Forum PFB Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Nowe Metru-Nui, "Dzieje Ostatniego Makuty"

 
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Tekst Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Nowe Metru-Nui, "Dzieje Ostatniego Makuty"
Autor Wiadomość
Nightsky
Gość





Post Nowe Metru-Nui, "Dzieje Ostatniego Makuty"
Cytat:

Tajemnicza skalista wysepka niczym wulkan, którym tak naprawdę była wyrosła znienacka nad morzami Spirius Maga. Nie była zamieszkana, ale do czasu. Pewnego dnia otworzył się tajemniczy portal i wyszli z niego visoraki. Szły one bardziej osadzając wyspie czyniąc z siebie pierwotną faunę owej konstrukcji. Co ich przygnało?- nikt nie wie. Nie było tam przecież jedzenia, jedyna woda to roztwór soli który rozwaliłby nerki w przeciągu sekund. Ale coś ich przyciągało. Coś dziwnego. Mijały lata, zielone sieci pokryły prawie całą skałę. Wodę jakoś dało się filtrować, jedyne co było widać z brzegu to pływające boggaraki polujące na lokalne ryby. Czasami coś ni to matoranin, ni to Bohrok-va. Coś małego, tego wzrostu. Srebrne żyjątko o długich oczach i tarczy, a może Kanohi na głowie. Nie wiadomo. Z jakiegoś powodu visoraki były agresywne gdy coś zbliżało się do brzegów. Nikt nawet nie odważyłby się przypłynąć, wysuszony na śmierć przez moc ich rhotuka. Po wielu latach skałki nazwano Nowy Visorak, a wyspa została zapomniana przez Matoran skupionych wiele Kio w swojej metropolii a Agori nie mieli powodu by się tam zapuszczać. Rahi nie znają pieniądza. Tylko część dealerów udawała się tam w Ragih, by wziąć cenną pajęczynę. Ponoć udawało się ją z stamtąd pozyskać, a była barwy srebrnej przechodzącej w biel. Mocniejsza, silniejsza, cenniejsza.
Grupka agori nie zważyła na zagrożenie i spróbowała pozyskać tak cenną używkę. Mimo że nienawidzili matoran jednego tym maszyną odmówić nie można- ich technologia jest wprost powalająca. Wystarczyło wyznaczyć kurs, zasnąć w metalowej tubie i czekać na przebudzenie. Było ich trzech- Graah z plemienia dżungli, Maraka z plemienia wody i Skruus z plemienia skały. Narkotyk już wpłynął na ich białkowe struktury- chcieli się tu osiedlić wraz z visorakami i raz na zawsze żyć zaspokojeni kiedy tylko chcą. Gdy kapsuła pokornie otworzyła swój właz organiczne byty postawiły stopę na tajemniczym lądzie. Uzbrojeni w kilka miotaczy zamor, sztylety też wykłute przez matoran do obrony oraz stworzone przez lud Ga- filtr wody morskiej gwarantujący tyle wody słodkiej ile się wlało słonej, cenny aromatyczny biały konserwant żywności oraz bliżej nieokreślone skalne odpady jako to co machina postrzegała jako bezużyteczne. O żywność się nie martwili- wewnętrzne zbydlęcenie dopuszczało polowanie na młode visoraki i karmienie się ich mięsem. Młode, bezbronne larwy. Młodzik ubrany w zieloną zbroję udał się na zwiady. Dostrzegł tajemniczą istotę. Coś niskiego, srebrnego lub lekko białego. Miał tajemnicą tarczę na głowie i podejrzanie długie oczy. Maluszek patrzył się przez dłuższą chwilkę, zaś potem prędziutko udał się tylko w znanym przez siebie kierunku. Graah przyglądał się ciągle w to miejsce, póki nieznany byt zniknął z jego zakresu wzroku.
Zmieszany tym wszystkim potomek Plemienia Dżungli był niepewny co to było. Czy to fata morgana? A może naprawdę coś tam było? Ktoś tu mieszka poza dawcami naszego wina? W przybliżeniu było to jak matoranin, gdyby nie ta głowa. To nie była maska. Piła czy inna tarcza. I te oczy- te dziwne, puste oczy. Ślepia niczym kły jadowite. Nie zważając udał się do obozu wraz z kompanami. Zamknęli się w kapsule i czekali na przebudzenie, zakotwiczeni swoistymi sznurami. Następny poranek był „ciężki”. Nie byli już na kamykach dotykających fal i co chwilę zmieniającymi swoje położenie. Raczej na jasnobrązowej płycie, otoczeni zieloną siecią, która ograniczała Solarowi dostęp do lądów. Owa sieć cieni układała się w ciekawy przekaz- „Porzućcie wszelką nadzieję wszyscy, którzy tu wkroczyliście”. Proteinowe żyjątka nie były tego świadome- Kanister Toa tłumił jakiekolwiek drgania czy hałasy. Gdy Skruus jako pierwszy opuścił swoje legowisko i udał się pozbyć nadmiaru płynów system to blokujący automatycznie przestał funkcjonować gdy ujrzał gdzie jest. Byli otoczeni przez setkę, jeśli nie więcej bohroków-va. Przerażony wbiegł do puszki modląc się by nic się stało. Niestety bezskutecznie - kanister się rozpuścił w powietrzu. Ćpuny stanęły przed obliczem rhakshi, konkretniej Guurahka.
-Co robicie tutaj, podróżni?- spytał niby spokojnym głosem
-N-nnic- odparł syn Skały.
-A czy nie chcieliście… No nie wiem- okradać matki Visoraków z ich cennej sieci?- odparł zirytowany-Bo tylko idioci i narkomani są gotowi tu się udać To jedyna rzecz którą ta wyspa ma do zaoferowania.
-Yym, masz rację- odparł Maraka będący jeszcze pod wpływem zapasów.
Syn Makuty był mocno zirytowany, ale pancerze nie oddają emocji nosicieli. Choć chciał ich zniszczyć nie mógł, miał inne wytyczne.
-Idziecie ze mną, muszę was pokazać władcy tej wyspy- odparła fioletowa kraata z niebieskiego pancerza po czym odwróciła się i prawie udała się w samotną podróż.
-A jak nie?- rzekł mały skrall z ironicznym uśmiechem na twarzy. Guurahk pstryknął swymi palcami. Tuzin czegoś jak Bohrok-va podzielił się na poły i owe mniejsze grupy dokonały fuzji. Szóstka w formie energii przyjęła postać kuli, gdy nagle światło zaczęło przygasać i parowały poszczególne partie nowego ciała. Na oczach fanów psychotropów widniało przerażenie.
-Rozumiecie aluzje? Zresztą to co się stało z waszym pojazdem mogę zrobić z wami. A po twarzach waszych poprzedników to raczej nie było przyjemne uczucie, zanim się rozpadły w pył. Chcecie żyć czy jednak dalej udajecie że jesteście wolni?
Słowa tajemniczej istoty nurtowały umysły, lub raczej ich strzępki. Agori szli powoli, otoczeni przez Bohroki prowadzeni przez jedyną mówiącą istotę. Ujrzeli tajemniczą wierzę. Ciekawy wysoki słup zdobił lokalny krajobraz. Nici upiększały całe otoczenie tworząc oczywiste mosty. Zwisały też barki ze stali, sferyczne przyczepione do pajęczyny. Nad pajęczynami ujrzeli sześć lecących istot tworząca klucz niczym grota strzały. Byt na końcu różnił się znacznie od pięciu pozostałych. Otworzyły się wrota na górze i oddział wleciał na lądowisko. Agori byli bardzo zmieszani tym widokiem. Przytłaczało ich to wszystko. Zwisające kapsuły delikatnie dotknęły ziemi zsuwając się powoli dzięki pracy Visoraków.
-WŁAŹCIE!- Krzyknęło Rhakshi bardzo donośnym tonem. Tubylcy Spirius Magna przerażeni weszli do fatalnej konstrukcji. Ich podniesienie nie stanowiło dla pajęczaków problemów. Wsuwali to powoli, ale w miarę bezpiecznie. Gdy byli na wysokości lądowiska zostali na nim wywaleni. Błękitnie opancerzona kraata doleciała do tego samego miejsca, uformowała swoją włócznię na nowo i szturchnęła trójkę. Był to ponoć oczywisty sygnał że mają udać się do tajemniczej włości.
Narkomani szli przez ciekawy korytarz tajemniczego pałacu. Na ścianach były arrasy wykonane z barwionych nici visoraków. Układały one swoistą historię- jedna pokazywała jak z zielonej cieczy wynurzają się pojedyncze ciemne istoty. Na kolejnej wojowników przeciwko innej armii dowodzonej przez te same byty co z pierwszej tkaniny. Inna jak z tych tworów ulatnia się zielony gaz. Kolejna jak grupka rzuca się na czerwoną istotę łudząco podobnej do pozostałych. Polowanie na złotą kropkę miedzy wojownikami a cieniami. Powstanie giganta od którego emanuje czarna energia. I ostatni arras ukazuje upadek giganta. Te ozdoby czarnych ścian w wąskim korytarzu o gwieździstej fasadzie wydawały się nadzwyczaj piękne. Gdy tunel zaczął dobiegać do końca narkomani zobaczyli pozostałą piątkę podobnych istot co niszczyciel kanistrów, jedyną różnicą była inna barwa pancerza. Kłaniali się oni tajemniczej istocie siedzącej na tronie. Ów Byt wzbudzał irracjonalne wręcz poczucie grozy. Grozy ale też szacunku. Wyglądał głównie jak Toa, niemniej coś było z nim nie tak. Niebezpieczeństwo z jego strony było bardziej niż pewne. Sama sytuacja wskazywała że był to niepodzielny władca owej ziemi. Hołd składały przecież nie same Rhakshi ale też kahgaraki, nie te duże niebieskie a te złote. Niziołki w tej sytuacji były nadzwyczaj zmieszane.
-Witajcie, przybysze- powiedział włada żywiołu cienia-co was sprowadza na moją wyspę?
Agori dość długo milczeli, Guurahk dźgał ich włócznią tak mocno że upadli na ziemię- Mówcie je*ane ćpuny!- odparł pełen wściekłości w swoim głosie. Jhanes, gdyż tak miał na imię władca Nowego Visorak uniósł prawą rękę do łokcia by przywołać podwładnego do porządku. Syn Makuty pokłonił się i gwałtownie zmienił swój ton.
-O, mój Panie, ta trójka to nowoprzybyli o których powiadomiły cię Bohrowi-va. Kazałeś w swojej miłości zostawić ich do twojego sądu. Cóż mamy robić, o nasz Mistrzu?
Makuta patrzy ze znudzeniem na swoje nowe nabytki. Po chwili niezręcznej ciszy książę ciemności otworzył swoje wargi
-Po co się tutaj udaliście? Ale odpowiedzcie szczerze-odparł nieco bardziej zainteresowanym tonem niż jego uwagę skupiała owa trójka. Wrogami w boju być nie mogli, a zabicie ich od tak było równie nudne co kąpiel w wodzie. Patrzył na nich oczyma pełnymi nienawiści, zresztą czy makuta zna inne spojrzenie?
-Nic specjalnego o nasz Panie, chcieliśmy się pożywić pajęczyną matek Visoraków. Zaspokoić nasze potrzeby.
Makuta delikatnie się uśmiechnął, pełen przekory i humoru- Skoro tak bardzo kochacie dzieła matek, czemu nie zostaniecie członkami roju?- odparł stanowczo. Nagle każdego z trójki ukąsiły pająki. Ich mięśnie, członki, wszystko dziczało, zniesmaczało. Zanim się spostrzegli nie byli ni to rahi, ni agori. Byli potworami, byli Hornika. Z ich ciał wyrosły naturalne miotacze nieznanej energii. Broń którą trzymali w swoich rękach stała się integralną częścią ich organizmu. Zachowali dawną świadomość.
-Macie opuścić raz na zawsze moje włości ale nie macie prawa opuścić wyspy. Horda będzie utrzymywać was przy życiu, w końcu już jej członkami jesteście. Będziecie żyć w ciałach bestii do waszej naturalnej śmierci. Visoraki dopilnują by żadna z prób ucieczki czy samobójstwa zakończyła się fiaskiem. Rozumiecie, głupcy?
Agori byli przerażeni. Nie wiedzieli co w ogóle się dzieje.
-Wypierdalać mi z pałacu!- krzyknął najgorszym tonem jaki potrafił. Bohroki wyprowadzili ofiary jadu Hornika z budowli w sposób bezpieczny. Makuta zdawał się smutny. Każdy jego podwładnych poza maszynami widział że coś nęka umysł ostatniego z i tak niezbyt licznego gatunku.
-Co Cie nurtuje Jhanesie?- odparła samica visorak, będąca czymś jak Matka Roju.
-Nic moja droga. Po prostu nurtuje mnie to czym się stałem oraz kim jestem. Spójrz na to- wskazał ramieniem na pomieszczenie- ten pałac. Ta wyspa. To cały dorobek mojej rasy. Cały dorobek mój. Żyje już około dwustu tysięcy lat. Nie żyję jak matoran czy Toa. Nie rozumiem swojego miejsca po tym wszystkim. Mamy, mieliśmy tworzyć was, rahi. A teraz?- Ten pojeb Teridax przejął ciało Mata-Nui i nas nękał. Teraz jestem ja. Nie żyję jak chciałem a jak kazano mi działać. Teraz- pomyślał chwilę, zmęczony swoim nader długim życiem- odnajdę Maskę Życia. Jeśli mnie zabije Wy, rhakshi zdziczejecie a Nowy Visorak będzie pustą wyspą. Jeśli przeżyję mam nadzieję że Ignika pokaże mi swoje przeznaczenie.
Jak powiedział tak zrobił. Jego wyrzeźbiona na pysk drapieżnego rahi z otwartą, zębatą szczęką Rode ukazywała intencje mutantów po reformaci- uciec.- Dopilnujcie by te bestie nie opuściły wyspy w przeciwieństwie do mnie.
Rhakshi się zaniepokoiły- A kto będzie dowodził wyspą, mój Panie- odparło jedno z nich.
-Macie uśpić wszystkie Bohroki-va i niech oczekują mojego powrotu- odparł. Przechodził przez inne wrota komnaty tronowej i dostał się do czegoś na kształt jadalni. Ogromna sala o ciemnobrązowych ścianach i równie gwieździstym co poprzedni korytarz suficie. Sercem Sali był długi stół. Po krótszych bokach z obu stron mieściły się idealne dla Toa trzy rzeźbione krzesła. Z kolei długie krawędzie miały takich miejsc czterdzieści siedem. Dokładnie sto osób mogło skonsumować przy tą pięknie rzeźbioną w drewnie, ochronioną bezpiecznym szkłem ławą. Makuta kroczył w swojej fizycznej formie by przedostać się do swojego drugiego najbardziej ukochanego pomieszczenia- zbrojowni. Jhanes jak każdy Makuta uwielbiał walkę i widział ją jako swoje hobby. Było tam wszystko- od dorobku duchów Nynrah przez robione na zamówienie kogokolwiek całe arsenały z Xii przez bronie zabitych przez siebie agori, glantorian czy Toa. Nawet kilka części Zbawiciela walało się w tej Sali. Niemiej nie zabawki skupiały uwagę Cienia a jego materializacja i największe dzieło mieszkańców antycznego raju- Kraahkan. Nie była to ta maska którą dzierżył którykolwiek z Teridaxów. Nowe dzieło które wykuł sam Jhanes kiedy jako matoranin podglądał i uczył się od mistrza masek jak takie zrobić. Przelał moc żywiołu cienia na dysk wzmacniający i zaczął kuć nową Hau. Twór ten posiadał moce poprzedniczki- kontrola cienia, gniew i strach. Była potężna, zbyt potężna dla Toa.
Syn Mroku patrzył na swój twór z dumą i radością. Położył twarz na swojej Kanohi.
-Choć jesteś maską prawdy i twoje moce ocaliły mnie nie jeden raz nie jesteś w stanie pokazać mi mojego prawdziwego oblicza przede mną. Nie jesteś bezużyteczna, ale na tę misję- zamilkł, pochwycił ciemniejsze od czystego węgla, ale mimo to błyszczące niczym diament rękodzieło. Rode upadała na ziemię, Kraahkan zajęła jej miejsce- muszę się choć raz zachować jak moi bracia i siostry. I ta maska symbolizuje moje plemię- strawione cieniem, strachem w oczach innych i gniewem wobec siebie.
Jhanes posmutniał, zaczął myśleć. Czy chce być taki jak inni jego bracia? Czy to okrucieństwo to jego droga? Czy on w ogóle jest makutą? Kiedy ta rola ograniczała się do robienia rahi było dobrze. Wojna w Metru-Nui nadała mu granice. To było smutne- dzieje o walce, chęć zdobycia władzy. W sumie po co nam była władza?- pytał sam siebie. Przecież to tylko kolejne obowiązki- nie można wrócić do pomagania Matoraną czy tworzenia nowych istot? Mata-Nui dał nam życie, był dobry. A my go zdradziliśmy. I wykorzystaliśmy. Czemu byliśmy takimi chujami? Chciałbym go przeprosić- myślał intensywnie. Melancholia go nie opuszczała. Starał się być silny na tyle na ile może. Choć Kraahkan nie wzmacniała go fizycznie, podbijała ona jego ego. Dawało to motywację do działań, pokazywało wysoką pozycję w nieistniejącej hierarchii. Chciał by potoczyło się to wszystko inaczej. By Makuta mieli drugą szansę. Czarna Kanohi wydawała się zbyt duża do wątłej budowy nosiciela.
-Żegnajcie- powiedział do rhakshi, który jak zawsze oddawali mu hołd. To czy zasłużony czy nie- bez znaczenia. Ostatni zmienił formę rozpościerając skrzydła i zeskoczył z lądowiska. Z nostalgią patrzył na swoją wyspę, największe zwycięstwo. Cała ta ziemia prawie a została przez niego zaprojektowana. Lawa wydostawała się z wnętrza planety tak by nie stanowiła zagrożenia, zaś zaprojektowane przez duchy Nynrah mechaniczne odpowiedniki Bohroków wybudowały nowy pałac „Bractwa”. Czujne oczy latacza dostrzegły jego cel- zbiornik płynnej protodermis. Wylądował nad brzegiem kałuży. Na jego pancerzu pojawiły się małe robaczki o kolorowych ogonkach. Wskoczyły do kałuży. Ich ciała stwardniały, napęczniały. Następnie wyrosły kończyny do owych korpusów. Jhanes wszedł do bajorka i wyciągnął puste pancerze. W ten z jego ciała wyrosły mroczne dłonie, zaś własny pancerz rozpadł się na części. Rhakshi zostały pochłonięte. Czarno-czerwona chmura pochłonęła wybrane ofiary i zaczęła się kurczyć. Powoli wynurzały się nowe, silniejsze kończyny. Ciało było dość rosłe. Gdyby Toa stanął przed nim sięgałby do piersi. Nowy pancerz miał perfekcyjnie podkreśloną klatkę, wcięty niewidoczny pod pancerzem brzuch. Nogi dysponowały podkreślonymi wyrzeźbionymi niemniej proporcjonalnymi udami, zaś podudzia chronił pancerz wzmocniony czymś jak kończyny Visoraków. Ramiona miały słabsze opancerzenie, niemniej idealnie wpasowywały się w resztę ciała. Włócznie ofiar stopiły się w jedną, wręcz zbyt masywną. Taka forma nie zostawiała wątpliwości- to Makuta. Legendarny władca cienia, ojciec wszystkich rahi. Potwór mający czterdzieści dwie moce kraata.
-Jestem gotowy. Teraz się dowiedzieć gdzie jest Ignika.- powiedział sam do siebie. Stał przez chwilę w bezruchu. Układał plan. W sumie miał coś prostego- zainfekować jakieś zwierzątka z Kanohi, które będą poszukiwać jakieś wieści. Poznać lokalizację Maski Życia. Jakby co obczaić ochronę by dało się coś wykombinować. Ponownie zmienił swój kształt. Wyglądał jak nietoperz nadzwyczajnych rozmiarów, Kaahkan przyjęła formę Avsa. Rozpostarł swoje niczym smocze skrzydła i ponownie zadrwił z prawa ciążenia. Dziękował Mata-Nui za ewolucję jaka dotknęła jego rasę. Dryfował w powietrzu wiele dni, sam nie wiedział ile mio pokonał. Często unosił się tuż nad taflą Aqua Maga podrażniając skórę mórz. Część dzieł jego braci wyskakiwała zza zwierciadła jakby się z nim witała. Piękno tej podróżny przypominało vektorowi kim był na początku. Zwykłym twórcą wrażliwym na piękno świata, chcącym go zrozumieć. Nie wierzył w czyste zło, był wierny Trzem Prawą aż do dziś. Pomagał matoranom cały ten czas. Żałował że gdy Teriax objął władzę on jak tchórz całą swoją istotę chronił w masce czekając na lepsze dni. Sam nie wiedział czy nadeszły czy nie. Zwiedzał nowy, piękny świat. Pełen pasjonujących istot, tajemniczych mieszkańców. Żałował że Agroi czy Glantorianie nie znali zasad Jedności, Obowiązku czy Przeznaczenia którego sam teraz poszukiwał. Nie mógł ich winić za to co się stało po pokonaniu Marendara. Nic nie jednoczy jak wspólny wróg, o czym się przekonał nie jeden raz. Teraz gdy wszyscy mogli czuć bezpiecznie zawsze znalazł się ktoś komu nic nie pasowało. „Gdy nie ma wilka u bram, zarzućmy jego skórę na kogoś”- tak było przez wieki.
Po pięciu tygodniach nieustannego lotu dotarł do największego dzieła Matoran w historii- Nowe Metru-Nui. Ziemia Obiecana przez Takanuve. Ilość straży jak vahki czy nowych Toa można było liczyć w milionach. Każdy żywioł miał tam swoje Metru. Ze względu na konflikt z Agori i Glantorianami straż była bardziej czujna. Jhanes zanurzył się w cieczy którą dowolna Ga-toa mogła zamienić w klatkę z której ucieczka była niemalże niemożliwa. Jego ciało znowu zmieniło swoją formę. Byli mieszkańcy Mahi-Nui mogliby pomyśleć że Barraki zmartwychwstali. Jako ni to rahi ni Makuta przemierzał wody metropolii. Bał się ujawnienia więc jego czujność zwiększona była do maksimum. Wynurzył się na plaży w De-Metru. Na czterech patyczkowatych płetwo-włóczniach. Poruszał się jak wodno-lądowe bestie które sam utworzył z wirusów i płynnego Protobermis. Przeszedł kilkanaście bio. Obecna postać sprzyjała mu- może był nową istotą a nie demonem przeszłości. Przywołał do siebie kilka Ussali i Fikou, które stworzyły pajęczakowaty żywy dywan. Rozlał na nich swoją truciznę. Ich Kanohi pokryły się rdzą, umysły zaś nie były w stanie kontrolować ciała. Wszystko było armią Makuty, na jego najmniejsze skinienie. Niczym Cthulhu popadający w sen wieczny wrócił do morza. Pod tą formą zostało mu chować się przez możliwe kilka lat udając rahi, swój twór. Opływając i poznając metropolię oczami swoich sług. Czekał na dowolną informację o Ignice. Myślał czy nie stworzyć kilka kraata aby pozatruwały inne zwierzęta. Odrzucił to, łatwo by się wydało że jego gatunek przetrwał, zostałby wytropiony i zgładzony. „Tylko Maska Życia może mi je odebrać” wmawiał sobie. Pragnął tylko wiedzieć co ma robić, co jest napisane w gwiazdach.
Przez piętnaście lat opływał dzieło urbanistyki niezauważony. Jego flota inwigilowała całe miasto. Wiedział w sumie już wszystko- od tak bezużytecznej wiedzy jak położenie toalety w pałacu turagi Kopaki po dokładną lokalizację Rdzenia, serca Metru. Zawsze jakiś mały pewku posłuchał obrad. Niemniej lokalizacji najcenniejszej z masek nie znał nadal. Zaczynał tracić nadzieję że marzenie się ziści. Trwał w tym lęku do momentu jak pajączek nie podsłuchał dwóch najemników mówiących o „dziwnym świetle który dał moc tej kurwie z Seletu”. Szanse że opisali Ignikę była nikła, ale w akcie desperacji nawet taką informację mógł potraktować jako wiarygodną. Zresztą nic nie mógł stracić. Kilka zakażonych Pakari śledziło dwójkę rzezimieszków do momentu poznania ich lokacji. Gdy para matoran zapadła w sen pająki przyniosły zainfekowane knohi i podmieniły z ich własnymi. Podróżnicy nieświadomi udali się na plażę w Vo-Metru gdzie czekał na nich generał inwigilatorów. Założył swoimi dłońmi ich poprzednie maski. Delikatnie dotknął ich używając mocy strachu. Gwałtowna zmiana snu wzbudziła porwanych. Zaczęli krzyczeć po wizjach jakie doznali. Niemniej od razu zostali uciszeni silnym ciosem
-Witajcie moi drodzy, jestem Arsuke, rahi obrażone zdolnością mowy.
Po- i Onu- matoranie nie reagowali, zostali wzbudzeni i to bardzo brutalnie.
-Co nas to?- odparł syn skał zirytowany zaistniałą sytuacją.
-Właśnie!- dodał ze złością silniejszy współpracownik.
-Macie racje, to kim jestem nie ma znaczenia. Ważne jest to o czym wczoraj rozmawialiście. Owy tajemniczy obiekt który obdarował waszego przyjaciela jakąś zdolnością.
Nosiciel czarnego pancerza wpadł w szał.- Po pierwsze do cholery, ten luj Farges nie jest naszym przyjacielem! Ta suka powinna zginąć dwieście lat temu! Chuj jej w dupę za to co mi zrobiła!
Jhanesowi kończyła się cierpliwość wobec uprowadzonych. W przeciwieństwie do narkomanów nie stanowili zagrożenia więc nie mógł postąpić jak kilka lat temu. Dotknął siłacza ostrzem zimnym jak serce Teridaxa by zamilkł. Durse zawył z zimna- Wasza relacja też mnie nie obchodzi. Po prostu powiedźcie gdzie to jest- rzekł pełen powagi w głosie.
-A co za to dostaniemy?- odparł brązowy matoranin. Fikou kroczył po pisku, ale zbyt głośno. Podłożył się pod włócznię Makuty. Dryblas lekko drasnął żyjątko, a to obróciło się na pył. Przedstawiciele najliczniejszej rasy w Wielkim Robocie otworzyły szeroko swoje oczy. Władca Cienia patrząc na to z lekkim hihotem dodał- możliwość dalszego życia.
Biomechaniczne konstrukty próbowały uciec. Zostali otoczeni przez Ussale, nie było jak ani gdzie.
-To?- dodał gdy stanęli w bezruchu na ten widok. Trzęśli się bardziej niż świeża galaretka. Pancerz wydawał się wiotki przy takich ruchach. Chyba zaczęli płakać osaczeni. Urodzony rzeźbiarz zaczął klękać jakby się modlił.
-Szukaliśmy skarbów i znaleźliśmy dziwną konstrukcję czy coś przemierzając pustynię idąc czterysta pięćdziesiąt kio na zachód od Rahiku! Jest tam dużo schodów i dziwny koleś, a tam dalej świecący obiekt! My tam znaleźliśmy bronie zabitych przez kolesia włamywaczy, ale Farges zbliżył się do światła. Od tego czasu włada ogniem, ale nie urósł!
-Rozumiem- odparł Makuta i zanurzył się w wodzie w której stał. Pewkou nagle uciekły i zostawiły matoran w spokoju. Jhanes nie przejmował się czy jego obecność się wyda czy nie- jeśli powiedzą władzą są trzy scenariusze:
-Zostaną zamknięci bo są złodziejami i marnują czas.
-Wezwani na poważnie, więc usunie się zanieczyszczenie
-Policja nic nie zrobi.
Syn ciemności płynął w kierunku Wielkiej Pustyni. Towarzyszyły mu zakażone Tarakavy. Gdy książę Rahi się wyłonił zmienił swoją postać do tej zaraz po formacji nowego ciała. Spokojnie zaczął kroczyć aż nie doszedł do wniosku że dosiądzie typowo wodne rahi. Modlił się by Wielki Duch zesłał ich pustynnych odpowiedników, lepiej przystosowanych na takowe warunki.
Ujrzał Nui-Jaga spoczywających nieopodal. Infekcja rozniosła się jak Czarna Śmierć. Tarakavy wróciły do mórz by skorpiony zastąpiły ich rolę. Całe watahy szukały wejścia do najprawdopodobniej nowej Komnaty Życia. Podróż trwała kilka lat. Sam Makuta zasiadał w lokalnych wsiach agori oraz ubogich matoran w których często trwały konflikty rasowe. Jhanes pierwotnie chciał jakoś załagadzać wojenki, ale nigdy nie było to owocne. Nikt nie chciał znaleźć racji drugiej strony. Czasami dziwiło go to że ani Toa ani matoranie nie rozpoznali go. „Czy mój gatunek wymarł też w umysłach tej rasy”- znów pytał sam siebie. Czasami posłuchał mistrzów żywiołów mówiących o problemach porzuconego Metru, raz zdziwiony zobaczył nawet Toa Żelaza. Jego widok wprowadził Władcę Mroku pierwotnie w radość by błyskawicznie obrócić to w smutek. Żal za krzywdę jaką jego rasa mu wyrządziła, choć sam nie brał udziału w masakrze. Nie chciał być przez niego zauważony, nie wiedział co powiedzieć, jak powiedzieć. Przeprosić trzeba, ale jak? Podglądał go aż nie znalazł legowiska. Wysłał małego owada z karteczką zawierającą rękopis. Pergamin został schowany na czele torby. Co dalej się działo nie wiedział. Ważna była treść- „Przepraszam za wszystko” po matorańsku. Nic więcej.
Dwa tygodnie później jeden ze skorpionów znalazł wspomnianą jaskinię. Wyglądała ona jak naga głowa matoran. Pięknie rzeźbiona z wrotami jak usta. Nie było żadnej skazy czy ubytku ma monumencie wynurzającym oraz wtapiającym się barwą jak piasków. Generał Nui-Jaga poukładał sobie w głowie przebyte drogi. Po dwóch minutach w umyśle powstałą mapa od obecnego położenia do celu. Podróż trwała całe tygodnie. Dar lotu nie pomagał przy takim gorącu. Nawet odporność na gorąco bardzo wysokie nie do końca pomogło. Piach. Ten głupi tlenek krzemu. Oślepiający cały czas przy mocnym wietrze. Orientacja przestrzenna była w sumie błogosławieństwem. W końcu dotarł do pięknej konstrukcji. Nie wiedział kto lub co uformowało tę skałę, ale jedno było pewnie- kunszt z jakim to wykonano. Odbijanie światła w skale oślepiało Makutę. Wielkość wrót była wysokości trzech bio. Podróżnik niestety miał cztery, więc znów stał się nieco niższy. Powoli wszedł schodząc przez przerażająco długie schody. Kroczył spokojny, skoncentrowany na swoim celu. Uzbrojony tylko w swoją włócznię, oraz tarczę. Jego spokój nic nie zakłócało, do momentu w którym ujrzał dłuższy stopień. Za nim były dalsze stopnie, ale nie mógł przejść spokojnie. Usłyszał tajemniczy głos:
„Witaj Podróżny. Poszukujesz Komnaty Życia...ale wcześniej musisz przejść przez Komnatę Śmierci.”
Syn Mroku bił się z myślami.- Więc to tak umrę. I tak odejdą wszyscy. Cóż- żegnaj kochany świecie.
Zielony promień uderzył Makutę w pierś. Cel rozpadł się na kawałki. Kilka sekund później został odbudowany z fragmentów. „To było dziwne”- myślał dłuższy czas. „Mniejsza z tym” i poszedł dalej, czekając na kolejną barierę. Pokonał z trzysta, może czterysta stopni. Dostrzegł kogoś, kogo nie chciał więcej spotkać. Kogoś, kogo nienawidził całym swoim sercem. Wynurzyła się kolejna Kraahkan, oraz dryblas który ją dzierżył. Prześladowca całego Wszechświata Matoran, zdrajca ludu Makuta. Teridax. Jhanes na początku odczuwał trwogę. Niemniej rodziła się szansa- odpłacić, choć odrobinę za swoje… Wszystkie krzywdy. To on zerwał nić przyjaźni między nimi a matoranami, zniszczył ich ojca, zabił cały gatunek poza sobą, poszukiwaczem oraz Miserxem. Krew najmłodszego z Makutra zawrzała.
-Witaj Jhanes, dawno się nie widzieliśmy- odparł demon starego świata. Pełen pogardy wobec jak postrzegał za życia najsłabszego ze swoich.- Jak życie przez tyle lat?
-Nijako. Po kataklizmie się ukrywałem w naszym pierwszym domu, a jak zostałeś wszechświatem uwięziłem swoją esencję w Rode którą nosiłem. Po tym jak dostałeś księżycem w swój pusty ryj zabiłem kilku Mrocznych Łowców, jedną Wielką Istotę i zamieszkałem pewną skalistą wysepkę. Mamy ładne wchody słońca. Ale koniec tego ględzenia- zaczynaj.
Powiedziawszy to empatyczniejszy porzucił swój oręż i przekształcił się w swoją dawną formę- bliższą wzrostu Toa, o Kanohi podobnej głowy rahi oraz ze swymi niezawodnymi mieczami w dłoniach. Jego ciemnogranatowa barwa zanikła, czyniąc pancerz siwym, oznaczało to że na pewien czas korzystał z daru niezniszczalności za którą płacił niemożliwością do ataku. Teridax zamienił się w chmurę cienia otaczając swojego brata ze wszystkich stron.- Boisz się mnie? W sumie jak zwykle. Gdy ja dyrygowałem światem zwyczajnie uciekłeś. Porzuciłeś swoich przyjaciół i wiesz na jakie cierpienie ich naraziłeś. Wiesz w ogóle co ich spotkało? Gdzie są, jeśli w ogóle na tym świecie. Jesteś tchórzem, i pragnę byś to wiedział. Zwłaszcza że teraz, zamiast stanąć ze mną do walki jak mężczyzna wolisz stać w bezruchu jak głaz.
Słowa nie mogły zranić serca kogoś kto przeżył tyle za młodu. Zaraz po wyjściu z Antydermis był poniżany, i tylko Miserix go jeszcze szanował. Dlatego gdy tylko mógł podróżował po Wszechświecie. Znał ciało Mata-Nui jak własną kieszeń. Od najlepszych producentek broni nauczył się jak walczyć, od nieudanego eksperymentu jak zachardować swój umysł od słów. Wiedział jak zwiększać każdy aspekt swojego ciała oraz duszy, nie oszczędzał się. Ktoś pochłonięty bezsensownym pragnieniem władzy nie był w stanie pojąć walki z samym sobą. Jhanes wierzył że skoro wiecznie walczy z własnymi słabościami, to przeciwnik z zewnątrz będzie miał podobne mankamenty które wie jak zwalczyć. Teridax był zachłanny, więc nie mógł czekać bez planu. Aby go opóźnić były właściciel Rode stał się odporny na wszelki atak fizyczny, czekając na materializację krewniaka i szybki cios. Nie wiedział ile to trwało, niemniej cały czas był czujny. Z czasem Pan Ciemności przybrał formę fizyczną. Był za plecami trzymając porzuconą przez rywala włócznię, jeżdżąc po ciele właściciela. Niemniej on nic nie czół. Gdy masaż się zakończył zbroja odzyskała granat, odskoczył oraz spróbował zwalić swojego nemezis kalecząc nogi. Niestety niedoszła ofiara zdołała odskoczyć, uderzając ostrzem włóczni w prawe ramię . Skaleczenie choć bolesne miłośnik rahi zignorował. Pochłaniał ciemność by przyśpieszyć swoją regenerację, jednocześnie osłabiając Teridaxa mocniejszym światłem. Choć nie pozostawał bierny na czas regeneracji rywala owy blokował swymi ostrzami kolejne obrażenia. Gdy rana zanikła tancerz ostrzy podskoczył pod sam sufit, przenosząc na swoje ostrza moc dezintegracji. Znajdował się dokładnie nad Kanohi swego oprawcy, niestety ten w ostatniej chwili teleportował się do zachodniej ściany. Wirując z ostrzami w rękach stojąc na swojej prawej nodze gromadził moc strachu. Bezszelestnie podbiegł do Teridaxa uderzając w ramię. Rubinowa energia przeleciała przez całe ciało sadysty, doprowadzając do lekkich drgawek. Choć tak potężna asymilacja trwogi doprowadziłaby pewnie Toa Nuva do zawału, dla tak silnego Makuty jak on nic nie zrobiło. Na chwilę potwór oparł się na orężu, klęcząc. Choć nie potrzebował tlenu, łapał oddech by pozbierać się po ataku paniki. Jhanes czekał aż wróg wstanie. Choć miał wiotkie nogi cisnął w poszukiwacza Maski Życia laserami z oczu. Ten odskoczył i wzbił się w powietrze. Tym razem zamiast dezintegracji dobrał toksynę. Spadając znów na twarz udało już się rozbić sztuczną Kraathan na dwa poły. Lądując twarzą do pleców Pana Mroku przeciął mieczami boki oraz jeden krąg. Doprawił to dorysowując powoli krwią dwie linie wzdłuż kręgosłupa. Twarz Makuty Metru-Nui zakrzywiła się na skutek bólu, pchnięcie ostrzy powaliło go brzuchem w dół. Odczuwał jak jego brat na nim stąpa. Naciskał bardzo intensywnie na zadane rany, poszerzając odczuwany od kwasowej trucizny ból. Zanim się spostrzegł jego kark otaczały bliźniacze ostrza współbratyńca.
-Teraz nie uciekniesz. Albo porzucisz pancerz albo zginiesz- powiedział delikatnie nakładając ostrza na dysk w szyi. Antydermis powoli wyciekało. Jad wypalał wnętrzności, a ścięcie głowy ukończyłoby żywot. Ewakuował się z powalonej skorupy tak szybko jak potrafił.
-W końcu czujesz to na co zasługiwałeś- Mówił Jhanes pełen gniewu w tonie, delikatnie pogłębiając nacięcie.
-Miej że litość!- błagał dawny władca całego świata.
-Czy Ty miałeś litość gdy powstaliśmy do mnie? Czy miałeś litość do Matoran Żelaza choć jak ja i Miserix pożreć po prostu kila rahi? Czy miałeś litość wobec Mata-Nui? Mrocznych Łowców? Nie ośmieszaj się. Właśnie doznajesz mego miłosierdzia- gdybym mógł zostałbyś pozbawiony mocy, zmutowany jak Krika i zmuszony do życia jak śmieć którym dla mnie jesteś. Uciekaj już stąd, chcę to jak najszybciej zakończyć.
Na chwilę przed oderwaniem mordy od cielska cała esencja opuściła pancerz Teridaxa. Na skutek dyfuzji otaczał swoje dawne ciało oraz oprawcę. Wtem korpus się rozpuścił w powietrzu. –Nie masz gdzie uciec. Krystalizuj się, albo rozpuszczaj. Ja poczekam by patrzeć na twoją haniebną śmierć. – Po kilku minutach bezwonny gaz skupił się w jednym punkcie. Powstała kraata jak wszystkie poza faktem czyn naprawdę była. Teridax, bez czegokolwiek. Bojownik w szafirowej zbroi złapał oślizgłą kreaturę za głowę. Zaczął ją ściskać i miętosić, patrząc wprost w czarne jak noc oczy. Po chwili złapał za ogon i powoli kręcił nim oraz przodem w przeciwnych kierunkach, słuchając cichych trzasków. Jak i to było w kawałkach znów zastosował dezintegrację.
Upadł na kolana. Zaczął się maniakalnie śmiać.
-Nareszcie. W końcu choć trochę odpłaciłem za krzywdy które zagwarantował nam wszystkim.- był już zmęczony. Długa droga, śmierć, wskrzeszenie a teraz wymarzony rewanż. Pochłonął trochę ciemności by odzyskać siły. Nie wiedział jak blisko już jest. Za kilka kroków spostrzegł samą Komnatę Życia, a w niej upragnioną Kanohi. Następnie wyłonił się tajemniczy mężczyzna na wrotkach. Dzierżył tajemniczą pikę.
-„Nazywam się Umbra. Strzegę Maski Życia. Nie przejdziesz.” – powiedział twór Wielkich Istot.
-Nazywam się…. To bez znaczenia. Przejdę- nawet jeśli przez twoje martwe ciało.
Nosiciel Ruru z prędkością światła niczym rzymski legionista szturmował w kierunku syna antydermis. Ten szybko zaczął tworzyć truciznę na swoim ciele. Choć został zraniony błyskawicznie się zregenerował gdy były sługa Zakonu Mata-Nui walczył z toksyną. Strażnik padł na brzuch podpierając się ramionami. Jhanes kopnął go beż żadnej dodatkowej mocy w najwrażliwsze miejsce. Opancerzony na wiele kolorów zawył z bólu i położył się.
-Przyjemna zabawa. Ale teraz nie przeszkadzaj.- odparł władca Rahi i udał się do Igniki. Gdy tylko są dotknął Kanohi przeniosła go oraz siebie na pustynię. Byli pośrodku dosłownie niczego. Nie został zmutowany, więc to jest mu pisane.
-Więc, to jest mój cel, coś na co czekałem. Pora poznać swoje przeznaczenie. – wspomniał na głos. Zdjął maskę cieni która cicho spoczęła na piasku i przywdział dawne więzienie Wielkiego Ducha. Jego świadomość zjednoczyła się z maską. Był wewnątrz białego światła, w takiej formie w jakiej wyszedł z Antdermis. Przed nim stały dwie, może trzy istoty.
Jhanes rozpoznał jedną z nich- był to On, sam Mata-Nui. Taki jakiego ujrzał gdy się narodził. Obok niego lewitował w próżni Toa z maską identyczną do Życia, ale o srebrnej barwie.
-Witaj mój synu, czemu poszukiwałeś tej Kanohi?
-Mój panie, wybacz mi. Jak doskonale wiesz jestem ostatnim Makuta. Miałem nadzieję że ten artefakt wskaże mi drogę. Przez te pięćdziesiąt tysięcy lat czułem się zagubiony.
Wtem wtrąciła się druga istota.- I to był Twój powód by ryzykować nawet własnym życiem? Teridax to było za mało.
Dusza dawnego wszechświata uspokoiła tajemniczego Toa.
-Więc mój drogi, czego tak na prawdę ode mnie oczekujesz?- rzekł jak spokojny ojciec którym był wobec swego uniwersum.
-Wybaczenia. Za Wielki Kataklizm, uśpienie, całe zło jakie moja rasa Tobie wyrządziła. Przepraszam z całego serca. Gdybyśmy tylko mieli drugą szansę…- odparł jedyny ocalały z setki.
-Już nic więcej nie mów- powiedział jego twórca. Makuta się przebudził z transu. Poczuł nagły przypływ energii, jakby się unosił. Piasek pod nim na skutek żaru i huraganu przetopił się wielką, nierówną szklaną misę. Sam były nosiciel Kraahkan czuł że się rozpada, jak i jego przyjaciel za młodu. Z jego ciała wycieka zielona ciecz. Więcej niż miał w sobie. Z biegiem czasu Jhanes zmarł, zaś jego ciałopochłonęła Ignika generując ogromne, oślepiające światło, widziane nawet oddalonego o wiele Mio Nowe Metru-Nui. Wtem z najcenniejszej z masek wydostała się setka promieni dotykających tafli stworzonego przez nią jeziora. Zaczęły formować się nowe istoty. Makuta, ci którzy zginęli tysiące lat temu jako strażnicy. Wszyscy mieli wspomnienia do momentu ich śmierci. Gdy reformacja dobiegła końca Wielki Duch jak przed laty zwrócił się do swoich synów i córek.
-Daję wam drugą szansę. Odpłaćcie co uczyniliście mi czyniąc Spherus Magna lepszym miejscem.- po wszystkim po prostu zniknął. Wrócił do jaskini lecząc Umbrę z zadanych mu obrażeń.
Nowo zrodzeni ocknęli się. Gdy znaleziono Teridaxa wielu Makuta się rzuciło na niego. Potwór zdołał uciec z miejsca narodził. Nie zdołał ukraść Maski Cienia którą przywdział Miserix. Mistrzowie Mroku spojrzeli na Jhanesa który przeżył najdłużej. Udali się na jego wyspę, czyniąc z niej bazę Odrodzonego Bractwa Makuta. Jedyne co tam było to zbudowany przez niego Pałac, inspirowany pierwotnym, cała horda visoraków pochłonięta w anarchii oraz uśpione Bohrowi i Bohrowi-va. Nikt nie rozpoznał pierwotnego władcy. Zasiedlili się odbudowując dawną armię. Wszyscy byli rozwinięci tak jak Jhanes po dwustu tysiącach lat dawnej ewolucji. Zarówno dawny, jak i obecny lider zebrał cały gatunek w Sali. Trzymając się za ręce nabierali wspólną odporność na jady, toksyny i mutacje które widzieli bądź ulegli. Już więcej Otchłań im nie zagrażała, czy nabyta odporność na samodzielnie stworzony jad Hordika. Owy rytuał planowano powtarzać co setkę lat. Ich dawne, metalowe zbroje zamieniono na wykonanie z tych samych co Rhakshi neutralnych na Fe-Toa pancerzy z tak zwanego Neudermis.
Tysiąc lat później na wyspę dotarli nowi przedstawiciele mrocznej rasy. Młodzi. W jakiś sposób Elitarna Rasa nabyła zdolność rozmnażania się. Po pewnym czasie z setki liczebność zrosła do tysiąca znanych i zarejestrowanych Władców Mroku. Poznawali nową planetę, ale coś się zmieniło. Starali się, a przynajmniej większość przestrzegać Trzy Prawa.
Nowy Visorak jest głęboko ukryty i pilnie strzeżony, co Odrodzone Bractwo Makuta planuje- nikt poza nimi nie wie. Jedno jest jednak pewne- Makuta powrócili.




Ostatnio zmieniony przez Nightsky dnia Wto 12:07, 01 Sty 2019, w całości zmieniany 1 raz
Pon 23:07, 31 Gru 2018
-Krzyk-
Administrator


Dołączył: 26 Sie 2009
Posty: 1318
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: ? Gdzie? Jak?

Post
W sumie spoko pomysł, ale taki Makuta z Rozumem i Godnością Biomecha będzie zawsze przeze mnie odbierany jako Miserix 2: Reaktywacja, sam swego czasu pisałem chyba coś z podobnym wątkiem, ale z dzisiejszej perspektywy chwyta mnie trochę zażenowanie jak na to patrzę xD. I te próby uczłowieczenia, eee... uczynienia postaci ze świata bardziej przyziemnymi? Chodzi mi o wątki typu narkotyki i nie wiem, język jakim się posługują? Pomijając argumenty typu niezgodność z kanonem (na której chyba ci zależało, nie? Wspominałeś o tym) to odrealnia ich to od już nierealnego świata i przy okazji jest nieco (zgaduję że niezamierzenie) komiczne. A w samej narracji strasznie odstawały dla mnie porównania np. do Cthulhu, zupełnie z czapy, wzmianka o tlenku krzemu (powinna być jakaś copypasta wypowiedzi na temat niemieszania nauki świata rzeczywistego i przedstawionego). Poza tym narrator mówiący że "pająk będący czymś w stylu Matki Roju" też jest dosyć zabawny, mógł coś przedstawić "była to Matka Roju" albo uchylić rąbek tajemnicy "z jego prawej strony odezwał się pająk, znacznie większy od reszty, z charakterystycznym wzorem na pancerzu" jakby miał pociągnąć wątek gdzieś dalej, a nie że sam narrator ma średnio pojęcie co opowiada. I na sam koniec - pamiętam, że masz dysleksję, ale w takim razie przed publikacją tekstu daj go przeczytać komuś innemu, najlepiej również znającemu mniej więcej bonkle (czy nazwałeś wszystkie Ussale Pewku?), bo jest tam masa literówek, albo zdania z nieklejącymi się przypadkami, rodzajami bądź innymi kategoriami gramatycznymi typu

Cytat:
Nad pajęczynami ujrzeli sześć lecących istot tworząca klucz niczym grota strzały.


Cytat:
Przedstawiciele najliczniejszej rasy w Wielkim Robocie otworzyły szeroko swoje oczy. Władca Cienia patrząc na to z lekkim hihotem dodał- możliwość dalszego życia.
Biomechaniczne konstrukty próbowały uciec.


Także tak jak w przypadku Smitha - przede wszystkim radzę popracować nad redagowaniem, bo wydaje mi się, że takie teksty odstraszają od dalszego czytania czy tym bardziej wypowiedzenia się na ich temat potem.
Śro 18:19, 02 Sty 2019 Zobacz profil autora
Nightsky
Gość





Post
Bardzo dziękuję za uwagę!

Niestety, heh- dysleksja to klątwa. Rada z pancerzem na pewno będzie wykorzystana w inny sposób.

Kilka słów wynika z tego że nie znalazłem lepszego synonimu.
Tak czy inaczej dziękuję za sugestie, na pewno je wykorzystam.
Pią 23:08, 04 Sty 2019
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Tekst Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin