczna, a na środku dłoni lśnił halogen lub inna okrągła lampka. Schowała się, a na zewnątrz wysunęło się urzadzenie przypominające obiektyw aparatu fotograficznego.
-Wygląda na to, ze mamy tu niemalże gang – powiedział, spluwając elektrolitem (pełniącym rolę śliny u Neoran i Matoran) na podłogę. – A ja nie przepadam za gangami.
Z ręki wyleciała różowa kulka energii, która roztrzaskała się na ścianie. Ailakano i Demeten wykonali unik i pobiegli w różne strony. W tym czasie z Neoranem stało się coś dziwnego. Zawibrował, a potem od stóp do głowy przeszła fala czegoś podobnego do niebieskiego światła; w miarę jak przechodziła, elektroniczne obwody i mechaniczne części zajmowały miejsce tkanek naturalnych. Stał się totalnie mechaniczny.
-„Słyszałem o nim” – pomyślał Ailakano. – „Technik był poddawany dobrowolnie badaniom genetyczny, aby odzyskać swoją utraconą rękę. Ale jego DNA weszło w reakcję w maszyną i stracił rozum”.
Technik podszedł do niego i spokojnie złapał go w biegu za nogę, po czym rzucił o tubowata rzecz w rogu. Drzwi pękły jak folia aluminiowa, choć były ze stali zbrojeniowej. Demeten rozzłościł się i wystrzelił ku Technikowi strumień tnącej energii z młota. Ręka Technika odpadła. Ale on nie przejął się tym; po chwili, kawałek po kawałku, ręka się odnowiła, choć stara pozostała na dole. Demeten również został odrzucony do tyłu przez jego kulę energii, tym razem niebieską. Legł tuż obok Ailakano i jakiejś dziwnej maszyny.
-O! – powiedział zaskoczony. Zupełnie jak wtedy gdy odnaleźli ładunki. – To jest działo przeciwczołgowe.
Za nimi stało duże, zielone działo o prostokątnej lufie i masywnym tyle z magazynkiem. Dziesięciometrowej długości taśma z pociskami kalibru 75 mm była wsunieta częściowo do magazynku; z drugiej strony wystawała pusta taśma, za nim stał stos łusek. Z boku umieszczono siedzenie z osłoną dla strzelca.
Tymczasem Technik zbliżał się do drzwi. Chmura pyłu zasłaniała mu widok.
-Ailakano, wstawaj i odsuń się! – polecił Demeten, wchodząc do stanowiska miotacza. Ailakano zgodnie z poleceniem odsunął się. Demeten założył małe urządzenie, przypominające słuchaweczki, na otwory uszne. Ailakano zasłonił swoje dłońmi. Demeten wycelował dokładnie w ciemniejącą postać Technika.
-Grr – wyrwało się z gardła Neorana. Wówczas wyszedł z chmury pyłu i podskoczył w górę. Dla Demetena był to sygnał do strzału. Nacisnął spust; rozległ się potężny huk, działo zadrgało silnie, z tyłu wypadła zużyta łuska naboju. Technik został trafiony dokładnie posrodku ciała, odrzucony do tyłu i uderzył w bok monitora. Eksplozja pocisku rozerwała go na pół. Obie połowy opadły bezwładnie, jedna na klawiaturę, druga na podłogę.
Demeten i Ailakano wyszli na zewnątrz. Popatrzyli uważnie na Neorana i przybili piątkę.
-Doskonała robota! – powiedzieli razem.
Wtedy usłyszeli głuchy jęk. Obejrzeli się i zamarli. Połowa Technika, leżąca na klawiaturze, podniosła się; ciało zawisło w powietrzu, długie ręce podpierały je.
-Aleście uparci – powiedział wkurzony. Górna połowa zeskoczyła prosto na dolną. Błysnęło i obie części scaliły się. Technik nie odniósł żadnych obrażeń. Teraz już strzelał seryjnie pociskami na oślep, tak że Neoranie mieli kłopoty z unikami. W pewnym moencie, wystrzał lasera Ailakano odciął Technikowi rękę i rzucił go na zwisający z monitora kabel. Technik wrzasnął, gdy dziesięć tysięcy wolt przeszyło jego ciało. Upadł na ziemię, dysząc, odcięta ręka nie regenerowała się. To była właśnie jego słabość.
-A więc to tak?! – zawołał Ailakano. Dwoma strzałami odciął jego ręce, doskoczył do niego i rzucił prosto w monitor. Oślepiajaca feeria błyskawic i wyładowań przeszyła laboratorium, gdy ciało Technika stało się przeodnikiem. Neoran po chwili upadł na ziemię. Światła pogasły, doszło do spięcia. Neoran nie mógł się podnieść bez rąk. Ailakano podszedł do niego.
-Zabijesz leżącego? – spytał widząc Neorana.
-Nie – odparł i podniósł Neorana, po czym laserem odciął mu głowę. Iskrząca głowa upadła na klawiaturę, ciało upadło na posadzkę. Nie krwawił; jako maszyna nie miał krwi. Ailakano i Demeten podeszli do panelu i wyjęli duży, półprzezroczysty granad barwy pomarańczowej.
-Doskonale. My już mamy kryształ. Ciekawe, jak idzie innym?
„Inni”, dokładnie Boggara i Virenas właśnie dopływali do wyspy, na której chcieli znaleźć kryształ światła. Na wyspie również było labolatorium – biochemiczne, gdzie przeprowadzano kontrolowane genetyczne mutacje. Obecnie było opuszczone – jak można się było spodziewać, coś posżło nie tak. Na wyspie znalazły się niebezpieczne mutanty, niektóre były zaś mutantami Neoran i zwierząt drapieżnych. Najgroźniejsze były mutacje insektami. Virenas i Boggara poruszali się ostrożnie i uważnie patrzyli, czy zwierzę należy zabić, czy zostawić. Nagle Boggara zawołała:
-Ajjjjj! Jaki śliczny!
Poderwała się i złapała w ramiona jakiegoś okrąglastego stworka z dwiema nóżkami, pokrytego gładką, pyłową skórą z brązowymi wzorkami. Miał też bardzo duże oczy, ale nie było widac ust. Mruczał lekko w jej rękach, nie tak jak kot, ale jakby cieńszym głosem.
-Boggara, błagam cię – powiedział Virenas, unosząc ręce, jakby chciał ją udusić. – Bądź trochę ciszej. Tu mogą być naprawdę groźne stworzenia!
-Wiem, ale on jest taki słodziutki! – zapiszczała Boggara, wciąż trzymając stworka. Virenas się poddał.
-Dobra, zatrzymaj go, ale jeśli coś nas napadnie...
Słowa prorcze. Drzewa z ich lewej strony złamały się jak gałązka i wyszło przedziwne stworzenie. Neoran, z czerwonymi oczami, o ciele z odpadów.
-O kurde! – Virenas odskoczył przed włócznią, którą go zaatakował. Stwór wziął go na cel jeszcze kilka razy, dopóki Virenas nie zobaczył co jest w jego włóczni.
-Kryształ światła! – powiedział i ponownie odskoczył. Ta zabawa w ciciubabkę zapewne trwałaby jeszcze, gdyby nie małe stworzonko Boggary, które zeskoczyło na dół i nie podbiegło (a raczej nie doskoczyło, bo poruszało się skokami) do potwora.
-Co robisz, wracaj! – zawołała Boggara. Stwór spojrzał na małego i podniósł włócznię, celując w niego. Wydawało się, że go zabije, gdy nagle mały uwolnił z oczu potężną strugę energii, która odrzuciła stwora, pozostawiajac tylko jego rękę z włócznią. Mały popatrzył z zadowoleniem, a Virenas – ze zdumieniem.
-O kurde... takie małe, a ile pary!
Boggara podniosła stworka i przytuliła do siebie.
-Mogę go sobie zatrzymać? – spytała miękko, jak dziecko, które przyprowadziło kotka do domu. Virenas już miał zaprotestować, ale gdy zobaczył minę Boggary i zauważył, ze mały patrzy na niego – nie dał rady wygrać z taką mocą.
-No dobra – powiedział i uśmiechnął się. – Jest twój. Ale zabierasz go swoją łodzią.
Boggara zachichotała zachwycona.
Virenas podszedł do włóczni i wyjął kryształ. Potem zobaczył wspaniałe zdobienia na srebrnym grocie i na drewnianej żerdzi.
-Podzielimy się – powiedział. – Włócznia dla mnie, kryształ dla Neo-Nui.
Krystzał światła, diament, lśnił tak piękne, że wszystko inne wydawało się być przygaszone. Kiedy weszli do łodzi i zanurzyli się, Virenas zobaczył, że diament wytwarza silny blask, który oświetla mu drogę.
Ostatnia grupa – Kopakenus i Naakate – płynęli do wyspy gdzie Makuta eksperymentował z Kraata i protodermis energetycznym i stworzył Rahkshi.
-Jak Makuta właściwie stworzył Rahkshi? – zapytał Kopakenus.
-Eksperymentował. Odkrył, że robaczki Kraata, zanurzone w protodermis energetycznym, zamienają się w zbroję, którą kontroluje drugie Kraata. Makuta zauważył różnice w typie i poziomie mocy, w zależności, jaka Kraata kontroluje jaką zbroję. Różny kolor, różna moc. Znamy około 37 Rahkshi, z czego 6 jest sklasyfikowanych jako „Dzieci Makuty”, bo sterują nimi Kraata Cienia. To te fioletowe.
Po wyspie tropikalnej pełzało mnóstwo robaczków – choć szczerze, to było im bliżej do węży. Neoranom nic nie groziło – Kraata nie rzucały się na Maski na ich twarzach, bo kryła się w nich specyficzna energia, która odbierała im siłę. Bardziej niepokoiły ich Rahkshi. Nie wierzyli wcale w zapewnienia władz, że wszystkie zostały wyłapane i poddane „cyborgizacji”, a co groźniejsze – np. Rahkshi Ciemności albo Plazmy (zakłócał elektryczność elektromagnetycznymi właściwościami plazmy) – zabito. Poruszlai się ostrożnie, reagując na najmniejzy ruch. Kopakenus cały czas trzymał swoją kuszę na wysokości oczu. Nagle, wyszli z zarośli i zobaczyli kolejną fortecę, kamienną, ze zrujnowaną wieżą obronną i kilkoma działami.
-No więc jak się domyślasz – powiedział Naakate, - to coś naszym naukowcom poszło nie tak i musieli się tutaj ukryć, zanim nie nadeszła pomoc.
-A zaraz my możemy jej potrzebować – odparł Kopakenus. Bowiem w ich kierunku, z rozwartymi pokrywami pysków, biegło kilkanaście Rahkshi. Najwyraźniej w złych zamiarach. Kopakenus poraził kilka swoimi bełtami mrożącymi, a Naakate roztopił grunt pod ich stopami. Wbiegli do środka zamku, aby uniknąć kłopotów. Nagle, Naakate coś zauważył.
-Patrz, co jest tam w ruinach! – zawołał. W przerwie między blankami tkwił czarny opal wielkości pięści. Kopakenus osłaniał Naakate, który zaczął się wspinać na górę, wypalając kryształem dziury w wieży. W końcu dotarł na górę. Wziłą opal do ręki.
-Nareszcie.
I wtedy stało się coś dziwnego. Zobaczył wszystkie sceny, gdy inni gromadzili się wokół Virenasa, a o nim zapominali. Doszedł też do wniosku, że Virenas wysyła ich na samobójcze misje, aby samemu zagarnąć wszystkie kryształy. Wsunął kryształ do swojego plecaka i poprzysiągł sobie podzielić się spostrzeżeniami z Virenasem. W tym momencie jednak wieżą targnęła eksplozja – Rahkshi Iluzji oszukał Kopakenusa, a Rahkshi Atomowy wzniecił wybuch jądrowy pod wiezą i Naakate runął w dół jak kamień. Już miał się pożegnać, gdy coś go złapało w powietrzu. Virenas!
-Mieliście już wrócić do Neo-Nui, więc zacząłem się niepokoić – powiedział, ponownie wykorzystując sztuczkę ze swoim berłem. Naakate i Virenas wylądowali na jednej z blanek i zaczęli miotac promienie w Rahkshi, ustawiając się jak walczący szpadami – berłami do Rahkshi i jedną ręką uniesioną. Boggara i Ailakano, osłaniani przez Demetena, zabierali właśnie oszołomionego Kopakenusa na zewnątrz.
-Lepiej się wynośmy.
Naakate mógł tylko skinąć głową. Przez chwilę miał mieszane odzczucia co do Virenasa. Zeskoczyli na dół z elegancką pętlą i przebiegli przez plac, odtrącając zaskoczone Rahkshi.
Kopakenus był nieprzytomny, więc jego kapsułę połączono specjalnym przejsciem teleskopowym z kapsułą sterowaną przez Boggarę i ułożono go wewnątrz. Po chwili cała szóstka odpływała z dużą prędkością, dyskutując przez radio.
-Macie kryształy? – zapytał Naakate, wyciągając i oglądając swój. I znów to uczucie sceptyzmu do planów Virenasa.
-Tak – odpowiedział Ailakano. – Ja i Demeten zdobyliśmy Kryształ Czasu.
-A ja i Virenas Światła – dodała Boggara. Coś zapiszczało w głośniku. – I mały skarb – zachichotała.
Kiedy w końcu dopłynęli (zajęło im to dwie godziny; tym razem Ailakano i Demeten nie zawracali sobie głowy fałszywymi przepustkami) i spotkali się w mieszkaniu Virenasa, przyjrzeli się kryształom. Kryształ Światła wciąż świecił, ale w kontakcie z Kryształem Cienia to światło jakby zanikało – nie tak, jakby gasło, ale jakby część światła znikała. W końcu Virenas ustalił, że w parach będą się zajmować krystzałami które znaleźli, na zmianę przenosząc je do mieszkania drugiego. Naakate miał pewne opory z oddaniem Kryształu Kopakenusowi. Spojrzał na czarnego Neorana.
-Virenasie... – chciał wyrazić swoją opinię, oraz to co go martwi – ale gdy spojrzał w zielone oczy Neorana, który go uratował, i to nieraz, słowa utkwiły mu w krtani.
-...dobra robota – dokończył, upuszczając kryształ na dłoń Kopakenusa. – Jestem dumny z nas wszystkich.
-Miło mi to słyszeć – powiedział Virenas. – A teraz, pamiętacie jak tydzień temu mówili o jakiejś dyskusji dziś wieczorem.
-Mata Nui, prawda! – zawołał Demeten, łapiąc się za głowę. – Trzeba się tam jak najszybciej dostać! Już prawie dziewiąta.
Udali się na wózkach powietrznych do prostego, sześciennego magazynu, gdzie dawniej trzymano narzędzia i broń, a obecnie został spustoszony. Stało tam kilkanaście skrzyń, niekiedy rząd ciągnął się aż po sufit. Na kilku siedzieli Neoranie, ale większość stała na pustej przestrzeni sali. Światło z jedynej żarówki oświetliło czarnego Neorana w Kanohi Ruru, stojącego na trzech skrzyniach jak na podium.
-Neoranie! Mieszkańcy miasta! Czuję, że nadchodzą złe czasy! – zawołał, rozkładając ręce i przywołując tym samym uwagę. – Nasz Turaga jest kłamlwiym zdrajcą! Przybył z nikąd! Skąd wiemy, że można mu zaufać?! Dlaczego, pytam, dlaczego Turaga posłał naszych ukochanych Toa, Lakootę i Onukenusa, na pewną śmierć z rąk hordy?! Dlaczego zabiera nam wydatki na broń, narzędzia i rozwijanie armii?
Uderzył pięścią w ścianę za nim.
-Bo Turaga coś knuje! Niedługo ktoś, albo coś, zaatakuje Neo-Nui, a my nie będziemy w stanie się bronić! Czas z tym skończyć! Trzeba wzniecić rewolucję!
Mówiący miał bardzo donośny i mocny głos, toteż wszyscy się zasłuchali. Nagle budynkiem targnęła eksplozja. Z sufitu posypały się kawałki gruzu. Przez otwór zaczęły wpadać różnokolorowe Kraata, atakując Neooran i starając się dostać do ich głów. Kilku z nich było wręcz zasypanych. Virenas szybko pojął, że walka nie ma najmniejszego sensu. Natychmiast pociągnął Boggarę i Kopakenusa do wyjścia: Naakate to samo uczynił z Demetenem i Ailakano.
-Przecież nie możemy ich tak zostawić! – krzyknęła Boggara, usiłując się wyrwać.
-Oni już praktycznie nie żyją!!! – krzyknął jej prosto w twarz Virenas, bo hałas jaki robili Neoranie był ogłuszający. Wybiegli na zewnątrz, rozglądając się. Strażnicy już kroczyli ku budynkowi, lecz po ich oczach poznali, że w złych zamiarach. Virenas nie mógł ryzykować.
-Musimy się rozdzielić. Ailakano, Demeten – w prawo. Naakate, Kopakenus – w lewo. Boggara, za mną.
Krzyknęli różne słowa pożegnania i rozbiegli się. Rahkshi ruszyły za nimi.
Ailakano i Demeten uciekali w kierunku Le-Neo, mając nadzieję, że uda im się ukryć na dachu jakiegoś budynku. Rahkshi biegły tuż za nimi. Ailakano wypatrzył drabinkę na dach i wbiegli na jakiś budynek mieszkalny. Poruszali się bardzo szybko, jednak Rahkshi były większe i stawiały większe kroki. Odległość wciąż się zmniejszała. Nagle zobaczyli krawędź dachu i drugą budowlę, z dachem w kształcie białej kraty z szybami.
-Co to jest? – krzyknął Demeten.
-Szklarnia. Biegnij, skaczemy!
Zauważył że Demetenowi trzęsie się szczęka.
-Nie bój się. Oczyść umysł – powiedział Ailakano i skoczył z dachu. Demeten poczuł gniew.
-Boję się? Ja? – sapnął. – Oczyscić umysł? No to masz! – i przyśpieszywszy, jednym susem pokonał pięć metrów w powietrzu i runął przez dach szklarni w ślad za Ailakano. Nie przewidzieli jednak, że szklarnia ma aż dwadzieścia metrów wysokości; na szczęście runęli prosto na jakąś palmę. Szybko z niej zeszli i spojrzeli w górę. Nie licząc miejsc przez które wpadli, szkło było tak przejrzyste, że wydawało się że go nie ma. Pod nimi była ziemia, w niektórych miejsach porośnięta trawą, a wokół nich drzewa. Ailakano rozejrzał się uważnie, gdy nagle syknął przeraźliwie i zrobił minę jakby przypomniał sobie coś strasznego.
-Co? – spytał Demeten.
-Poznaję to miejsce. To Biodżungla 1, należąca do Instytutu Genetycznego. Została opuszczona trzy lata temu po pewnym wypadku.
-Co się stało?
-W labolatorium próbowali stworzyć drapieżnika doskonałego, krzyżując cechy genetyczne największych zabójców świata Rahi. Jednak któregoś dnia, ktoś przypadkiem włączył urządzenie, które powięszyło maleńkiego Rahi. Mieli, co chcieli. Stworzyli drapieżnika doskonałego.
-Stworzyli? – strwożył się Demeten.
-Stworzyli. Ale to nie zwierzę.
-Nie zwierzę, to co?
Jednak w tym momencie za nimi przewróciło się drzewo i wyszło coś, co przypominało skrzyżowanie pająka ze skorpionem. Miał osiem nóg, dwie pary kleszczy – z czego jedna wystawała koło gęby, - kolec jadowy i półtorej metra długości.
-O kurka! – ryknął Demeten, uskakując w bok. Ailakano skrzyżował swoje Kryształy Lasera i w stronę skorpiona-pająka wystrzelił jasny promień. Jednak w tym samym momencie Demeten wystrzelił promień ze swego młota i oba się zneutralizowały. Stwór ruszył za nimi, a oni puścili się biegiem. Nagle Demeten obejrzał się i zobaczył, że jest sam.
-Ailakano? AILAKANO!! – krzyknął, ściagajac uwagę potwora. Szybko zaczął biec dalej, myśląc gdzie się podział jego przyjaciel.
A Ailakano nie odpowiadał, bo przeskakując przez krzak, wpadł w rozpadlinę, głęboką na trzy metry. Gdy się otrząsnął, zobaczył, że leży na półce skalnej, że pod nim jest jeszcze głębiej, a za nim jest duży otwór, którym bez trudu możnaby uciec. Nagle przypomniał sobie co to za miejsce. Kilku Neoran z Onu Neo szukając srebra, dotarło aż tutaj; drążyli tak długo, że ziemia się zapadła. Drapieżniki ruszyły za nimi, a oni porzucili maszyny. A skoro tak, wciąż muszą tutaj być...
Tymczasem Demeten uciekał dalej, aż dotarł do innej polanki, na której na pewno go nie było. Uświadomił sobie, że ucieczka nie ma sensu, więc należy walczyć. Wyciągnął swój młot i czekał aż pająkoskorpion wejdzie na otwarty teren. I nie czekał długo: wkrótce w mroku mignęły czerwone oczy i wilgotny od jadu kolec. Nie miał szans, aby chybić takiego celu. Jasnobrązowy promień ugodził stwora prosto w gałki oczne, jednak on nie wydał żadnego dźwięku; wbrew temu co powszechnie się mówi o instynkcie samozachowawczym, drapieżnik nie uciekł, lecz powalił kolejne drzewo i ruszył prosto na Demetena. Neoran chciał ponowić atak, lecz nagle potwór zatrzymał się. Coś uniosło go z furią w powietrze i rozszapało, kręcąc gwałtownie głową. A raczej głowami. Po chwili dwa paskudne, podobne do nagiej czaszki, trzymały rozpołowionego stwora i rozrywały ogromnymi pazurami jego szczątki. Demeten pojął co to jest: Protodax. Protokomórka, powiększona kilka milionów razy, która w swoim móżdżku nie większym od kupki atomów nie posiada żadnych hamulców ani ograniczeń. Choć teraz miała dwa mózgi i to większe, żadne zasady się w niej nie zachowały. Nagle, stwór zauważył Demetena. Odrzucił skorpiono-pająka i ruszył na niego. Ten Protodax miał okazję skosztować miesa Neorana i ta rozkosz wciąż przyprawiała go o mdłości, gdy jadł cokolwiek innego. Nagle, Protodax się zatrzymał i zaczął szybko ścierać rękoma żrący owoc, który ktoś rzucił zza plećów Demetena. Zgadnijcie, kto?
-No, cwaniaku – powiedział Ailakano, – walcz z kimś kto jest tobie równy.
Demetenowi opadła szczęka. Ailakano siedział w maszynie górniczej, stworzonej z części Nuhvoka. Korpus stanowiło ciało przekręcone o 90*, ręce miały założone przedłużenia z połowy głowy, a pokrywa głowy była osłoną Matorana. W jednej ręce tkwiły otwierane pazury, w drugiej świder. Ailakano, trzymajac konsolę sterowniczą między nogami, podchodził powoli, groźnie obracając wiertłem i kłapiąc pazurami.
-No, podejdź! Zapamiętasz mnie!
Protodax zaatakował go pazurami rąk i nóg. Ailakano dzielnie się bronił, choć maszyna służyła jedynie górnikom, nie była przystosowana do walki. Pazurami orał głębokie bruzdy w ciele Protodaxa, wiertłem rozbijał pazury. Bestia wyraźnie przegrywała, miała coraz mniej siły i krwawiła z licznych ran. Jednak miała jeszcze siłę do walki, a Ailakano o tym zapomniał. To go właśnie zgubiło: gdy szykował się do ciosu ostatecznego, nagle pazury rąk otoczyły jego prawe mechaniczne ramię i urwały je w połowie, tak jakby odrywały kawałek drewna. Zaskoczony Ailakano nie zdążył się odsunąć i w jego lewą rękę (prawdziwą) wbił się potężny pazur. Krzyknął z bólu i szybko cofnął maszynę. Protodax robił bardzo szybkie uniki, gdy zaczął w niego miotać blasterami wiertniczymi. Pochylił obie głowy na wysokość Neorana, gotów zadać ostateczny cios jadowitymi kłami – jeden ruch i żrąca trucizna zastąpi krew Neorana i rozpuści tkanki, które Protodax wyssie.
Nagle dał się słyszeć szczęk odbezpieczanej broni.
-Uchyl się przed tym – powiedział Demeten. Ailakano nie wiedział, jak udało mu się podejść tak blisko, ani skąd miał broń, jednak bestia otrzymała laserowy strzał w głowę, z tak małej odległości, że wyrwał spory fragment tkanki, uderzył w drugą i wyleciał z drugiej strony. Protodax opadł bezwładnie, aż zatrzęsła się ziemia. Ailakano szybko wyskoczył z maszyny: jeśli źródło zasilania było uszkodzone, mógł nastąpić wybuch. Na suficie dodatkowo dostrzegł kilkanaście Rahkshi.
-Lepiej stąd wyjdźmy.
Wybiegli z budynku, a Rahkshi zaczęły wpełzać do środka. Gdy odbiegli na jakieś dwieście metrów, naglem budynek rozniosła eksplozja. Obrócili się i zobaczyli, jak wszystko, łącznie z Rahkshi, płonie. Przybili sobie piątkę.
-Dobra robota! – powiedzieli razem.
Pobiegli do budynku ZGSNN, gdzie mieli się spotkać.
W międzyczasie Virenas i Boggara pędzili ku Ga-Neo, gdzie było pełno podwodnych jaskiń, doskonałych kryjówek. Virenas wyciągnął małe urządzenie, działające podobnie jak telefon, ale posiadało ekranik. Urzadzenie wydawało ciche pulsowanie, czyli ktoś dzwonił. Na ekranie pokazała się Czarna maska Akaku, należąca do przyjaciela Virenasa, Teha. Pracował w ZGSNN i mógł im podać ważnie informacje.
-Jakiś problem? – spytał Virenas.
-Bardzo zły. Wysłali za wami Truciciela, jest gdzieś w pobliżu.
Virenas na serio się wystraszył. Truciciel (naprawdę nazywał się Koros) oficjalnie pracował dla ZGSNN, ale był znany jako wolny strzelec. Zawsze łapał tak jak chciał. Krążyły nawet plotki, że przystąpił do Mrocznych Łowców, aby się szkolić w łapaniu Neoran. Złapał Boggarę za rękę.
-Poprowadzę cie specjalnymi ścieżkami. Trzymaj się mnie.
Ale w tym momencie budynek przed nimi zapadł się, a zza chmury pyłu wyszło trzech Neoran. Jeden z nich wisiał w powietrzu, na ogromnej ważce: był zielony, miał Kanohi Hau i taki sam kryształ jak Virenas, tylko zielony. Dwaj pozostali jechali na krabach Ussal: jeden był Ko-Neoranem i nosił Kanohi Komau, drugi był Ta-Neoranem i nosił czarną Kaukau. Obaj mieli takie same pistolety.
-No, no, no, słynny Virenas – powiedział spokojnie Koros. – Parę lat się nie widzieliśmy, a ty już stałeś się sławny.
Dwa razy taka sama sytuacja, tego samego dnia. Ciekawe.
-To samo mogę powiedzieć o tobie, Koros.
-Nazywam się Truciciel! – ryknął i wysłał ku niemu strumień cytrynowo-zielonej substancji z kryształu. Virenas i Boggara uskoczyli w bok i zaczęli uciekać. Biegli w stronę portu, aby się tam ukryć, lecz nie mieli szans w starciu z poruszającymi się na Rahi Neoranami. Boggara wycelowała w nich swoje berło i wytrysnął z niego strumień wody, który zepchnął dwa kraby na boki. Zanim zdążyli się podnieść, Neoranie zniknęli za rogiem. Virenas wyjął ze swojej sakiewki kilka buteleczek z różnokolorowymi płynami. Przelewał je z jednej buteleczki do drugiej, aż pozostał mu płyn, czysty jak kryształ. Wtedy przelał go do czterech innych buteleczek, dodał cztery nowe składniki, i zakorkował je. W tym samym momencie Koros ich zauważył, ale Virenas był gotowy. Cisnął w ich stronę cztery buteleczki: zielona trafiła między nich i eksplodowała; czerwona trafiła w Ta-Neorana, wybuchła, wyrzucając dookoła krople, które również wybuchły, raniąc jego Ussala; żółta trafiła Ko-Neorana i zapaliła się, zmuszając go do zajęcia się duszeniem płomieni; niebieska trafiła w ważkę Korosa i pozlepiała jej skrzydła i odnóża co sprawiło, że oboje spadli na kraby. Neoranie znów zaczęli biec ku portowi i wkrótce zobaczyli metalowo-drewniane nabrzeża. Virenas zauważył, że przy nabrzeżu siedzi Neoran i smętnie wpatruje się w wodę. Obok niego, w wodzie pływał mały, stary poduszkowiec. Nie mieli innego wyjścia.
-Ile chcesz za tę łódź? – spytał.
-Nie jest na sprzedaż – burknął Neoran.
-Nawet za cenę srebra?
-Nikt nie ma tyle srebra – zaśmiał się chrypliwie.
-A gdyby?
-Trzydzieści dekagramów.
-Dostaniesz sześćdziesiąt, jak się pośpieszysz.
Neoran spojrzał na niego jak na wariata, ale szybko zdjął cumy trzymajace łódkę. Boggara i Virenas wskoczyli na nią, uprzednio zostawiając woreczek ze srebrem. Uszczęśliwiony były właściciel podreptał do jakiegoś baraku.
-Skąd masz tyle srebra? – spytała zdziwiona Boggara.
-Trzydzieści kilometrów od Neo-Nui jest wyspa obfitująca w ten metal. Najpierw wydobywałem go sam: to były te dni, kiedy nie mogliście mnie znaleźć. Potem zarobiłem tyle, że opłacałem górników. Lecz oni roznieśli plotki o srebrze i tak zaczęło się to całe kopanie. Ale na szczegóły przyjdzie pora później, teraz mi powiedz, jak się tym steruje?
Wpatrywał się błędnym wzrokiem na różne przyciski i przełączniki. Łódź była stara i nie miała żadnych ułatwień. W dodatku była nieduża: ledwo się mieścili, a z tyłu było jeszcze duże druciane koło ze śmigłem, które napędzało łódź.
-Wciśnij zielony guzik dwa razy i przesuń tę wajchę do przodu. Im dalej, tym szybciej.
Virenas postąpił zgodnie z instrukcjami i ruszyli do przodu. W tym samym momencie ścigająca ich grupa Korosa nareszcie się wygrzebała i ruszyła za nimi. Kraby świetnie pływały, a Koros leciał nisko, chcąc pochwycić Neoran. Boggara i Virenas zamienili się miejscami na łodzi i teraz ona sterowała, a on strzelał purpurowym światłem do ścigających. Jednak w pewnym momencie promień białego Neo-rana trafił w tylną obręcz i zamroził stery.
-Nie da się tym sterować! – krzyknęła Boggara. Virenas nie zdążył odpowiedzieć – łódź wpadła na skały i rozbiła się. Virenas złapał Boggarę za rękę i podążyli w głąb wody, a wokół nich śmigały promienie i strumienie jadu. Nagle Virenas poczuł, że coś ciągnie go w dół. Wpłynęli prosto w wir, którego Boggara nie zdążyła zauważyć, skupiona na unikach. Powoli zaczęło się robić coraz ciemniej...
W końcu Virenas poczuł, że wir słabnie. Wychynął jak najszybciej nad wodę i zobaczył, że znaleźli się w podwodnej jaskini. Szybko dopłynął do brzegu, w obawie, że i tutaj będą go ścigać. Kaszląc, upadł na ziemię.
-Boggara... jesteś tu? – wyszeptał. Tylko na tyle starczyło mu siły. Odpowiedział mu jeszcze cichszy głos:
-Jestem... ale... moja maska...
Virenas szybko się poderwał na nogi. Zobaczył Boggarę wychodzącą z wody w całkiem dobrym stanie, za wyjątkiem dwóch rzeczy: po pierwsze na jej prawej ręce lśniła zielona wiązka czegoś lepkiego, po drugie straciła swoje Kanohi. Była to poważna sprawa: energia Neoran zależy od ich masek i jeśli z jakichś powodów je stracą, mogą w bardzo krótkim czasie ulec wyczerpaniu. W połączeniu z trucizną Korosa, mogło to ją nawet zabić. Wziął ją pod ramię.
-Nie bój się... zaraz cos wymyślę.
Rozejrzał się i nagle coś sobie przypomniał. W tej jaskini chowali się gdy ścigali ich w Ga-Neo. Więc...
-Chodź... niedaleko jest Punkt Wymiany Masek. Łatwo będzie jakąś dostać.
Wyszli z jaskini, a Virenas upatrzył wózek powietrzny, idealny dla dwóch osób. Wyciągnął też coś w rodzaju czarnego pistoletu z długą lufą.
-Co to jest? – spytała słabo Boggara.
-Spawarka, której używam w warsztacie. Trzy tryby, energia, laser i plazma. Można używać jako broni.
Weszli do dużego budynku z tabliczką „Punkt Wymiany Masek” i informacją, że przebywanie przy piecu w czasie jego pracy jest zabronione. Weszli do środka i odnaleźli dyżurkę, gdzie siedział strażnik. Takie miejsca są zwykle słabo chronione, więc Virenas nie zważał na nic.
Strażnik siedział w środku i oglądał obraz z kamer. Nagle usłyszał pukanie. Podszedł do drzwi i spytał: „Kto tam?”. Dokładnie w tym momencie drzwi przebiła dłoń Virenasa, a zaciśnięta pięść uderzyła strażnika prosto w twarz, unieszkodliwiając go co najmniej na pół godziny. Weszli do dużego pomieszczenia, gdzie na ścianie o wymiarach 30 na 50 metrów mieściły się metalowe modele głów Neoran z założonymi maskami. Virenas przebiegł szybko wzrokiem miejsce z niebieskimi maskami, szybko zerwał jakąś Kanohi Komau i założył Boggarze na twarz. Zaświeciła się na błękitno, uniosła parę centymetrów w powietrze i opadła. Virenas odskoczył, bo już dawno nie widział Neo-rana z nową maską. Boggara wyglądała jak nowo narodzona.
-Musimy szybko odnaleźć resztę – powiedziała.
W tym momencie drzwi wyważył potężny kopniak, i do środka wbiegli Koros i jego dwaj pomocnicy. Obaj stanęli tuż za nim, a Koros i Virenas stali z wycelowanymi w siebie kryształem (Koros w Virenasa) i spawarką (Virenas w Korosa). Po chwili obaj, jakby myśleli o tym samym, opuścili broń. Patrzyli na siebie z nienawiścią.
-Dobra, Koros. Czas to rozstrzygnąć. Jeden na jednego, ty i ja.
-Zgoda – powiedział, po czym zwrócił się do pomocników – Nie róbcie nic, dopóki wam nie rozkażę.
Podeszli szybkim krokiem do siebie, po czym zaczeli walkę. Koros wprawnie wprowadzał ciosy, ale Virenas równie skutecznie je blokował. W pewnym momencie Koros chwycił go za głowę i za stopę, po czym cisnął na ścianę z Kanohi. Virenas zachwiał się, ale nagle coś się zaczęło dziać. Jego kryształ absorbował energię wszystkich masek wokół niego i Neoran natychmiastowo się podniósł, nacierając na wroga. Z jego kryształu wytrysnęły trzy strumienie, które uderzyły Korosa i jego pomocników. Koros wszak miał coś w zanadrzu. Wyciągnął swoje berło i jednym ruchem wytworzył na podłodze kałużę jadu, przed którą Virenas zatrzymał się tak gwałtownie, że się wywrócił na brzuch. Koros spokojnie podszedł do Virenasa po zielonej kałuży.
-Imponujesz mi, Virenas. Ale powiedz, przystawiłeś kiedyś Neoranowi broń do głowy i nacisnąłeś spust?
-Nie – powiedział Virenas na wydechu i płynnym ruchem ręki uniósł spawarkę, po czym nacisnął spust. Zaskoczony Koros ugiął się do tyłu jak po podmuchu i upadł w kałużę trucizny, która zaczęła się mieszać z jego krwią. – To będzie mój pierwszy raz.
Wstał z posadzki i patrząc uważnie na ciało Korosa, obszedł kałużę, po czym zwrócił się do zaskoczonej Boggary:
-Teraz naprawdę powinniśmy stąd wyjść.
W drodze do wyjścia, zauwazył coś dziwnego. Z boku jednego z pomocników Korosa wystawały... kable. Choć Neo-ranie byli istotami biomechanicznymi, kabli nie mieli z całą pewnością. Virenas przyjrzał się dokładniej.
-To są roboty! – powiedział zaskoczony. Zamiast wnętrzności, mieli w pełni zmechanizowane układy, sterujące ich ruchami. – Koros musiał wpaść w niezłe towarzystwo, skoro używa robotów. Pewnie żaden Neo-ran nie chciał z nim współpracować.
Wspólnie wyszli z budynku i udali się do Onu-Neo.
Ostatnią parą są Kopakenus i Naakate. Uciekali przez opuszczone ulice, również w kierunku Onu-Neo, jednak w przeciwieństwie do innych, bronili się przed złowrogimi Rahkshi i strażnikami. Naakate z dużą wprawą podpalał ich swoim kryształem, a kusza Kopakenusa na przemian ich mroziła i zmieniała w coś na kształt duchów, przez co nie mogli im zrobić krzywdy. W końcu jednak wpadli w zaułek i trzeba było przejść do walki bezpośredniej. Kopakenus wszedł na drabinkę przeciwpożarową i strzelał z góry, a Naakate powalał Neoran kopniakami których nie powstydziłby się Chuck Norris. Nagle jeden z nich runął prosto na Kopakenusa. Ten zrobił tylko przerażoną minę, ale po chwili Neoran zwinął się w kłębek i runął na ścianę tuż obok niego. Kopakenus zerknął w dół i zobaczył, że Naakate trzyma staroświecką, od dawna nieużywaną broń palną. Przeraził się po raz drugi, nie dlatego, że właśnie zgładzili Neorana. Broń palna na Neo-Nui była bardzo rzadka; nie używano jej, nawet w gangach, ze względu na to, że zabijała, zamiast obezwładniać, a martwego Neorana nie da się przesłuchać. Zeskoczył z drabinki.
-Skąd to masz? – spytał.
-Ukradłem. Mieli wszystkie przetopić, ale ja czułem, że nadejdzie dzień, gdy trzeba się będzie bronić za wszelką cenę.
Jednak dalszą rozmowę przerwał im kolejny szwadron Neoran. Naakate strzelał tak szybko jak pozwalał mu magazynek (starając się tym razem celować w nogi), ale mieścił on tylko dwadzieścia pocisków, a strażników przybywało. Jedyną opcją była ucieczka. W ślad za Kopakenusem wszedł na dach budynku i zaczął biec, by po chwili prześcignąć Kopakenusa i przeskoczyć na drugi dom. Kopakenus także bardzo się starał, jednak źle wyliczył odległość i siłę skoku, i wpadł prosto na ścianę. Próbował się podciągnąć, ale nie mógł, bo jedną ręką wciąż strzelał ku strażnikom. Po chwili żaden już się nie pojawił.
-Naakate, pomóż mi! – krzyknął.
Ale Naakate stał na krawędzi, w takiej pozycji jakby się wahał czy zawrócić czy iść dalej.
-Wybacz, Kopakenus. Ktoś na mnie czeka. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
I przeskoczył na drugi budynek, po czym zaczął biec dalej po dachach. Kopakenusa tak to zaskoczyło i zirytowało, że znalazł w sobie siłę, aby podciągnąć się na jednej ręce – więcej nawet, dosłownie przeskoczył dużą odległość. Przykucnął w miejscu gdzie stał Ta-Neoran.
-Nie, Naakate, tego ci nie wybaczę – powiedział sobie. Zerknął w dół i zauważył kawałek papieru.
-Hmm – mruknął, podnosząc zwitek. Było na nim tylko jedno słowo.
Po wszystkim Virenas, Boggara, Ailakano, Demeten i Kopakenus spotkali się na dachu starego budynku w Onu Neo.
-Gdzie jest Naakate? - spytał Virenas.
-Zdziwisz się: zostawił mnie! - odparł Kopakenus. - Kiedy ja zwisałem z krawędzi budynku, on nawiał!
-Niemożliwe, po co? - spytał Ailakano.
-Znalazłem za to tę kartkę - podał im brązowy kawałek papieru. Napisane na nim było: siłownia.
-Co on takiego chce robić w tej siłowni, ćwiczyć? - zdziwiła sie Boggara.
Ale na twarzy Virenasa pojawiła się ponura satysfakcja. Powiedział smutno, choć groźnie:
-Słowo "siłownia" ma dwa znaczenia. Jedno to jak mówicie, sala do ćwiczeń. Ale drugie znaczenie... to elektrownia. I domyślam się, jaka.
Nagle rozszerzył oczy i wyprostował się gwałtownie. Coś sobie obliczył...
-Wyspy... teraz coś mi przyszło do głowy! Te wyspy tworzą trójkąt! Dwusieczne kątów trójkąta przecinają się w punkcie, gdzie stoi reaktor!
„Przepowiednia się spełnia”, pomyślał, ale nie powiedział.
-Ruszajmy. Trzeba sprawdzić, jakie są zamiary Naakate.
A tymczasem Naakate skradał się powoli długim korytarzem z plątaniną rur i przewodów na ścianach. Ktoś zostawił mu wiadomość, że chciałby się z nim spotkać. Doszedł do sali, gdzie mieścił sie ogromny reaktor termojadrowy. Miał kształt sześcianu, z dużym, elipsowatym tunelem posrodku, w którym powstawała plazma. Zastanawiał się gdzie i kim jest ten ktoś kto go wezwał. Nagle usłyszał hałas. Dziesięć pięter wyżej, tam gdzie kiedyś były pomieszczenia dla personelu, ktoś chodził. Nie widząc wind, szybko wszedł po kratkowanych schodach. Gdy wszedł, zobaczył dużą, pusta platformę z wyblakłymi pasami tam gdzie kiedyś stały ściany kontenerów. Rozejrzał się uważnie dookoła, obracając swój Kryształ Ciepła. Nagle usłyszał odgłos, świszczący i posępny:
-Jesteś tu, Naakate.
Neoran wycelował kryształ i wypuścił wiązkę ciepła, podobną do promienia światła. Jednak cokolwiek tam stało, miało inne berło, i wchłonęło ją. Podszedł spokojnie do Naakate, posługując się berłem jak laską. Wyszedł z cienia i Naakate wciągnął głośnio powietrze. Stał przed nim dziwny, podobny do Turaga osobnik. Miał ciało trójkątne, a ręce i nogi jak Bohroki. Miał też całkiem czarną Kanohi Hau, bez rdzy, ale z bruzdami. Spojrzał na Neorana.
-Czuję w tobie gniew, abominację, niechęć i zawiść. Chciesz przejąć władzę nad grupą Virenasa, czyż nie?
-Owszem... jego plany niezbyt mi sie podobają.
-Chodź ze mną, a będziesz miał wszystkich Neoran.
Naakate słuchał uważnie. Turaga podszedł do krawędzi platformy. Nagle podniósł berło.
-Zamierzam przywrócić światu dawny wygląd. Matoranie chodzą bez żadnego podziału, na tych co mają i tych co nie mają prawa do życia. Zamierzam zdobyć wszystkie kryształy do Kwiatu Końca, aby podbić Metru Nui, miasto legend.
Machnął berłem, i zapłonął ogień.
-Pokażę Neoranom drogę do celu.
Kolejnym machnięciem zrzucił z sufitu na dół ogromną ilość Kraata.
-Rozpętam zarazę, która rozdzieli godnych władzy od pospólstwa.
Powtórzył, a z sufitu posypały się na dół kawałki metalu
-Zmienię Metru Nui w poskręcane żelazo i ogień, tak jak ongiś jego Toa uczynili to z mojej rodzinnej wyspy, aby i oni poznali okrucieństwa wojny.
Jeszcze raz, a z reaktora wydobyła się wiązka plazmy, która zatoczyła wstęgę wokół Turagi. Było w niej widać przerażone i zbolałe twarze Neoran, w tym przyjaciół Naakate.
-Rzucę przeciwko Matoranom potęgę, z której słońce czerpie swą energię!
Obrócił się i stanął z Naakate twarzą w twarz.
-A ty mi w tym pomożesz, czy chcesz czy nie.
Plazma nagle zmieniła się w płomienisty łańcuch który spętał Neorana. Turaga zmienił się w chmurzastą istotę, zbliżającą się szybko do Neorana. Na zewnątrz dało się słyszeć przeraźliwy krzyk...
Virenas i reszta biegli bardzo szybko w kierunku budowli. Choć sytuacja była poważna, nie mogli się oprzeć od gwałtownego wciągnięcia powietrza na widok wysokiej na prawie tysiąc metrów budowli. Problem w tym, że wyraźnie się sypała; były miejsca z dziurami o szerokości dwóch metrów. W pobliżu były domy mieszkalne, ale nie paliły się tam światła. Neoranie nie chcieli mieszkać w pobliżu tak niebezpiecznego obiektu. Weszli śmiało do środka, wyciągając po drodze broń. Przeszli przez całą budowlę, rozglądając się uważnie. Nie było widać nikogo. Reaktor był równie pusty jak wówczas, gdy okaząło się że nie ma dosyć paliwa i został opuszczony. W kątach walały się zdechłe, gnijące ciała drobnych Rahi owadów i myszy, które poumierały od radiacji i ciepła po pierwszym eksperymencie.
-Zajrzyjmy do sterowni, na górze – powiedział Demeten.
Weszli po drabince na górze, zastanawiajac się po co Naakate chciał się tu z kimś spotkać. Gdy dotarli do sterownii, zobaczyli wysokie pomieszczenie z dużym ekranem i kilkoma małymi dookoła, a także klawiatury i przyciski. Przycisk służący do awaryjnego zatrzymywania reakcji był wyjęty.
-Hhehehehahhaha... – dało się słyszeć gdzieś z góry. Natychmiastowo wycelowali swoje bronie w źródło dźwięku. Śmiech się powtórzył, ale gdzieś niżej i jakby bliżej. Co to mogło być? Brzmiało, jakby się poruszało po ścianach...
Wtedy coś wyszło z cienia. Był to Neoran, pokryty rdzą i bruzdami, z Kanohi Hau. I gdyby nie to, co trzymał w ręku, nigdy by go nie poznali. Był to kryształ Naakate.
Kopakenus opadł na jedno kolano, mierząc ku przybyszowi.
-Gadaj, gdzie jest Naakate, albo cię zamrożę.
Przybysz tylko się roześmiał i podniósł rozwartą dłoń do góry, odrzucając Kopakenusa na ścianę. Zrzucił trochę tynku i opadł bezwładnie. Boggara podskoczyła do niego z przerażoną miną.
-Masz mężne serce, Kopakenusie, Zwiastunie Lodu, ale nie ma takiej siły, która obroniłaby cię przed moją mocą.
Virenas podszedł o krok.
-Naakate... nie. Kim jesteś, potworze, i dlaczego chowasz się w ciele naszego przyjaciela!?
Znów śmiech.
-Virenas, ty zawsze dochodziłeś do poprawnych wniosków. Teraz nie mówi do ciebie Naakate...
Ailakano wystrzelił z desperacją laser w jego kierunku, ale Neoran odbił go od niechcenia i ciągnął dalej jakby nic:
-...lecz Turaga.
-Turaga?
Spojrzał waznie i zrozumiał. Ich Turaga opanował Naakate.
-Skąd jesteś? Z jakiej wyspy?
-Wyspa ta nie ma nazwy, albowiem było na niej tak pięknie, że żaden Neoran nie potrafiłby opisać tego słowami – lekki skurcz przemknął przez jego twarz. – Ale to już przeszłosć. Trwa wojna Mrocznych Łowców i Toa, a jej piekło przetoczyło się przez moją wyspę. Stało się coś, czego nie rozumiem...
Zamilkł na chwilę, jakby te słowa sprawiały mu ból. Virenas wreszcie przerwał ciszę:
-Co takiego się stało?
-Coś, czego nie rozumiem... – powtórzył. – Widzisz, Virenasie, ja umarłem. Przez moją wioskę przetoczyła się wielka bitwa, a ja zostałem uwięziony w naszej Cytadeli, gdy jeden z Toa Ognia ją podpalił. Umarłem. Ale potem... – oczy mu zabłysły mocniej, - potem trafiłem do przedziwnej krainy. Ziemia krzyczała pod moimi stopami. Ciepło było większe niż w tym reaktorze. Wulkany pluły płonącym lodem. A z wodospadów leciała nie woda, a pył.
-Karzahni – szepnął sobie cicho Virenas, tak że istota go nie usłyszała.
-Spotkałem mnóstwo zniszczonych Neoran i innych, podobnych do nas, którzy nazywali siebie Matoranami. Naprawdę, trudno było mi wyłowić tę nazwę, bo mówili cicho, jakby dawno nie używali głosu. A potem usłyszałem głos, jakby z nieba, równie cichy: „Twój czas jeszcze nie nadszedł. Musisz powrócić”. I ten głos... ten głos zdradził mi moje przeznaczenie.
-Przenaczenie?
-Powiedział mi: „Dotrzesz do wyspy, na której spotkasz sześciu niezwykłych Neoran. Jednen z nich stanie się twoim niewolnikiem. Z drugim będziesz musiał się zmierzyć, a będzie to jego najlepszy przyjaciel. Jeśli go zwyciężysz, będziesz wolny i dokonasz zemsty. Ale jeśli nie, powrócisz do nas, dopóki nie wypełni się czas”.
Znów zamilkł i zamknął oczy.
-Moim największym pragnieniem zemsty jest zgładzić Metru Nui, bo tam udali się Toa, którzy zniszczyli moją wyspę. I zamierzam jej dokonać.
Virenas myślał gorączkowo. Niech on nie przestaje gadać, może coś zdoła wymyśleć.
-Co chciałeś zrobić? Czemu wykorzystujesz Kraata, aby infekować Neoran?
Turaga zaśmiał się i zaczął się przechadzać tam i z powrotem.
-Widzisz, Virenas, odkryłem jakieś dziwne pokrewieństwo, między wami a Rahkshi.
-Rahkshi?
-Rahkshi. Otóż widzisz, kiedy Makuta stworzył Rahkshi na tej wyspie, gdzie tkwił kryształ cienia, Mata Nui dla ochrony Matoran stworzył was, Neoran. Jesteście spokrewnieni z nimi swoją historią. Ale was także można kontrolować z pomocą Kraata. Aby stworzyć Rahkshi, potrzebne są dwie sztuki. Jedna zamienai się w pancerz. Druga staje się umysłem, przewodnikiem, który steruje ciało. Was też można sterować, tylko że nie macie żadnych otworów w pancerzu aby Kraata weszło. Więc infekuje głowę.
Virenas zastanowił się.
-Ja... – zaczął – ja zawsze czułem coś dziwnego, gdy byłem blisko Rahkhsi. Słuchały mnie i nie zwracały uwagi na rozkazy z chipów. Jednemu w ten sposób nawet usmażyłem skórę i pancerz pod chipem, bo doszło do spięcia.
-Tak – powiedział Turaga – Jesteś wyjątkowy, to fakt. W twojej strukturze genetycznej jest włókno, pozwalające ci komunikować się z Kraata. Nazywamy to kraatapatią, czyli porozumiewanie się z nimi na odległość telepatycznie. Nie przeczę, że każdy mógłby coś takiego potrafić. Ale Makuta skutecznie zablokował te geny i tylko niektórzy – jak ja, ty, czy Makuta – mogą je sterować.
Virenas przetwarzał te nowosci, gdy coś mu się przypomniało.
-A Kwiat Końca?
-To odnalazłem przez przypadek. Dowiedziałem się o tym, plądrując Bibliotekę Onu-Neo, w celu odnalezienia informacji o Metru Nui. Wówczas dowiedziałem się, jaką moc daje ten artefakt i postanowiłem go zdobyć.
Stanął w miejscu i zamilkł na chwilę.
I właśnie dlatego, Virenas – powiedział jakby przytomniej, - chcę posiąść kryształy, potrzebne do Kwiatu Końca. Więc zacznijmy.
-Co?
-Ostateczną walkę o Neo-Nui!
Neoran podskoczył i zaatakował Virenasa z potężną furią i siłą. Virenas nie miał szans, aby odskoczyć i został wyrzucony w powietrze, aż pod sufit, po czym zwalił się na dół z tak donośnym hukiem, że aż zdziwił się że na zewnątrz tego nie słychać.
-Nie! – krzyknęli naraz Ailakano i Demeten, jednak zanim zdążyli zaatakować Neorana, podniósł on berło i wytworzył wokół siebie i Virenasa coś na kształt ognistego pierścienia, o takiej temperaturze, że najbliższe zwisające kable zaczęły tracić izolację. Jednak podłoga pod nimi pozostała cała. Virenas podniósł się ciężko z posadzki.
-Znam tę przepowiednię, Turaga – powiedział z furią w głosie. – Ty wygrywasz, świat upadnie. Ale wiem, że jest jeszcze wiele do zrobienia. Jest jeszcze tyle niespełnionych przepowiedni, choć jedna zapewne spełnia się teraz. Więc co z tego wynika? Że moje zwycięstwo jest pewne!
Wystrzelił ku niemu purpurową wiązkę światła, która rozprysła się na jego krysztale, a zaraz po tym Neoran rzucił się na niego, by zadać cios, który Virenas odparował. Po chwili jeden rzucił się na drugiego i próbowali się nawzajem zepchnąć w dół, za barierką. Virenas został przyparty, a Neoran popchnął go i w rezultacie zawisł on na jednej dłoni.
-Masz dość? – sapnął cieżko.
-Nie – odparł Virenas, rażąc go po oczach wiązką światła. Neoran poderwał się z bólu i zatoczył wokół ognistego kręgu, dając Virenasowi czas na wejście z powrotem na podest.
Jednak nagle coś się stało. Neoran podniósł głowę do góry, otworzył szeroko oczy i usta, jakby dostał jakiegoś ataku, a potem Virenas usłyszał jakiś głos, nie z tych otwartych ust, ale gdzieś z głębi, jakby z oddali, albo w jego własnej głowie:
-Virenas! Pomóż mi, błagam...!
To był głos Naakate. Virenas pojął, że nie może zabić Neorana, bo zabiłby i Naakate. Ale wówczas przypomniał sobie legendę: „a jeśli jeden zginie, to drugi przeżyje. Lecz ten pierwszy umrze nie w walce, lecz z wyboru i przeznaczenia”. Musi dokonać wyboru, który zginie, on czy Naakate. Ale co zrobić? Nie może dać mu żyć, gdyż wówczas zniszczy Neo-Nui; nie chce go też zgładzić, bo jest jego przyjacielem. Co zrobić? Jaki podjąć wybór? Wtem zobaczył, że w krysztale Naakate połyskuje żółta, wyjatkowo długa Kraata. I przypomniawszy sobie inne słowa, podjął decyzję, który zginie, a który umrze.
Natarł na niego z wielką mocą, tak że Naakate odrzuciło pod barierkę. Zanim się obejrzał, Virenas wbiegł na ścianę, wyciągnął spawarkę i zaczął razić go krótkimi seriami błysków energii, które Naakate wchłaniał do kryształu i emitował jako potężną falę cieplną. Virenas zrozumiał, że tak się nie uda go pokonać, więc może trzeba użyć podstępu? Stanął na środku sali i rozstawił ręce.
-Masz mnie. Skończyły mi się pociski. Bierz mnie, kończ to wszystko, jeśli ci tak zależy!
Naakate, nie spodziewajac się podstępu, wystrzelił skoncentrowaną wiązkę ciepła. Dokładnie w tym samym momencie Virenas wypalił fioletowym światłem i obie wiązki zderzyły się w połowie odległości od Neoran. Trzymali tak swoje berła i żaden nie miał zamiaru puścić.
I wtedy zdarzyło się coś dziwnego. Promienie złączyły się i utworzyły złoto-purpurową wstęgę, która wirowała powoli, jak śruba, w kierunku Virenasa. Kraata z kryształu Naakate zostało jakby wyciągnięte z kryształu i teraz leciało w środku energetycznego wiru w kierunku Onu-Neorana. Ale Virenas nie okazywał lęku, przeciwnie, na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiej satysfakcji. Kraata przesunęło się całkowicie i zetknęło z kryształem Virenasa, po czym zostało wchłonięte. Naakate zaczął się wić jakby w konwulsjach, z takim krzykiem, jakby coś sprawiało mu ból nie do opisania. Nad jego głową pojawiła się czarna chmurzysta postać, która po chwili się rozwiała. Virenas ciężko podszedł do Naakate, który klęczał na podłodze. Jego stopy i maska na powrót stały się czerwone, a oczy zabłysły na nowo.
-Nic ci nie jest? – spytał Virenas.
-Nie... Virenas, tak cię przepraszam. Nie miałem bladego pojęcia w co się pakuję.
-Rozumiem... teraz musimy jednak...
Zawyły syreny, rozbłysły światła alarmowe. Na dole działo się coś złego. Ailakano obejrzał uważnie wskazania przełączników.
-Mata Nui, zmiłuj się! – krzyknął w pewnym momencie.
-O co chodzi? – spytał Demeten.
-Ten, który opanował Naakate, uruchomił reaktor, ale nie włączył pomp chłodzących! Walka z Virenasem uszkodziła jego strukturę; na dole zaraz nastapi wyciek plazmy!
Huk i wstrząs, jakby coś ciężkiego spadło na ziemię. Wszyscy rzucili się do barierki. Na dole pojawiła się masa roztopionej mieszanki plazmy i konstrukcji reaktora. Budynek zaczął się walić, bo gorąco wnikało nawet w fundamenty. Rosła radioaktywność. Wszyscy rzucili się do ucieczki, dokładnie w momencie gdy zaczęła się walić posadzka. Jednak Virenas, ranny w walce, nie zdążył dobiec do drzwi. W połowie drogi drogę zastąpiły mu spadajace metalowe belki, po czym posadzka zapadła się. Ledwo zdążył złapać się filaru.
-Virenas! – krzyknął Naakate, zawracając, mimo otaczającego ich huku i żaru. Z doły buchały ku nim płomienie. Naakate wyciagnął rękę, drugą łapiąc filar za nim.
-Virenas, podaj mi dłoń!
Ale Virenas nie miał takiego zamiaru. Jedną ręką trzymał się belki, a drugą trzymał berło, oglądajac uwięzione w nim Kraata, które wciąż lekko pulsowało. Virenas słyszał głos w swojej głowie. Był to głos, podobny do jego własnego, ale jakby bardziej biestialski, należący do gada.
-Nie zniszczysz mnie, jeśli tylko twoje berło zostanie zniszczone. Znasz tajemnicę, ktorą chciałeś powierzyć innym.
Prawda. Virenas znał jedną z tajemnic. Kraata było teraz powiązane z jego narzędziem. Neoran był półnieśmiertelny, gdy miał swoje berło, nie umierał śmiercią naturalną ani z choroby. Odwrócił głowę od kryształu.
-Pamietasz może, Naakate, jak ci obiecałem, ze powiem ci jaka jest tajemnica naszych broni?
Naakate wyglądał jakby nic nie rozumiał.
-Nasze berła są z nami związane, mają wpływ na nas – ciągnął Virenas. – Jeśli nawet ono zostanie zniszczone, a ja żyję, to można je naprawić. Jeśli można je naprawić, to i Kraata może przetrzymać dopóki ja nie umrę. A ja nie chcę, aby ponownie nadeszła zaraza. Muszę to zrobić, Naakate.
Puscił belkę.
-Virenaaaaaaaaaaaaaas!!! – krzyknął Naakate, patrząc z rozpaczą, jak Neoran spada w dół, aż jego ciało zanurzyło się w jeziorze plazmy i metalu.
-Och nie... Virenas, czemuś to zrobił? – zapłakał Naakate, wychodząc za innymi. Ledwo wybiegli, budynek legł w gruzach. Stopiona masa zaczęła wpływać do kanałów burzowych, gdzie zastygła. Rankiem ukazał się jedynie stos gruzu. Na miejsce przybyła ekipa, która miała przeszukać ruiny w poszukiwaniu ciała Virenasa. Jednak nikt nie wierzył, że jego ciało mogłoby wytrzymać taką temperaturę. Wszyscy byli w szoku: Boggara i kilka Ga-Neoranek płakało. W pewnym momencie podszedł do nich Neoran z licznikiem.
-Przepraszam, ale... znaleźliśmy coś co nie wygląda nam na standardowe wyposażenie elektrownii.
Boggara wstrzymała dech. To była spawarka Virenasa.
-Nie uległa uszkodzeniu. Leżała na kawałku posadzki.
Boggara wzięła spawarkę i przytuliła ją do policzka. Jej oczy zapełniły się łzami.
Nie chodziło tylko o to, że on nie żyje.
Chodziło o to, że dla niej to koniec.
Nigdy więcej nie porozmawiają.
Nie udadzą się na żadną misję.
Nigdy mu nie powie, co czuje.
Że go kocha...
Przerwał jej kolejny Neoran.
-Musimy odejść. Nie macie kombinezonów, a promieniowanie przekracza normę.
Wszyscy spojrzeli po sobie, po czym odeszli w stronę Centrum, najwyższej wieży miasta. Boggara wahała się jeszcze chwilę i również odeszła.
Centrum przypominało Koloseum z Metru Nui. Miało okrągłą arenę do zawodów strzeleckich, trybuny i specjalną lożę, dla Turaga. Teraz jednak Turagi nie było. Wystąpił Neoran z Onu Metru, bliski przyjaciel Virenasa i prawa ręka Turagi. W czasie mowy widać było że z trudem powstrzymuje łzy.
-Przyjaciele – zaczął, - nie wiem, co mam powiedzieć. Nasz Turaga był oszustem, który zabił naszego prawdziwego przywódcę i naszego drogiego przyjaciela, Virenasa. Opętał też innego z nas, Naakate. To wielka hańba dla historii naszego miasta.
Rozległy się pomruki zrozumienia i gniewu. Neoran uciszył je gestem.
-Nasza największa elektrownia, zamknięta niecałe dwa lata po otwarciu, a która miała wkrótce ponownie zostać uruchomiona, została zniszczona. Utracilismy bezpowrotnie czyste i ekonomiczne źródło energii. Jedynie Virenas (łzy mu się zaszkliły) znał tajemnicę reaktora. Neo-Nui musi się liczyć z możliwością upadku.
Opuścił na chwilę głowę, a potem znów zwrócił się do ludu:
-Nie chcę już mieszkać w tym mieście (okrzyk zdumienia na trybunach). Miejsce to powinno być wieczystym miejscem pamięci Virenasa. Opuszczę Neo-Nui już wkrótce, a moi przyjaciele (wskazał na pięciu Neoran) wraz ze mną. Jeśli chcecie, możecie płynąć z nami. Nie będę nikogo zmuszał. Kto chce odpłynąć, niech wstanie.
Przez chwilę zaległa cisza, a potem Neoranie, w szesciu sektorach trybun, zaczęli wstawać ze swych miejsc, tworząc coś w rodzaju nagłej fali, która nie wygasła. Neoran rozejrzał się po trybunach – i wybuchnął płaczem. Odwrócił się, a wszyscy zaczęli się rozchodzić. To był koniec Neo-Nui.
Boggara i reszta udali się pod dom Virenasa. Chcieli jeszcze raz rzucić okiem na mieszkanie, przed opuszczeniem miasta. Wszystko było tak samo jak wtedy, gdy ostatni raz tu byli – po zdobyciu kryształów. Boggara chwyciła swój łańcuszek. Każdy z nich dostał specjalny wisiorek, z umieszczonym w nim kryształem. Boggara niosła dwa – z bursztynem, który należał do Virenasa, i z jej topazem. Oglądając mieszkanie, nagle spostrzegła coś dziwnego. Jedna z szafek, której Virenas nigdy nie otwierał (drzwiczki nawet pokryły się rdzą), otworzyła się. W środku leżała metalowa tabliczka, prawie taka sama, jaką dał im Turaga. Drżącą ręką sięgnęła po nią i odczytała w świetle zachodzącego słońca napis:
Do Neoran. W moim ciele jest umieszczony chip. Jeśli ta szafka się otworzy, to znaczy że zmarłem. Wybaczcie, że nie zdążyłem ze wszystkim, co miałem zrobić. Ale chcę, żebyście przekazali Boggarze, że od dawna o niej myślę. Że widzę ją nawet w snach. Że każdy dzień bez niej był dla mnie dniem straconym. Że nie wyobrażałem sobie Neo-Nui bez niej, czy była zapłakana, czy uśmiechnięta. Kochałem ją. Virenas.
Boggara zapłakała, ale były to łzy szczęśliwe. Wiec jednak on też ją pokochał. Wiedziała, że Virenas nie chciałby, aby się załamała i czuła smutek. Wyzbyła się tego uczucia.
-Chodźcie – powiedziała do reszty, - trzeba się przygotować. Jutro stąd odejdziemy.
-Właśnie. Dokąd? – spytal Naakate.
-Tego nie wiem. Tam gdzie poniesie Wielki Duch... lub duch Virenasa.
Nazajutrz, w dokach każdego Neo były gotowe łodzie. Neoranie powoli schodzili do nich. W każdym Neo było po dziesięć łodzi, każda na stu Neoran. Miały prostą konstrukcję, a ku uszanowaniu tradycji, nie wyposażono ich w silniki. Neoranie chcieli odpłynąć własną siłą.
Boggara stała na specjalnym, dodatkowym statku, na którym byli jeszcze Ailakano, Demeten, Kopakenus i Naakate, wcąż szlochający. Na każdej z łodzi stał jeden Neoran, dowodzący ruchem. Boggara i reszta dali znać, aby odpłynąć.
-Naprzód! – powiedzieli naraz wszyscy Neoranie-dowódcy. Z dziur w kadłubach wysunęły się wiosła i łodzie odpłynęły. Neoranie siedzieli przodem do kierunku płynięcia – aby nie oglądać się na porzucone miasto.
-Martwię się – powiedziała nagle Boggara. – To specjalne Kraata zostało zniszczone, ale Turaga żyje. Co będzie, jeśli ponownie zechce zatakować to... Metru Nui?
Naakate położył jej dłoń na ramieniu.
-Jeśli nawet – powiedział spokojnie, ale mocno, - to będziemy gotowi. Razem z Matoranami.
Łodzie powoli zbliżały się do granicy mgły. Boggara, jakby nagle się namyśliła, podeszła do rufy, spojrzała na miasto, potem na spawarkę Virenasa – i wrzuciła ją do wody. Spawarka powoli znikała w wodzie, która – dopiero teraz to zauważyli – z ciemnej zaczęła się robić coraz bardziej przejrzysta. Odchodząc, pozostawili Neo-Nui pod opiekę żywiołów, które ukrywały miasto. Woda upodobniła się do oceanicznej. Wiatr nie niósł stamtąd dźwięków. A ziemia nie dopuszczała, aby ktoklwiek mógł mu kiedykolwiek zaszkodzić.
Łodzie przekroczyły mgłę i zniknęły na horyzoncie.
Od tamtego czasu nikt nie widział Neoran. Istniały legendy o potężnym, zaawansowanym technicznie mieście, które jednak jest pod protekcją Mata Nui, i nie wolno go profanować, nawet jeśli jest opustoszałe. Po Neoranach została pamięć w umysłach Matoran, którzy kiedykolwiek tam byli. Tak więc mylili się ci, którzy myśleli i mówili, że Neo-Nui umarło. Żyło wciąż w innych i dawało nadzieję na przyszłość.
Epilog.
Spawarkę Virenasa popłynęła daleko za mgłę, tak że dopiero po kilku kilometrach porwał ją prąd morski i poniósł daleko, tak ze w końcu trafiła na jaskinię z wodospadem. Woda poniosła ją aż do podziemnej jaskini, po czym wylądowała na brzegu jakiejś wyspy. Leżała tam, aż...
Do brzegu zbliżały się dwie postacie. Jedna była wyższa i czarno-pomarańczowa, drugia nieco niższa i całkiem niebieska. Pierwsza postać podniosła przyrząd.
-Co to może być? – spytała niebieska istota. Miała żeński głos.
-Wygląda mi to na sprzęt spawalniczy – powiedziała męskim głosem druga postać. Oglądała uważnie spawarkę, jakby ujrzała kogoś, kto będzie jego wielkim przyjacielem. – Skąd ona mogła się tu wziąć? O ile mi wiadomo, w Metru Nui się takich nie produkuje.
-Więc lepiej jej nie zgub... Nuparu.
Nuparu uśmiechnął się, objął Matorankę w pasie i pomaszerowali dalej, wzdłuż brzegu, rozmyślajac nad pochodzeniem spawarki, i nawet się nie domyślając, że ich miasto wkrótce spotka los, podobny do tego, który spotkał Neo-Nui... Lecz żadne znaki ani duchy nie dawały im tego do zrozumienia. Są chwile, takie jak ta, że nie należy niszczyć czyjegoś szczęścia.
Pią 11:29, 07 Lip 2006 Zobacz profil autora
Nuparu2
Dawny Administrator


Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 2178
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
Przeczyta to ktoś??!!
Pią 15:44, 07 Lip 2006 Zobacz profil autora
linus022



Dołączył: 07 Mar 2006
Posty: 492
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
umh......eee.....nawet nie zacząłem.....dawaj w mniejszych ilościach....
ummm....i bedzie gites....a tak wogle to zabardzo nie interesuję się ff...
CO?!......67 STRONY FORMATU A5?!......nie no.....przerypane......
hmmmm...a, może stwórz okładkę i daj do masowego nakładu?.........
boże......67 strony samego ff....bez komentarza....umhhh....
.....chyba....*Linus022 biegnie szybko do kibla, zwymiotować*
hmmmmm.....może mi ktoś wytłumaczyć.....pojęcie słowa SPAM?....
bo słyczałem, że to bezsensowna wypowiedź, albo mniej niż cztero
wyrazowy post......umhhhh.....eeee....f-f-f-f-ajny ff......

SPAM to Short, Pointless, Annoying Message - Krótka, Bezsensowna, Irytująca Wiadomość. N2
Pią 15:55, 07 Lip 2006 Zobacz profil autora
Mertis
Dawny Moderator


Dołączył: 10 Lut 2006
Posty: 1900
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: z Gliwic

Post
Mało trochę Nuparu liczyłem na więcej xD...

p.s. przeczyutałęm narazie tylko Epilog xD
Pią 16:23, 07 Lip 2006 Zobacz profil autora
Illidan



Dołączył: 25 Lut 2006
Posty: 1336
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: (utajnione)

Post
Jak znam zycie nie rzeczytam tego w 1 dzien bo jestem byt leniwy xD moze za 4 dni powiem co o tym mysle xD
Pią 17:12, 07 Lip 2006 Zobacz profil autora
Mertis
Dawny Moderator


Dołączył: 10 Lut 2006
Posty: 1900
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: z Gliwic

Post
przeczytałem pierwszą część. Troche przynudnawa ale fajna xD
Pią 18:19, 07 Lip 2006 Zobacz profil autora
Nuparu2
Dawny Administrator


Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 2178
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
Rzucam wersję w Wordzie, może będzie wygodniej wam czytać:
[link widoczny dla zalogowanych]
A teraz wyjawię coś czego za pierwszym razem nie miałem odwagi wyznać. Stosunki Ailakano i Demetena miały być z początku... hm... yaoi Bardzo wesoły ale uznałem, że skoro większość forum to faceci mogłoby się to im nie spodobać. Co innego yuri, ale nie mam tam dwóch Matoranek.
Wto 18:03, 06 Lut 2007 Zobacz profil autora
Mertis
Dawny Moderator


Dołączył: 10 Lut 2006
Posty: 1900
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: z Gliwic

Post
przecież związek Yaoi jest całkiem nom normalny. A co niech się kochają mało jest homoseksualistów na tym świecie to ma ich nie być na tamtym?
Wto 18:24, 06 Lut 2007 Zobacz profil autora
Karmazynowy Król
Dawny Moderator


Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 1546
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

Post
heh... dzisiaj coś mnie nathneło i... przeczytałem to... No i trzeba przyznać, że całkim to fajne, jak dla mnie trochę za mało akcji, ale i tak mi się podoba i to bardzo - 10/10, dawno nie czytałem tak ciekawego FF' a...
Wto 18:42, 06 Lut 2007 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Różne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin